26 kwietnia 2017

Na straży zęzowej suchości - czyli dalej o dziurze i rurze. - Remont jachtu Santa Pasta, cz. 7


- Tato, a gdzie właściwie jest zęza?
- Pod zbiornikiem paliwa.
- A gdzie jest zbiornik?
- W zęzie.
- ?

I w taki oto, łatwy sposób możemy zainteresować dzieci pływaniem. Zanim bachory ogarną o co biega, minie kilka wspólnych rejsów. A my możemy w tym czasie wstawiać zdjęcia na fejsa i niezaprzeczalnie pozorować naszą wspólną rodzinną pasję do żeglarstwa, zbierając przy tym lajki od zazdrosnych znajomych.

Zęza, zwana również zenzą, na Albin Vedze umiejscowiona jest w kilu, w którym również umieszczony jest zbiornik paliwa i akumulatory. Czyni to ją bardzo trudno dostępną. Istnieje jedynie wąski kanał, przez który jesteśmy w stanie coś do tej zęzy włożyć i wyjąć. Przy czym wkłada się tam cokolwiek o wiele łatwiej, niż później wyjmuje. Sam przechowuję już w zęzie kilka śrubek, nakrętek, klucz płaski i końcówkę do wkrętarki.

Najłatwiej wyciąga się stamtąd wodę - choć też nie zawsze, i nie do końca...

W trosce o...

BEZTROSKĘ


Od dawna nosiłem się z zamiarem ogarnięcia pomp zęzowych na mojej Vedze. Łódka wyposażona była fabrycznie tylko w jedną pompkę. I w takim stanie posiadania ją kupiłem.

Była to stara, przechodzona i klinująca się ciągle, ręczna pompa, umieszczona w podłodze kokpitu. Jej działanie polegało na zaciąganiu zęzowego szlamu i wylewaniu go bezpośrednio do kokpitu. Stąd, odpływami wydostawał się na zewnątrz, przyczyniając się do wzrostu poziomu i zanieczyszczenia oceanów.

Po zakupie łódki, zamocowałem w rufowej bakiście, tymczasowo, drugą ręczną pompę. Opisywałem już to kiedyś, więc nie będę się powtarzał.

Dodatkowo, pod pokładem, umieściłem elektryczna pompkę automatyczną. Kupiona była w celu wepchnięcia jej w czeluście obszernej kilowej zęzy. Jednak króciec przyłączeniowy uniemożliwiał fizyczne jej tam umiejscowienie.
Jeździła więc ze mną cały sezon, leżąc sobie na zbiorniku paliwa - w razie "W" gotowa do użycia.

Spokój snu zabierała mi jednak ta druga, manualna pompa, podwieszona na kawałku drewna w bakiście rufowej. Zapragnąłem więc zmienić jej lokalizację.

Pomysłów na ulokowanie było kilka, ale w końcu wybór padł na miejsce do tego celu przeznaczone. Mimo sprzeciwów kustosza zabytków, zdecydowałem się wyrzucić stara pompę i w jej miejsce wpasować nową. A że było dużo większa i miała zupełnie inną konstrukcję, łatwe się to nie okazało.

Najpierw, należało rozwiercić istniejącą dziurę w podłodze kokpitu. Trzeba to było zrobić nadzwyczaj niestarannie - w znaczeniu, że krzywo (dla purystów technicznych - mimośrodowo). Inaczej, nowa pompa nie znalazłaby dla siebie wystarczająco wygodnego miejsca.

Tymczasowo przymocowałem od spodu kawałek deski, aby umożliwić stabilizację wiertła otwornicy.


Dzielna, mała wkrętarko-wiertarka, wyposażona została w olbrzymią - jak dla takiej maszynki - otwornicę 91mm i przystąpiła do pracy.


Rzęziła i grzała się przy tym okrutnie. Sprzęgło przeciążeniowe sygnalizowało swoją obecność co chwila. Po kilku minutach hałasowania i pylenia, zaledwie zarysowała powierzchnię podłogi. Moment obrotowy od sił tarcia, jaki przeciwstawiał się mocy jej silnika, przerastał wyobrażenia producenta.


Na szczęście na przystani nie byłem sam. W klubie AKM, gdzie przyszło mi rezydować, znaleźć można wiele przyjaznych dusz. Jedną z nich jest nasz bosman Janusz, aka Jaśko.

Zgrzaną do czerwoności wkrętarkę zastąpiła, pożyczona od bosmana wiertarka. Minuty zamieniły się w sekundy i robota poszła tak szybko, że nie zdążyłem maszynie zrobić zdjęcia. Pozostał jednak trwały efekt jej pracy.


Od spodu, musiałem sprawić sobie podkładkę, aby lepiej rozłożyć naprężenia na cienkiej podłodze kokpitu. Na szczęście przymiarki otworów i gumy, można było dokonać nie wchodząc do piwnicy.


Chcąc zrobić sobie w montażu przerwę, zabezpieczyłem dziurę przed deszczem, drewnianym kołkiem.


Kolejne poważne wyzwanie polegało na nałożeniu gumy na instrument. Nie zawsze jest to łatwa czynność. I jak widać na zdjęciu, wymaga najlepiej czegoś sztywnego.


No i udało się, choć śrubokręt został użyty wbrew swojej naturze, lub jak kto woli - niezgodnie z wolą stwórcy.


Pompa została podwieszona, ale na razie tylko na gumowym mieszku.

Przede mną była najtrudniejsza operacja, trwałego i stabilnego zamocowania korpusu pompy. Nie wdając się w szczegóły - po kilku podejściach, poległem.

Dostęp do otworów montażowych w pompie był na tyle trudny, że wydawał się zemstą projektanta na użytkowniku. Tylko co ja biedny armator zawiniłem?

Nic nie zawinił też kolega Grzegorz, który przechodził akurat w pobliżu i którego zauważyłem. Po prostu znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Wciągając go w projekt "sucha zęza", zmarnowałem mu dobre pół godziny życia. Czas ten spędziliśmy na kilku podejściach do zamocowania pompki pod sufitem podłogi kokpitu. Grześ miał przechlapane. I to nie dla tego, że nie wrzucił listu do skrzynki.

Oto uwieczniona chwila, gdy kolega, z trudem, przyjmując bardzo niewygodną pozycję, przytrzymuje pompę - nie podejrzewając nawet, że ja w tym czasie wcale nie staram się jej przykręcić, tylko robię sobie zdjęcia.


W końcu jednak zabrałem się za kręcenie nakrętek. Uzmysłowiłem sobie wtedy, jak bardzo nie miałem szans w pojedynkę. Potrzeba było przynajmniej czterech rąk i dania nura w bakistę. A i tak łatwo nie było. No ale w końcu udało się.


Jeszcze tylko uszczelnienie "sika" górnej pokrywy...


Dziura w grodzi wodonieszczelnej - raz!..


Założenie przewodów i opasek zaciskowych...


I można było bawić się drążkiem do woli.


Suchość...

ZA CIEPŁOŚĆ


Z tą zabawą drążkiem, to nie do końca tak od razu można było.

Wypompowywana woda musiała być gdzieś odprowadzana. Najlepiej na zewnątrz. Dotychczas wywalało się rurę za burtę i już. Tyle, że trzeba było trzymać i pilnować - jak przy sikaniu w krzakach, ale pod górkę. Wygodne to raczej nie było. I wyglądało strasznie nieprofesjonalnie, więc gdyby przyszło ratować łódkę będąc w towarzystwie, pewnikiem poszłaby na dno.

Coś należało z tym zrobić, aby posiąść nieco więcej klasy i uznania wśród żeglarskiego bractwa. I jakby co - łódkę jednak ocalić.

Rozwiązaniem problemów w takich sytuacjach jest wykonanie dodatkowego przepustu burtowego - najlepiej gdzieś nad poziomem wody. Ale na mojej łódce rozwiązanie to implikowało kolejny problem. Na drodze stała bowiem maszyna grzewcza.

Stary system ogrzewania jachtowego Wallas nie funkcjonował wcale i czekał na remont od momentu zakupu łódki.


I się nie doczekał. Zdecydowałem, że nie będę wchodził w takie wyzwania. Kiedy serwis fińskiego producenta w Polsce stwierdził, że nie ma już części do tak starych urządzeń, postanowiłem pozbyć się złomu.
Oprócz komory spalania, z bakist, wyrzuciłem przy tej okazji zbiornik na olej parafinowy, będący w zestawie. No i wysadziłem na ląd rury "spiro" doprowadzające ciepłe powietrze do wnętrza jachtu. W schowkach pod kojami zrobiło się dużo luźniej.

Eksmisja starego żelastwa nie obyła się jednak bez użycia siły. Okazało się, że cały piec wisi sobie na kominie i dyndając w środku, obija się narożnikiem o pawęż rufową. Jeszcze kilka sezonów i miałbym naturalny przepust burtowy.


Fachowiec tego na pewno nie montował.


Ale co tam - demontaż też nie przypadł w udziale specjaliście. Drewniany klin i młotek okazały się jego doskonałym sojusznikiem.


Kilka uderzeń i komin został uwolniony.


Usunięciem tego ciepło czyniącego ustrojstwa, pozbawiłem się chyba prawa udziału w imprezie Próchno i Rdza. Korpus urządzenia okazał się przegnity na wylot.


Kocioł miał trafić na złom, a zbiornik na olej parafinowy na allegro lub inny olx. Znalazł się jednak w naszym klubie zuch, który potrafił się tymi rzeczami zaopiekować i dać im drugie życie. Kolega Robert znany z tego, że zrobi wszystko z niczego, zainwestował w nową obudowę, gdzieś zdobył nowy palnik i... Zyskał ciepło jachtowego ogniska na swojej Goplanie. Brawo on!

Ja cieszyłem się za to z odbalastowania rufy i wolnej drogi dla węża tłocznego pompy zęzowej. Dostałem też od Roberta zgrabną nierdzewną zaślepkę, zamiast komina, o który ciągle się potykałem wiążąc cumy.

Mokrego sztormiaka, póki co, nie będzie gdzie na Santa Paście wysuszyć, ale jak już będę ciepełko jakieś, kiedyś robił, to na pewno zasilane na diesla, aby dodatkowego zbiornika nie brać na pokład. Z tego co widziałem na pokrywie mojego zbiornika, przyłącze pod webasto już czeka na taką okazję.

Dobra...

DZIURA


Wylew pompy zęzowej miał znajdować się nad wodą, więc nie szalałem już z brązem. Zakupiłem budżetowy, mosiężny przepust burtowy.

Wkrętarka wyposażona w otwornicę, rozmiaru chyba 38mm, znów odegrała swoją pierwszoplanową rolę podczas remontu.


Dziurka, tym razem, nie była za duża - poszło w trymiga.


Przy wierceniu nie ucierpiała żadna literka.


Ale przepust nie od razu chciał wejść.


Musiałem nieco pomóc sobie pilnikiem i poszerzyć otwór. Wtedy dopiero mogłem wkręcić ten kawałek gwintowanego mosiądzu w laminat. Otwór zabezpieczyłem przed wilgocią sikaflexem.


I skontrowałem od wewnątrz nakrętką.


Efekt był niczego sobie.


Pozostało tylko przyłączyć wąż i zabezpieczyć obejmą zacikową.


Przewód wygiąłem w taki sposób, aby stworzyć antysyfon. Jakby coś, kiedyś chciało się cofnąć, to będzie mieć pod górkę.


Drugi koniec rury został odpowiednio przycięty - tak aby zbierał z dna nieco dokładniej.


Po czym został wciśnięty, wbrew swojej woli, w głąb zęzy i tam już pozostał po dziś dzień.


I to by było na tyle. Dwie dziurki w burcie i skończyło się.



Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.