Jakoś tak się złożyło, że nie zimą nie byłem na łódce ani razu. Ale klubowy kolega Robert nie próżnował i oprócz swojej Goplany, doglądał również mojej Santa Pasty. Jemu to zawdzięczamy to mrożące krew w żyłach zimowe zdjęcie.
W końcu jednak, z początkiem kwietnia, zima odpuściła i przyszedł czas aby zajrzeć świętej pod sukienkę, a nawet ją zdjąć.
Mówi się, że po malowaniu łódki ma się spokój na kilka lat. I prawdę się mówi, choć zupełnego spokoju, to armator chyba nigdy nie uświadczy.
Burty noszące ślady przytulania się kadłuba do różnych kei bałtyckich portów, wyglądały słabo. Co prawda, siedząc w kokpicie tego nie widać. Ale ja i tak coś chciałem z tym zrobić.
Póki co jednak zająłem się tym czego normalnie nie widać...
Rdzawa Oliva...
POD POWIERZCHNIĄ PŁYWA
Użyta w poprzednim sezonie farba antyporostowa Oliva ANTYFOULING VSE sprawdziła się. No może za wyjątkiem niewielkich obszarów w okolicach płetwy sterowej, które to obrosły nieco muszelkami. Są to rejony kadłuba bardziej intensywnie omywane przez wodę i gdzie powstają również zawirowania. Tak sobie to wytłumaczyłem.
Poproszony przez przedstawiciela producenta o opinię na temat użytych przy remoncie farb, nie omieszkałem przedstawić swoich doświadczeń oraz dostarczyć pełnej dokumentacji zdjęciowej. Można sobie o tym poczytać na blogu firmowym producenta farb.
W nadchodzącym sezonie postanowiłem dać Olivie jeszcze jedną szansę i przyłożyć się bardziej z wałkiem w miejscach szczególnie podatnych na porost.
Całą powierzchnię zanurzoną kadłuba przetarłem lekko drobnym papierem ściernym i zmyłem pył wodą. Po wyschnięciu, okleiłem linię wodną malarską taśmą papierową i zacząłem szaleć z wałkiem.
Tym razem spróbowałem jednak innego koloru farby, określanego w katalogach producenta jako "rdzawy".
Oprócz niewątpliwej zalety jaką jest niższa cena (chyba z powodu tej "rdzy"), zmiana koloru umożliwia wygodniejszą obserwację pokrycia starej warstwy.
Miałem również wrażenie, że rdzawa farba lepiej się rozprowadza od niebieskiej, której używałem w zeszłym sezonie. Na pewno była to po części zasługa niższej, tej wiosny, temperatury powietrza.
Faktem jest, że wcale nie musiałem używać rozpuszczalnika, a na pokrycie całej części podwodnej, malując wałkiem, zużyłem jedynie niecałe dwie puszki farby o pojemności 0.75 litra.
Miejsca szczególnie podatne na porastanie zostawiłem sobie na koniec. Oczyściłem je z reszty muszelek, które po zimie odpadały łatwo, już po lekkim szturchnięciu szpachelką.
I przemalowałem je trzykrotnie z należytą starannością. Zakładając, że położony w zeszłym sezonie antyfouling pozostał nadal aktywny, reszta kadłuba pokryta została tylko jedną warstwą farby.
W jedno popołudnie uwinąłem się z większością roboty. Aż się głupio poczułem i ciarki przeszły mi po plecach, kiedy nie miałem co robić, a zmrok jeszcze nie zapadał.
Wtedy przypomniałem sobie, że do pokrycia pozostały jeszcze dziewicze miejsca intymne. Ale na nie, musiałem nabrać siły i ochoty dopiero następnego dnia. W moim wieku to raczej normalne.
Po zeszłym sezonie, taktykę miałem już przećwiczoną. Kolejno odginałem drewniane podpory podstawy i tymczasowo zabezpieczałem łódkę stalowymi wspornikami.
W międzyczasie, znalazłem starą puszkę Oliva Emapur Marina, w której ostała się resztka farby. Zapaćkałem więc pędzlem, średnio starannie, wszystkie zarysowania i otarcia na burtach. Efekt nie był najgorszy, a po zmroku nawet smugi i różnice w odcieniach poszczególnym pociągnięć pędzlem stawały się niewidoczne.
Pogoda w ten weekend dopisała i farba szybko schła w temperaturze ok. 15st C.
Jakże wielka rzeka radość płynie w człowieku po ukończeniu prac w terminie. Szczególnie, gdy większość łódek obok dopiero zaczynała szlifowanie i zdzieranie starych warstw.
Z satysfakcją spacerowałem po klubie, obnosząc się bezwstydnie z informacją o swoim ukończonym dziele. Spoglądając na zapracowanych po łokcie armatorów, wśród pyłu i hałasu pracujących szlifierek, jawiły mi się wspomnienia z poprzedniego sezonu...
Kiedy ja - dusząc się pyłem żelkotu, urabiałem swoje ręce do omdlenia, oni w tym czasie pływali. W tym sezonie tak już nie będzie - pomyślałem z satysfakcją.
Niestety nie tylko tego dotyczyły moje przemyślenia. Kiedy już dochodziłem do wniosku, że łódka nadaje się do zwodowania, jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi z uporem - "A może by coś jeszcze wyremontować?".
No i się zaczęło....
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.