20 grudnia 2017

"Śmiertelny Wyścig" Martin Dugard

Ale to się dobrze czyta!

Świetna opowieść (a właściwie bardzo szczegółowa relacja) o spotkaniu uczestników Regat Sydney-Hobart 1998 z niewyobrażalną potęgą oceanu.

Instynkt przetrwania, kontra przyjaźń i odpowiedzialność.

Obraz nagłej dewaluacji technicznie zaawansowanego sprzętu, wobec brutalnej i obojętnej na wszystko natury.

Dla ambitnych żeglarzy regatowych, doskonałe studium przypadku zmiany życiowych priorytetów.

Od nakreślenia historii regat i startujących w nich załóg, po finał akcji ratowniczej - Martin Dugard potrafi doskonale zagęszczać atmosferę nadchodzącego kataklizmu. Pozwala dobrze poinformowanemu czytelnikowi w napięciu obserwować skutki decyzji, podejmowanych przez nieświadomych prawdziwego zagrożenia uczestników regat.

"Śmiertelny wyścig" polecam wszystkim - bez wyjątków!



Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.



26 listopada 2017

"Życiorys wiatrem pisany. Wywiad rzeka z Czesławem Marchajem" Jacek Zyśk

Niby życiorys, a czyta się jak powieść przygodową, o niezwykle rozbudowanej fabule.

Czesława Marchaja kojarzyłem dotychczas tylko z "Teorią żeglowania".
Ale Jacek Zyśk, poprzez ten wywiad, dał nam możliwość bliższego poznania, tego cenionego na całym świecie specjalisty.

"Życiorys wiatrem pisany" to bardzo trafny tytuł książki. I to nie tylko w związku z aerodynamiką, którą zajmował się zawodowo autor kultowej "Teorii...".
Życie Czesława Marchaja kształtowała tak duża ilość zaskakujących wydarzeń, że tylko porównanie do wiatru może oddać tę różnorodność,  nieprzewidywalność i dramatyczne zwroty akcji.

Polecam zostać świadkiem tej rozmowy, ze współczesnym człowiekiem renesansu, jakim niewątpliwie był Czesław Marchaj.



Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.



19 listopada 2017

"11.40 GMT - NEWPORT" Kazimierz Jaworski

Tym razem, trafiłem na białego kruka, wypożyczonego z osobistej biblioteczki mojego klubowego kolegi Roberta.

Książka polecana i zbierająca same pozytywne opinie. I nie ma się co dziwić. Oceaniczne regaty żeglarzy samotników, zawsze budzą emocje, ciekawość  i czasem zazdrość czytelników.

Tym razem, swoje żeglarskie doświadczenia przelał na papier Kazimierz "Kuba" Jaworski.

Osobiście doceniam bardzo zwięzły i przez to lekki dla czytelnika styl narracji. Choć przyznam się, że opuściłem kilka regatowych opisów taktycznych - nie mój klimat.

"11.40 GMT - NEWPORT to opis przygotowań i udziału w regatach OSTAR'76. Książka ta, to dla mnie, przede wszystkim,  wycieczka do poprzedniej epoki, w której żeglarstwo różniło się nieco od dzisiejszego.
Brak systemu GPS i posługiwanie się nawigacją zliczeniową, to coś czego na poziomie moich umiejętności, nie jestem w stanie sobie wyobrazić, ruszając dzisiaj na większe morze. A już na pewno zaakceptować, zapuszczając się w rejon występowania gór lodowych.
Choć z drugiej strony, nie były to złe czasy. Jachty robili wtedy inżynierowie, a nie księgowi. No i działały radiolatarnie;)

Lektura, jak najbardziej, warta wpisania sobie kilku godzin w jesienny harmonogram.

Książka jest do pobrania w formie elektronicznej http://www.use.pl/kuba.html



Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.



1 października 2017

17 września 2017

Rejs "Z wizytą u Królowej Mórz", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 16-17.09.2017


Od razu chciałbym uprzedzić zarzuty czytelników o niepoprawność polityczną zawartego w tytule tytułu. Wspomniana królowa była faktycznie córką króla, czyli jedynie czymś w rodzaju królewny. 

Zdarzyło się jednak w naszej wesołej krainie, że syn panującej nam miłościwie od ponad 300 lat Królowej Polski, został niedawno uroczyście intronizowany na Króla Polski. Ten właśnie precedens ośmielił mnie do takiej tytułowej prowokacji i zachęcił do odwiedzenia pewnej nadmorskiej osady.

13 września 2017

Rejs "Noc z emigrantami", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 12-13.09.2017




Sprawa uchodźców budzi w Polsce duże emocje. Jedni straszą nas plagą wyłudzających zasiłki nierobów, a inni upatrują w tym zagrożenia islamizacją.

Znając jednak wydolność naszej polityki społecznej oraz naszą narodową, głęboko zaoraną katolicyzmem podświadomość, nie powinniśmy mieć poważniejszych obaw przed napływem emigracyjnej fali.

A gdy tylko statystyka z logiką stają za nami murem, usypia się nasza czujność. I właśnie wtedy, gdy nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji, dzieją się rzeczy, w które trudno uwierzyć.

Ja czułem się bardzo niecodziennie, kiedy w środku nocy, w marinie, do kokpitu załadowała mi się trójka emigrantów.

10 września 2017

Rejs "Siła Orkiestry", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 09-10.09.2017


WOŚP to jedna z niewielu ocalałych jeszcze z "dobrej zmiany" rzeczy, z której Polacy mogą być dumni.

Za co właściwie tak lubimy tę naszą Orkiestrę? Pewnie dokładnie za to, za co nienawidzą ją jej przeciwnicy.

W forsowanym ostatnio, jedynym słusznym przepisie na Polskę, zabrakło miejsca na oddolną inicjatywę i mobilizację społeczeństwa obywatelskiego.
Solą w oku jest zapewne przejrzystość rozliczeń finansowych WOŚP, nienaganna organizacja zbiórek i efektywne wykorzystanie zebranych środków.

Nie ma się o co tego Owsiaka czepić. A rynek katolickiej filantropii jednak psuje i monopol na źródło wszelkiego dobra przełamuje. No i skutecznością swoją, państwowy system finansowania służby zdrowia zawstydza.

Statystycznie rzecz biorąc, społeczeństwo niby głupie. A jednak jak się ludzie na takie przykłady dłużej napatrzą, to gotowi w końcu uświadomić sobie, że problemy rozwiązywać da się bardziej bezpośrednio - choćby, bez kosztownego aparatu urzędniczego. A już nie daj bóg, jak ten brak pośredników na wiarę swoich ojców przeniosą i w swoich praktykach religijnych stosować zaczną. Na to wodzowie nasi i dusz naszych przewodnicy, pozwolić sobie nie mogą.

Dużo nadziei wiązały, te nasze smutne władzy szeregi, z 25. finałem WOŚP.
Zaplanowana izolacja Jurka od wspierających go od zawsze telewizji, poczty czy też służb publicznych, miała w końcu postawić krzyżyk na jego wywrotowej organizacji.

Stało się jednak inaczej.

To był pogrom. Prezes - trzeba mu to przyznać - jak nikt inny, potrafi widowiskowo wygrywać z całą Europą 1:27. Ale w tym przypadku pozostało mu jedynie kota pod włos pogłaskać, a całe to zamieszanie z Orkiestrą przemilczeć. Co z resztą, jego telewizja posłusznie uczyniła.

Finalnie, na liczniku Orkiestry pierdyknęło ponad 105 złotych baniek! Kolejny spektakularny rekord WOŚP był niczym gest Kozakiewicza. Jeszcze Polska nie umarła, póki my żyjemy!

Nie wiem czy wiecie, ale z tych 105 melonów, aż 9 pochodziło z aukcji Allegro, w które swoje macki włożyła również s/y Santa Pasta. Ale nie byłoby tego rekordu, gdyby nie pewni dobrzy ludzie, których miałem okazję poznać osobiście...

3 września 2017

Rejs "Stary dureń i morze", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 02.09.2017


"Żeglarze dzielą się na starych i tych odważnych". Ja dodałbym od siebie jeszcze jeden typ - "durniów, którym się jakoś udało z morza wrócić".

Nie jest moim zamiarem podważać ludowe mądrości, ale trudno jest milczeć, kiedy doświadcza się pewnych rzeczy osobiście.

Bardzo krótką historię próby wyjścia w morze, którą za chwilę przedstawię, pragnąłem początkowo puścić w niepamięć. A już na pewno nie miałem zamiaru się nią dzielić publicznie. Wszak chwalić się nie było czym.

Odcisnęła się ona jednak tak głęboko w mojej korze przedczołowej, czy też innym hipokampie, że postanowiłem ją zrelacjonować. Ku przestrodze wszystkim wierzącym, że można sobie czynić Ziemię poddaną.

29 sierpnia 2017

Rejs "Łódką po pracy", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 28.08-29.08.2017


Po moim ostatnim sukcesie, moje żeglarskie życie zmieniło się nie do poznania. Nic nie mam do Wielkopolski, ale na prawdę był to zwrot o 180 stopni.

Pamiętacie moje zeszłosezonowe dojazdy jachtem do pracy? Kto się zgłaszał do załogi? Nikt.

No dobra -  kolega Rafał się raz zlitował, żebym do mariny w Sopocie nie wchodził samotnie. Ale do Górek Zachodnich wracałem już sam.

Jakże naiwny byłem wydając tysiące szwedzkich koron na własny jacht. Kupując go myślałem, że będę bardziej lubiany. Sądziłem, że ludzie, nawet jeżeli nie pomyślą, że jestem fajny, to chociaż będą udawać, aby sobie popływać.

A tu nic. Mimo, że jacht wymalowałem i w gadżety wszelakie doposażyłem, nic się nie zmieniło. I już myślałem, że dla ratowania honoru, będę musiał udawać swoją sympatię do samotnego żeglowania...

Gdy nagle, świat żeglarski przeszyła wiadomość o moim opłynięciu Wyspy Sobieszewskiej. I się zaczęło.

I nie chodzi zaraz o to, że się telefony urywały (mimo, że bezprzewodowe) i że maile nachodziły w takich ilościach, że Gugle musiały odpalić rezerwowe energii generatory, zwiększając poziom pyłów zawieszonych w Dolinie Krzemowej. Również nie o to, że byłem na ulicy rozpoznawany i nie mogłem się w parku pod krzakiem odpryskać.

To wszystko to nic. To przecież może mieć każdy podrzędny polityk. Wystarczy, że ogłosi chęć zburzenia pałacu w Warszawie, zamku w Malborku, czy też jakiejś innej wieży w Częstochowie.

Ja miałem coś więcej. Coś czego mi zazdrościł każdy żeglarz po andropauzie...

20 sierpnia 2017

Rejs "Łowcy fok", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 20.08.2017


Pewnego dnia zapragnąłem dokonać czegoś w tym żeglarstwie, którym od jakiegoś czasu się aktywnie zajmuję. Jak to zrobić, podpatrzyłem u mistrzów pierwszego planu.

Nasi wielcy (nie o wzrost chodzi) wodzowie ogłaszają sukces za sukcesem, podnosząc nasz umęczony kraj z ruiny. I tyle tego dobra nam czynią, że już im telewizyjnego czasu antenowego, na te ogłoszenia zaczyna brakować.
Ludzie tak bardzo polubili te dobre wiadomości, że zwyczajnie reklam oglądać czasu nie mają. Telewizyjne przychody spadły więc na łeb na szyję.
A że to telewizja publiczna, rząd się czuje tam jak w domu. Od czego są dotacje i pieniądze z podatków ludu, ofiarnie pracującego na rządowe potrzeby. O stosunki międzynarodowe należy dbać, ale nie można przecież wszystkiego inwestować w watykańskie filie. Brawo nasi!

Społeczeństwo, przy tej całej sytuacji, nie pozostaje obojętne - oj nie. Lepszy Polaków sort pompuje w statystyczne badania kolejne procenty poparcia dla swoich cudotwórców. A patrioci, z bogiem na ustach i przywódczym gestem pozdrowienia (wykorzystywanym również w pubach do zamawiania piwa), manifestują z rozmachem swój patriotyzm, na ulicach.

Zastanawiam się tylko skąd się bierze ta nasza narodowa elita? I dlaczego wznosi ciągle okrzyki o komunistach, drzewach... No i liściach. Czyżby nieśmiało utożsamiała się z listkami ekskluzywnych herbat, które zanim zostaną zmielone, zbierane są przecież z samych czubków?

Wygląda na to, że mamy znowu wymianę elit rządzących. Lenin uśmiecha się pewnie w swoim mauzoleum. Poprzednio, inteligencję zastępowali chłopi z robotnikami. Ale im rządzenie nie wychodziło, choć też sukcesów odtrąbiono wtedy co nie miara.
Nauka dzisiaj również nie w modzie. Zabobon i brutalna siła o wiele skuteczniej do tłumu trafiają. Tym razem, rząd nieoficjalnie pokłada nadzieję na przyszłość w nieformalnym związku, zwanym w skrócie KK (Kibice i Księża). Trzymamy kciuki!

Przyznam się, że to między innymi przez takich jak oni. Właściwie to dla nich, piszę te słowa. Przechodziłem bowiem kiedyś obok takiej, wiarą i patriotyzmem kipiącej manifestacji. I chyba mnie ktoś z moich stałych czytelników rozpoznał. Usłyszałem nagle, jak najpierw ktoś pojedynczo, a potem już cały tłum skandował "My chcemy bloga! My chcemy bloga!".

Zatkało mnie i nie wiedziałem co im mam odpowiedzieć. Pomyślałem sobie, że OK - ja też bym chciał. Tylko pisać nie mam o czym. Moje żeglarstwo jest tak przyziemne, że z trudem nawiguję w relacjach między mieliznami.

Spragnieni bloga patrioci, w tych swoich chustach i kominiarkach, wyglądali jednak bardzo przekonująco. A czerwone race w ich dłoniach zinterpretowałem jako szczere wezwanie pomocy. Nie potrafiłem odmówić. Taki już jestem.

Zmuszony zostałem, tym samym, do bardziej kreatywnego podejścia do pojęcia "sukces".

Nie miałem jednak zamiaru budować jakiejś za małej łódki i gadając sam ze sobą, nabijać sobie w niej siniaków, pływając po jakimś za dużym morzu.
Nie podoba mi się też szybkościowa żegluga w ślizgu czy latanie na hydroskrzydłach. Co ja jakiś, za przeproszeniem, wodolot jestem?
Nawet płynąc gdzieś spokojnie, ale daleko, z jakąś kolorową reklamą na żaglu, też czułbym się nieswój. Taki już ze mnie życiowy nieudacznik.

Czasem jednak miewam przebłyski. Pewnego dnia spojrzałem na mapę i krzyknąłem "Ożesz kulson mać! Mam! Maaam!" (przepraszam za milicyjny zwrot, ale "Eureka!" jest już zajęte od wielu setek lat).

I wiecie co - faktycznie to miałem. Zamierzałem dokonać czegoś, czego jeszcze nikt przede mną nie zrobił...

15 sierpnia 2017

Rejs "Z żoną od święta.", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 14.08-15.08.2017



Dzieci wysłane na obóz karate. Przed nami cały tydzień rodzicielskiej samotności. W domu spokój i cisza - aż grzmi.

Coś jednak wisi w powietrzu...

Z moją pierwszą żoną Elizą, znamy się nie od dziś. Doskonale wyczuwam, kiedy czegoś ode mnie oczekuje. Rozumiem ją bez słów. A ze słowami, jeszcze lepiej. A z tymi głośno wykrzyczanymi - to już mi powtarzać nawet nie trzeba.

Tym razem, moja mała żonka siedzi sobie spokojnie w fotelu, popijając swoją ulubioną zieloną herbatkę i ani myśli coś ode mnie chcieć. Wzrok wpatrzony gdzieś daleko za ekran telewizora. Na twarzy dostrzegam relaks, ale i nutkę znudzenia. Nie mam wątpliwości - najwyraźniej czeka, aż ją czymś zaskoczę.

Zaczynam rozmyślać intensywnie, o czym rozmyślać może ona. Powoli, metodą eliminacji, staram się to wydedukować.

Romantyczna kolacja?
Eeee. Nie te czasy - kobiety już nie są romantyczne.

Spacer przy blasku księżyca?
Taaa! Może jeszcze po księżycu. Przecież to też wiąże się z romantyzmem - passe!

Jak nie romantyzm, to może o pieniądze chodzi? Za mało zarabiam?
Niemożliwe - jako posiadacze podwójniaków, jesteśmy beneficjentem pińcet plus.

A może jakaś scenka? Może... Mąż w delegacji i odwiedziny hydraulika?
Gdzieś mam chyba jakąś białą, siateczkową podkoszulkę na ramiączkach... Nic z tego - przypominam sobie, że moja seksowna skrzynka z narzędziami została na łódce...

No właśnie - łódce..., łódka..., łódką... Mam! Że też od razu na to nie wpadłem. To na takie iwenty czekają dzisiaj spragnione dzikiej przygody kobiety.
Nawet nie pytam. Nie proponuję. Po prostu oznajmiam, że...

13 sierpnia 2017

Rejs "Ku Chwale Orkiestry!", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 12.08-13.08.2017


Ludzie to odważne zwierzęta. A na dodatek niesamowicie gotowe do poświęceń.

Zdarzają się nawet tacy, którzy poświęcają swoje życie dla ojczyzny. Niestety, obecnie częściej widuje się tych, co poświęcają ojczyznę dla swojego życia.

Paradoksalnie, tych oddanych w całości, na prawdę słusznym sprawom, rzadko się w ogóle zauważa, a jeszcze mniej obdarza pamięcią i naśladuje.
Polegając na statystyce, można by śmiało wpaść w depresję i przestać zupełnie mieć nadzieję.

Na szczęście, nadal istnieją w naszym społeczeństwie jednostki zdegenerowane, podtrzymujące nasze osiągnięcia cywilizacji, na bezwstydnie wysokim poziomie. Posługujące się mózgiem, nie tylko w celu zdobycia pożywienia, majątku czy władzy. Ale również do czynienia rzeczy bardziej wartościowych i wzniosłych, często brnąc pod prąd i nie zważając przy tym na towarzyszące temu niewygody.

W tym tekście opowiem właśnie o takich dwóch zuchach, których miałem okazję poznać i z którymi dane mi było zagrać, w prawdopodobnie najlepszej orkiestrze na świecie.


6 sierpnia 2017

Rejs "Metoda kija i bunkra", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 05.08-06.08.2017


Kiedy spędza się każde wolne popołudnie i każdy weekend, w piwnicy swojego jachtu, żyje się jakby w świecie równoległym.

Początkowo, nie jest to zbyt piękna rzeczywistość. Ziemia kręci się o wiele za szybko, wydaje się więcej niż zarabia i z każdą chwilą, coraz trudniej usprawiedliwić sensownie kolejne remontowe przedsięwzięcia. A te cisną się w łeb, z niezwykłym uporem.

Po co? To właśnie pytanie, spędza sen z powiek. Na co, te zmarnowane życia godziny, wydane bezpowrotnie wypłaty i obolałe dłonie?

Ale przychodzi czas, który nam to wszystko wynagradza. Gdy łzy wzruszenia leją się strumieniami, po naszych twarzach. Kiedy w sercach naszych dzieci, iskierka nadziei rozpala się jasnym płomieniem wdzięczności. Gdy na twarzach naszych nastolatków rysuje się szczery uśmiech i atmosfera radości przepełnia cały rodzinny dom.

"Łódka gotowa - jedziemy na rejs!". Tak, to na te słowa czekają każdego dnia - od końca zimy, do początku lata. I w końcu - dziecięce marzenia się spełniają!
Nareszcie można będzie porzucić nudę wirtualnego świata komputerowych gier. Olać wszystkich jutuberów. Być w ogóle poza zasięgiem sieci i nie udzielać się na łotsapie. A na dodatek, przez 24/7 totalne zero telewizji!

Dzieci wyciągają z szaf spakowane od dawna worki żeglarskie i pytają czy mogą już dzisiaj spać na łódce...

23 lipca 2017

Rejs "Sailbook Cup - kubek pełen wstydu i szklanka whisky", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 15.07-22.07.2017



Długo zastanawiałem się jak i czy w ogóle opisywać ten rejs.

Z jednej strony organizacyjna porażka, utrata koleżeńskiego zaufania, zepsuty urlop, totalne przemęczenie i poczucie winy.

Z drugiej - jednak szczęśliwe zakończenie, bezcenne doświadczenia i kilka małych, prywatnych zwycięstw po drodze.

Najważniejsze są jednak wnioski wyciągane z popełnionych błędów.

Dlatego koniec już wstępu i basta! Przeczytajcie, o łódce co się zwie Santa Pasta. O jachcie dzielniejszym od załogi. O tym co się na morzu wydarzyło. Jak się wszystko zaczęło i jak się skończyło.

16 lipca 2017

Wytrzymać napięcie, czyli z kablami pod prąd. - Remont s/y Santa Pasta, cz. 11



Każdy jacht miewa większe, lub jeszcze większe problemy z instalacją elektryczną. Taki wniosek wyciągnąłem z nałogowego czytania forów żeglarskich.

Na mojej Vedze instalacja zdawała się jednak działać poprawnie. Nie licząc kilku zaśniedziałych styków, wszystko grało i buczało, w rytmie przemieszczającego się swobodnie strumienia elektronów.

Tak być nie może - pomyślałem. Coś trzeba było z tym zrobić. Nie mogłem sobie pozwolić na taką alienację w środowisku żeglarskim. Też chciałem mieć coś niedziałającego, o czym mógłbym porozmawiać na forum.

Zabrałem się więc za elektro-remont...

4 czerwca 2017

Jak teak zmienić w rurki i skąd się wziąć w kokpicie sznurki - Remont s/y Santa Pasta, cz. 10


Założone na mojej Albin Vedze (jeszcze pewnie w roku 1973) olinowanie stałe miało się nadzwyczaj dobrze. Za to elastyczne stalówki, pełniące rolę fałów, zaczynały mieć powoli dosyć i popuszczały.

Już w poprzednim sezonie zauważyłem na nich pojedyncze pęknięcia. Nie panikowałem, ponieważ przy naprężeniach występujących w fałach, takie uszkodzenia nie powinny stanowić zagrożenia dla bezpieczeństwa.
Ale zdarzyło mi się, już nie raz, zahaczyć o wystający drut i się skaleczyć - tym samym narazić siebie i załogę na przerażający widok krwi na pokładzie.

Łączenie stalówek z miękkimi linami było chyba kiedyś popularne. Celem tego zabiegu było zapewne zmniejszenie rozciągliwości fału (część stalowa), bez utraty komfortu ręcznej obsługi (część miękka).

Ale nowe materiały, z których dzisiaj przędzie się liny, zmieniły żeglarski świat na zawsze. Postanowiłem i ja ruszyć śladem technologicznego postępu i zastąpić zimną stal, czymś bardziej przytulaśnym...

28 maja 2017

Jak nie zassać sobie pośladów, czyli co na jachcie zrobić z kupą. - Remont s/y Santa Pasta, cz. 9



Czasy, kiedy projektowany rozstaw want odpowiadał szerokości statystycznego polskiego siedzenia, odszedł był dawno w zapomnienie.

Czasem, gdzieś jeszcze się odbije pijackim echem, jakaś opowieść o wiaderku. Ale mimo, że Polska w ruinie, standardem na polskich jachtach jest już toaleta. Czasem jeszcze chemiczna, ale coraz częściej już jednak morska.

Jest to dość trywialna konstrukcyjnie maszyna, złożona głównie z plastikowego, bądź ceramicznego naczynka, dziurawego siedziska i jakiejś pompy ssąco-tłoczącej.

Każdy posiadacz takiego pozornie prostego urządzenia zna oczywiście jego konstrukcyjne i materiałowe wady i nie raz już klęczał przed kiblem w gumowych rękawiczkach, albo też wydawał ostatnie grosze na zestaw remontowy do pompy. Sam rozpocząłem swoją armatorską przygodę od naprawy tłoka takiej cieknącej pompki.

Aby się nie powtarzać w przyszłości, postanowiłem poszukać rozwiązania lepszego. I choć wiem, że lepsze jest wrogiem dobrego, nic sobie nie robiłem z tego. I szukałem... I znalazłem...

6 maja 2017

Co w krzyżu się łupie i o tym, co żeglarz ma w słupie. - Remont s/y Santa Pasta, cz. 8



"Aby pała ciągle stała!" - tak wołają, nabuzowani żeglarskim testosteronem, zwolennicy wyciągania jachtu na brzeg, bez składania masztu.
Po drugiej stronie mentalnej barykady, cała reszta zawstydzonych, podpływa pod żurawik do masztów i w milczeniu robi swoje.

Wyciągając jacht w jednym kawałku, jedyne co musimy zrobić, to poluzować i odpiąć achtersztag - i to tylko na krótki czas operacji dźwigowych. W ten sposób, oszczędzamy przynajmniej połowę dniówki "po" i drugie pół dniówki "przed" sezonem, na zabawie z masztem.
Ale nie tylko na czasie jest się do przodu. Unika się również dodatkowych opłat za pracę klubowego żurawia.
Istnieją również teorie, że nic tak nie szkodzi stałemu takielunkowi, jak jego cykliczne zdejmowanie i zakładanie. Zdawałoby się więc, że z takiego podejścia do tematu tylko zyskujemy. Ale jest też druga strona medalu.

Kładąc maszt, dajemy sobie szansę na komfortowe zapoznanie się ze stanem urządzeń zamontowanych na topie i dokładną kontrolę takielunku. Zdając maszt do klubowego kontenera, chronimy go również przed wpływem zimowych czynników zewnętrznych i dajemy odpocząć łożyskom, zamontowanego na topie, wiatromierza.

Jak więc należy z masztem postępować? Zdejmować, czy nie zdejmować? Oto jest pytanie.

Na szczęście, podobne dylematy nie zagościły jeszcze w mojej krótkiej armatorskiej karierze. Przy maszcie, w maszcie, czy też na maszcie - zawsze mam coś do zrobienia, więc go zdejmuję. A w tym sezonie były to całkiem poważne prace...

30 kwietnia 2017

Powrót na mokre, czyli małe wodowanie przed śniadaniem.


Dla armatora, wodowanie łódki to chwila zazwyczaj radosna. Nie dla wszystkich jednak pozbawiona trosk i zmartwień. Tak już jest ten świat skonstruowany, że jedni cieszą się bardziej niż martwią, a inni trochę na odwrót.

Niemal każdy właściciel statku rzucanego na wodę, wstrzymuje jednak oddech, nerwowo sprawdzając przecieki na dławicy i innych przejściach burtowych.
Najbardziej pracowity jest to jednak czas dla właścicieli "drewniaków". I im  to należy się tutaj wspominek.

Taki jacht z klepki, najpierw wysycha na lądzie przez kilka miesięcy, a potem wsadzony w mokre, potrafi zaspakajać swe pragnienie, nawet przez kilkanaście godzin, zanim się uszczelni. Zapomniano o tym zjawisku przy okazji "OnkoRejsu" odbywającego się 2 lata temu, na świeżo wyremontowanym s/y Zjawa IV.

W naszym wesołym klubie, na pochwałę zasługuje armator odpicowanej na błysk s/y Jasna Ciasna, który co roku przeżywa wodowanie, jak sam twierdzi - "jakby robił to pierwszy raz". Jest jednak zawsze na tyle dobrze przygotowany i wyposażony, że emocje są tylko ozdobnym dodatkiem do ceremonii otwarcia sezonu.

W czasie zrzucania na wodę, armator takiego drewnianego "kredensu" monitoruje z reguły pracę pomp zęzowych i gorączkowo kalkuluje, czy nie wlewa więcej, niż wypompowuje się.

S/y Santa Pasta jest na szczęście "laminiasta", więc coroczne moczenie kadłuba nie powinno budzić większych emocji. Ale pozory mogą mylić...

26 kwietnia 2017

Na straży zęzowej suchości - czyli dalej o dziurze i rurze. - Remont jachtu Santa Pasta, cz. 7


- Tato, a gdzie właściwie jest zęza?
- Pod zbiornikiem paliwa.
- A gdzie jest zbiornik?
- W zęzie.
- ?

I w taki oto, łatwy sposób możemy zainteresować dzieci pływaniem. Zanim bachory ogarną o co biega, minie kilka wspólnych rejsów. A my możemy w tym czasie wstawiać zdjęcia na fejsa i niezaprzeczalnie pozorować naszą wspólną rodzinną pasję do żeglarstwa, zbierając przy tym lajki od zazdrosnych znajomych.

Zęza, zwana również zenzą, na Albin Vedze umiejscowiona jest w kilu, w którym również umieszczony jest zbiornik paliwa i akumulatory. Czyni to ją bardzo trudno dostępną. Istnieje jedynie wąski kanał, przez który jesteśmy w stanie coś do tej zęzy włożyć i wyjąć. Przy czym wkłada się tam cokolwiek o wiele łatwiej, niż później wyjmuje. Sam przechowuję już w zęzie kilka śrubek, nakrętek, klucz płaski i końcówkę do wkrętarki.

Najłatwiej wyciąga się stamtąd wodę - choć też nie zawsze, i nie do końca...

23 kwietnia 2017

Brązem z grubej rury - czyli o tym jak się robi i zatyka dziury - Remont s/y Santa Pasta, cz. 6


Tak sobie właśnie pomyślałem, że zawory na s/y Santa Pasta mogłyby być moimi rówieśnikami. Nie można wszak wykluczyć, że byliśmy "odlewani" tego samego roku, dnia (lub nocy), a może i godziny...

Ale nie wnikajmy może w szczegóły. Mam tutaj przecież o łódce pisać, a nie podróże sentymentalne w czasie odbywać.
Zainteresowanych takimi pobocznymi tematami, odsyłam na strony o tematyce metalurgia 18+. Pozostałych zapraszam do kontynuacji wątku g(ł)ównego.

Teoretycznie rzecz ujmując - solidne szwedzkie zawory nie wymagały wymiany. W zeszłym sezonie, przy kupnie łódki sprawdziłem z grubsza wszystkie - były szczelne. Kontrola odbyła się jednak z bardzo silnym naciskiem na "z grubsza". Uspakajało to, co prawda, moje sumienie, ale nie do końca dawało poczucie beztroski.

Zaworki Vegowe, wśród swoich nieprzepuszczalności i trwałości zalet, miały jednak jedną wielką wadę. Jako zawory zasuwowe, wymagały wykonania przynajmniej kilku obrotów kurkiem, aby z pozycji zamkniętej przejść do otwartej i na odwrót.
Z racji swojego sędziwego już wieku, stawiały przy tym opór niemały. A że znajdują się w miejscach niezbyt łatwo dostępnych, obsłudze podpokładowej żyły na wierzch za uszami wychodziły.

No cóż, tak musi być - żyłem w takim przeświadczeniu. Aż po dzień, w którym to obejrzałem telewizyjną reklamę jakiegoś suplementu na hemoroidy. Wtedy, od razu skojarzyłem ze sobą kilka faktów i przerażenie zawładnęło mną zupełnie.
Mało się na wodnych zaworach znałem, ale mimo to, postanowiłem się nimi zająć. Nawet gdyby przyszło mi to robić od pupy strony.

16 kwietnia 2017

Od kółka, do prądu - czyli krótka historia silnika przeglądu - Remont s/y Santa Pasta, cz. 5


Każdy szanujący się morski żeglarz wie, że silnik stacjonarny na jachcie to rzecz niezbędna. I nie należy tego tematu, w żadnym razie, próbować dyskutować z tymi, którzy takiego silnika nie posiadają.

Obcując z takimi typami, dowiedzieć się można jedynie tego co wszyscy i tak już wiedzą. Kiedyś nie było silników, a pływać też się dało. I najgorsze jest to, że ci technologicznie konserwatywni sceptycy mają poniekąd rację.

Dlatego właśnie czas spędzony na takich, z góry przegranych pojedynkach poglądowych, lepiej wykorzystać na roczny przegląd naszej życiodajnej maszyny. Wszak dobry silnik, to sprawny silnik. A więc jak się już go posiada - lepiej żeby działał i nie zawiódł nas ani jeden raz.

9 kwietnia 2017

Dwie farby puszki i brudne paluszki - Remont s/y Santa Pasta, cz.4


Jakoś tak się złożyło, że nie zimą nie byłem na łódce ani razu. Ale klubowy kolega Robert nie próżnował i oprócz swojej Goplany, doglądał również mojej Santa Pasty. Jemu to zawdzięczamy to mrożące krew w żyłach zimowe zdjęcie.

W końcu jednak, z początkiem kwietnia, zima odpuściła i przyszedł czas aby zajrzeć świętej pod sukienkę, a nawet ją zdjąć.

Mówi się, że po malowaniu łódki ma się spokój na kilka lat. I prawdę się mówi, choć zupełnego spokoju, to armator chyba nigdy nie uświadczy.

Burty noszące ślady przytulania się kadłuba do różnych kei bałtyckich portów, wyglądały słabo. Co prawda, siedząc w kokpicie tego nie widać. Ale ja i tak coś chciałem z tym zrobić.

Póki co jednak zająłem się tym czego normalnie nie widać...

25 marca 2017

"Z wody, pod plandekę". Czyli zimowanie jachtu Santa Pasta.


Pierwszych oznak jesieni 2016 roku nie można było przeoczyć. Przyszła, jak co roku - bezwzględna, szara i zimna. No i przede wszystkim wietrzna.

To właśnie wiatr sprawiał najwięcej problemów armatorom na przystani AKM w Górkach Zachodnich.

11 marca 2017

"Elektryczność na jachcie. Podręcznik RYA" Andrew Simpson

Uprzejmie donoszę, że oto w ofercie wydawnictwa almapress pojawił się kolejny "Podręcznik RYA".

W samą porę, bo wiosna już niedługo i najwyższy czas zająć się jachtowym krwiobiegiem.

Andrew Simpson w swojej książce "Elektryczność na jachcie" bardzo łagodnie wprowadza czytelnika w podstawy elektryczności. Następnie omawia zasady działania jachtowych urządzeń elektrycznych, doradza jak wymiarować i zabezpieczać przewody, jak zabrać się za sporządzenie bilansu elektrycznego i jak diagnozować najczęściej spotykane usterki.

Pierwszy rozdział zaskakuje, co prawda, znanym ze szkoły podstawowej rysunkiem modelu atomu. Ale bez obaw - autor trzyma poziom charakterystyczny dla całej serii. Teorii jest tylko tyle ile potrzeba i jak zwykle podanej w lekko strawnej formie. A praktycznych uwag i wskazówek, jak na tak małą objętość książki, jest na prawdę sporo.



Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.



4 lutego 2017

"Cena strachu. Pontonem przez Atlantyk" Arkadiusz Pawełek


Książkę Arkadiusza Pawełka "Cena strachu. Pontonem przez Atlantyk" otrzymałem w prezencie. Mój serdeczny kolega Marcin, wręczył mi ją, zaraz po naszym wspólnym rejsie po Zatoce Gdańskiej.

Aha, kolejna książka o rzeczach, których nie rozumiem - pomyślałem, ogarniając wzrokiem okładkę. No ale skoro inni dają radę  ocean przepłynąć, to ja przynajmniej powinienem dać radę o tym przeczytać.

Z żeglarstwa, które troszkę ostatnio uprawiam, staram się wyciągać raczej walory turystyczne.

Katowanie się mokrymi, zimnymi i nieprzespanymi nocami uznaję jedynie jako środek konieczny do osiągnięcia jakiegoś odległego, ciekawego miejsca.

13 stycznia 2017

s/y Santa Pasta płynie dla WOŚP!



Za nami dwie, zakończone sukcesem aukcje na Allegro Charytatywni.

Dziękuję za udział licytującym i za mobilizację wszystkim szerującym i lajkującym. A trzymających kciuki i spinających poślady informuję, że można się już rozluźnić.

Dzięki całemu zamieszaniu udało się zebrać kwotę 980 PLN, która w całości zasili konto WOŚP.

Gratuluję wygranym! W sezonie żeglarskim 2017 odbędą się dwa weekendowe rejsy, na które popłyną ze mną zwycięzcy obu licytacji -  Łukasz z Łodzi (z narzeczoną) oraz Tomasz z Łomianek Dolnych (jeszcze nie wiem z kim).

Tymczasem, już za dwa dni (15.01.2017) odbędzie się 25 finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Trzymajmy kciuki za kolejny rekord! SIEMA!

"Berserk in the Antarctic" David Mercy

Pełen odlot! Opowieść, która uwalnia w czytelniku dwie przeciwstawne opinie, na temat jej bohaterów.
Z jednej strony palec wskazujący dźwiga się do czoła, by się w nie solidnie puknąć. Z drugiej, ogarnia człowieka niezwykle pozytywna zazdrość, a kurzący się, gdzieś na pawlaczu, plecak sam się pakuje do drogi.

"Berserk" to nazwa, jak najbardziej, pasująca do jachtu, ale jeszcze bardziej zdaje się odzwierciedlać cechy jego właściciela - młodego norweskiego żeglarza, o imieniu Jarle. Książka napisana została jednak nie przez tego "szalonego Wikinga", a przez jednego z przygodnych załogantów - Davida.

Dzięki niesamowitemu talentowi autora, stajemy się pasażerami Berserka. Miłośnicy obcowania z pięknem i potęgą natury otrzymają tutaj dawkę uderzeniową.
W książce, znajdzie się też coś dla podglądaczy międzyludzkich relacji. A ciekawscy zakamarków ludzkiego umysłu również się nasycą. Ekstremalne warunki podróży, obnażają bowiem bezlitośnie prawdziwe cechy bohaterów, wystawiając ich odporność fizyczną i umiejętność panowania nad emocjami na próbę.

Książka jest opisem wyprawy na Antarktydę, która z punktu widzenia znawców tematu, klasyfikowała się gdzieś między żartem a misją samobójczą.
Mała i niedoposażona, "plastikowa" łódka, najtrudniejszy morski akwen świata i spontanicznie zebrana, w 10 minut, niedoświadczona i nieprzygotowana załoga.
Co z tego wynikło? Przeczytajcie sami - warto!



Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.