Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zatoka Gdańska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zatoka Gdańska. Pokaż wszystkie posty

23 czerwca 2019

Rejs "Paląca Morskość Wątroby" - s/y Santa Pasta - 20-23.06.2019


W sezonie 2019 Santa Pasta nie wypuszczała się daleko od domu. Jej armator wystawił ją na sprzedaż i czekał na oferty. Ale zanim pojawiły się jakieś konkrety, minęło trochę czasu. Nie można było jednak pozwolić, aby linia wodna kadłuba zarosła glonami w marinie. Lepiej zapobiegać niż leczyć.
Niezliczone rzesze żeglarzy stosują specjalne farby do malowania linii wodnej, które mają ułatwiać późniejsze jej czyszczenie. Ja postanowiłem pójść o krok dalej i posłużyć się pirotechniką...

6 października 2018

Santa Pasta Zapierdalasta - 67 Błękitna Wstęga Zatoki Gdańskiej - s/y Santa Pasta - 5-7.10.2018


Znowu zgłosiłem się do regat.

Tak, wiem - nie wiem po co. Samochodu używam od lat ponad dwudziestu pięciu i nigdy przez myśl mi nawet nie przeszło, aby w wyścigach startować. A już na pewno nie autem kombi, którego używam na co dzień na dojazdy do pracy i wakacyjne z rodziną wyprawy.

Skąd więc ta okazyjna skłonność do udziałów w amatorskich regatach turystycznych jachtów kabinowych? W bezpośrednim przełożeniu na świat samochodów, imprezy takie podobne są raczej do kabaretowego wyścigu kamperów, niż poważnego pojedynku bolidów Formuły Raz.

Każdy żeglarz ma jednak swoje skryte marzenia, które spełnić może tylko podczas regat. I tak było również, w tym przypadku, ze mną...

1 października 2017

Rejs "Jeden kolega i trzy mariny", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 29.09-01.10.2017


Jak dobrze mieć ogarniętego i chętnego do żeglarskiej roboty kolegę. Mieć takich trzech na pokładzie i można leżąc w koi opłynąć świat.

3 września 2017

Rejs "Stary dureń i morze", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 02.09.2017


"Żeglarze dzielą się na starych i tych odważnych". Ja dodałbym od siebie jeszcze jeden typ - "durniów, którym się jakoś udało z morza wrócić".

Nie jest moim zamiarem podważać ludowe mądrości, ale trudno jest milczeć, kiedy doświadcza się pewnych rzeczy osobiście.

Bardzo krótką historię próby wyjścia w morze, którą za chwilę przedstawię, pragnąłem początkowo puścić w niepamięć. A już na pewno nie miałem zamiaru się nią dzielić publicznie. Wszak chwalić się nie było czym.

Odcisnęła się ona jednak tak głęboko w mojej korze przedczołowej, czy też innym hipokampie, że postanowiłem ją zrelacjonować. Ku przestrodze wszystkim wierzącym, że można sobie czynić Ziemię poddaną.

6 sierpnia 2017

Rejs "Metoda kija i bunkra", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 05.08-06.08.2017


Kiedy spędza się każde wolne popołudnie i każdy weekend, w piwnicy swojego jachtu, żyje się jakby w świecie równoległym.

Początkowo, nie jest to zbyt piękna rzeczywistość. Ziemia kręci się o wiele za szybko, wydaje się więcej niż zarabia i z każdą chwilą, coraz trudniej usprawiedliwić sensownie kolejne remontowe przedsięwzięcia. A te cisną się w łeb, z niezwykłym uporem.

Po co? To właśnie pytanie, spędza sen z powiek. Na co, te zmarnowane życia godziny, wydane bezpowrotnie wypłaty i obolałe dłonie?

Ale przychodzi czas, który nam to wszystko wynagradza. Gdy łzy wzruszenia leją się strumieniami, po naszych twarzach. Kiedy w sercach naszych dzieci, iskierka nadziei rozpala się jasnym płomieniem wdzięczności. Gdy na twarzach naszych nastolatków rysuje się szczery uśmiech i atmosfera radości przepełnia cały rodzinny dom.

"Łódka gotowa - jedziemy na rejs!". Tak, to na te słowa czekają każdego dnia - od końca zimy, do początku lata. I w końcu - dziecięce marzenia się spełniają!
Nareszcie można będzie porzucić nudę wirtualnego świata komputerowych gier. Olać wszystkich jutuberów. Być w ogóle poza zasięgiem sieci i nie udzielać się na łotsapie. A na dodatek, przez 24/7 totalne zero telewizji!

Dzieci wyciągają z szaf spakowane od dawna worki żeglarskie i pytają czy mogą już dzisiaj spać na łódce...

2 października 2016

Rejs "Rejs z kolegą", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 30.09-02.10.2016


30.09.2016. Wszystko, co istotne tego dnia, zaczęło się po godzinie 1800.

Odcumowaliśmy z mariny AKM...

I od razu zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Po przesterowaniu manetki, diesel wchodził na wysokie obroty, ale jacht ledwo poruszał się do przodu.

Przypomniałem sobie, że podczas ostatniego, własnoręcznego przeglądu silnika, przestawiłem nieco kąt krzywki, odpowiadającej za napięcie cięgna. Chciałem poprawić - a najwidoczniej popsułem.

Poruszając się z prędkością maksymalną 2kn, zawróciliśmy do mariny. Korekta ustawienia krzywki, osadzonej na stożkowym wale i dociśniętej nakrętką, zajęła kilkanaście minut - z czego większość zajęło znalezienie, wyjęcie i schowanie narzędzi.

O godzinie 1900, drugi raz tego dnia, wychodziliśmy z Górek Zachodnich.
Schowaliśmy cumy i odbijacze i zdjęliśmy pokrowiec grota, który po poprzednim rejsie miał założone dwa refy. Nie rozbrajaliśmy ich. Rybacka prognoza pogody ostrzegała przed sztormem, a numeryczna też coś około 25kn pokazywała. Na sztag, zamiast genuy, zapięliśmy foka marszowego.

Wiało tego dnia z kierunku zachodniego, czyli od lądu.  Powodowało to, że w Górkach wiatr nie okazywał swojej prognozowanej siły. Zdjęliśmy więc refy i na foku i pełnym grocie ruszyliśmy na północ.

19 września 2016

Rejs "Wietrzny Weekend z Gromem", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 17-18.09.2016


Każdy żeglarz zakłada jakieś prawdopodobieństwo nieszczęść, jakie mogą go na morzu spotkać. Wszystko jednak można przetrwać - sztorm, dziurę w kadłubie, a nawet zapchany kibel. Ale jest coś, co pogrąży każdy morski statek - może to być źle dobrana, a już na pewno skłócona, załoga. I z reguły wystarczy jeden dupek, aby smród nieporozumienia rozniósł się po całym pokładzie, od topu masztu po dno zęzy.

Oczywiście - zakompleksieni maluczcy, rządni zemsty frustraci, chamy, idioci, prostaki i kretyni też chcą pływać - jest to jak najbardziej prawe i sprawiedliwe. Mimo, że wszyscy zmuszeni jesteśmy tolerować aktywność takich form bytu w żeglarskim świecie, jednak jakoś szczególnie nie tęsknimy za ich obecnością na naszym jachcie.

Naczytałem się wiele o przypadkach zepsutych rejsów, wyrzuconych pieniędzy i marzeń przemienionych w złudzenia. Mało jeszcze siedzę w branży aby się przechwalać, ale póki co niczego z takich przykrości nie doświadczyłem. Zdarzały się pojedyncze, drobne przypadki, ale były na tyle znośne, że z trudem potrafię je sobie dzisiaj przypomnieć. Na znacznej większość rejsów, które odbyłem, nie odnotowałem obecności jednostki destrukcyjnej. Hmm... No chyba, że sam nią byłem.

Szczęście było ze mną nawet wtedy, gdy nie miałem z kim pływać i posiłkowałem się anonsami. Wyłowieni z forum, przypadkowi załoganci zawsze dawali radę. Tak było i w przypadku tego weekendowego rejsu, który rozpoczął się rankiem 17. dnia września 2016 roku.

11 września 2016

Rejs "Piekielny Trójkąt", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 10-11.09.2016


Każdy raczej zna Trójkąt Bermudzki i słyszał o tajemniczych zniknięciach statków, które to wypłynęły w ten rejon po papierosy i nigdy już nie wróciły. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę z obecności, na naszym własnym podwórku, podobnego trójkąta. Sam nigdy o nim nie słyszałem i nie dałbym wiary w jego istnienie, gdyby nie ukazał mi się on osobiście.

Było to po pewnym wrześniowym rejsie na Zatoce Gdańskiej. Jak zwykle wizualizowałem sobie pozostawiony za łódką ślad, zapisany w GPSie, gdy nagle, przecierając oczy ze zdumienia, ujrzałem tajemnicze linie łączące Górki Zachodnie, Gdynię i... Łot da Hel!?

Od tamtego oświeconego dnia, minęło sporo czasu. Sam rejs, jak i wydarzenia jemu towarzyszące, w pamięci mojej zostały już pogrzebane. Jednak wobec panującej obecnie mody na rozgrzebywanie, poczułem się zobowiązany. W tej sytuacji, postanowiłem kilka wspomnień z mojej pamięci ekshumować, aby się z Wami nimi podzielić.

4 września 2016

Rejs "Do Sopot, na dziewczyny", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 03.09.2016


Wielokrotnie, w swojej krótkiej żeglarskiej karierze, przyszło mi opisywać rejsy ciekawe, udane i te niezapomniane. Ktoś, kto czyta i patrzy na to wszystko z boku, mógłby sobie pomyśleć, że to żeglarstwo całkiem fajne jest. Że może warto samemu spróbować... A po co nam kolejny żeglarz? Mały to mamy obecnie tłok w polskich marinach? Na szczęście, zdarzył mi się jeden taki rejs, co nie do końca wypalił...

21 sierpnia 2016

Rejs "Rodzinna Twierdza", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 20.08.2016


Śledząc moje wpisy wiecie już zapewne, że żeglować nie umiem - choć bardzo lubię. Nie wiecie natomiast jeszcze, że nie umiem gotować - choć czasem muszę.

Zdarza mi się jednak robić te dwie rzeczy naraz, i to bez przymusu bezpośredniego. Tak też stało się, pewnej sierpniowej soboty 2016 roku.

Tego dnia, zadomowione na łódce pająki szeroko rozdziawiły japy, aż im wszystkie muchy i komary z pajęczyn powypadały. Po raz pierwszy bowiem, z kambuza Santa Pasty, nie dolatywał zapach fasolki z puszki, czy też innej zupy chińskiej.

22 listopada 2015

Rejs "Zatokowy Blues", s/y Atsea I (Bavaria 32 Avangarde), 13-15.11.2015


Okazja czyni żeglarza.

Fejsbuk - wbrew powszechnej opinii, czasami pozwala oderwać się człowiekowi od ekranu komputera.

Pewnego późnego popołudnia, skrolując zawzięcie swoją ścianę zauważyłem reklamę listopadowych weekendówek oferowanych przez firmę ATSEA.

Dostać jacht w sezonie na weekend graniczy z cudem, albo z bardzo nieekonomiczną dopłatą. Ale gdy nadchodzi jesień i Bałtyk zaczyna trącić sztormem, stanowisko armatorów zmienia się diametralnie.

Niby od niechcenia, pokazałem Elizie fejsowe ogłoszenie, wzdychając przy tym głęboko i spoglądając (tak smutno jak tylko umiałem) gdzieś w dal za okno. Wtem nagle usłyszałem magiczne słowa: "No to jedź".

Nie wiem na ile zostało to z jej strony przemyślane, czy też powiedziane na poważnie i czy przypadkiem nie dotyczyło zakupów w hipermarkecie. Nie starałem się dociekać i dopytywać. "Mądrej głowie, dość dwie słowie." Namówiła mnie - rozpocząłem poszukiwania załogi.

Nie liczyłem na zbyt wielu chętnych o tej porze roku. Mimo, że moja rejsowa spamlista zawierała już kilkadziesiąt adresów mailowych - odpowiedzi było niewiele, a większość i tak negatywnych.

Początkowo myślałem o szybkiej przebieżce na Bornholm, z któregoś portu Pomorza Zachodniego. Jednak braki kadrowe i statystyki pogodowe skierowały mnie na bardziej skromniejsze cele. Zatoka Gdańska też się w końcu na łykend nadaje.

1 września 2015

Rejs "High Wave To Hel!", s/y Reset (Gib Sea 362), 22-24.08.2015


Wszystkiemu winny jest...

BARTEK


W 2011 roku za sprawą kuzyna mojej żony - Bartka, pojawił się w rodzinie pierwszy patent żeglarski. Od tego czasu miałem obiecane, że przewiezie mnie kiedyś jakąś Omegą. Mijały lata, a nam nie było dane spotkać się razem w okolicach jakiejś szuwarowej czarterowni. W końcu sam zrobiłem uprawnienia, poczułem zew morza i nasze role się odwróciły.


Pewnego dnia Bartek powiadomił mnie o swoim zamiarze spędzenia żeglarskiego weekendu na Zatoce Gdańskiej. Kupiony bilet na pociąg z Wrocławia do Gdańska utwierdził mnie w przekonaniu, że sprawa jest niezwykle poważna. Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. Niedawno wróciłem z rejsu na Borholm i planowałem Rugię na wrzesień, a tu takie zaskoczenie.

Bardzo szybko zrozumiałem, że taka okazja zdarza się raz na sto lat! Moja żona raczej nie wyraża większego sprzeciwu, ale często konieczne są negocjacje, przed planowanym rejsem. Wszyscy znajomi już dawno wiedzą, że dla kilku dni na morzu gotów jestem umyć nie tylko okna ale i wypucować kibel na błysk. Tym razem jednak sprawa była polityczna.

Co innego odmówić mężowi kilku dni relaksu na morzu, a co innego zepsuć kuzynowi weekendowy wypoczynek. Cóż było robić? Nie dałem się długo prosić. Musiałem na szybko zorganizować ten rejs - żonie się nie odmawia!
A Bartek za karę miał ogarniać imprezę fotograficznie.

20 lipca 2015

Rejs "Rodzinny Babel na Zatoce", s/v Rewa (Delphia 29), 18-19.07.2015


Pisząc tę relację po kilku miesiącach od rejsu, żałuję że nie przeczyta jej już człowiek, dzięki któremu rejs mógł się odbyć.

Tomasza Bonarowskiego poznałem niedawno, w czasie jak startował z firmą Seaventi. Byłem jego pierwszym klientem, prowadząc swój pierwszy w życiu skipperski rejs po Zatoce Gdańskiej. Dzięki inicjatywie Tomka, jego zaangażowaniu i sumienności, mogłem to zrobić, mając jedynie patent ŻJ.

Niestety nie mieliśmy okazji poznać się bliżej, niż poza relacją klient - armator. Byliśmy co prawda umówieni wstępnie "na piwko", ale już nie zdążymy się spotkać. Tomasz odszedł 30-go listopada 2015 r.

Opowieści o piekle i niebie słabo do mnie trafiają. Nie potrafię też modlić się za czyjeś dusze. Wierzę natomiast, że najlepsze czego człowiek może w życiu dokonać, to pozostawić po sobie dobre wspomnienia i poczucie wdzięczności u ludzi, których znał. Na zawsze zapamiętam Tomasza jako życzliwego, przepełnionego pozytywną energią człowieka, bardzo angażującego się w to co robi dla innych.

Dziękuję Ci Tomku!

Zdjęcie pochodzi z profilu FB https://www.facebook.com/tomasz.bonarowski

12 czerwca 2015

Rejs "W Morze Ciało!" - s/y Perełka (Janmor 31) - 04-07.06.2015


Nie stało się to dziełem przypadku, że zupełnie niedawno udało mi się wypływać staż i zdać egzamin na JSM. Dzięki Akademii Jachtingu z Jastarni było to całkiem miłe doświadczenie.

Zaraz po tym wydarzeniu, doskonale zdałem sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką za sobą niesie posiadanie patentu.
Otóż, mieć patent - to nie wszystko - należy go teraz koniecznie wypróbować!

25 kwietnia 2015

Rejs "Pucyfik" - s/v Jurata (Delphia 33mc) - 18-21.04.2015



Od września 2014 minęło pół roku. Tyle mniej więcej czasu byłem szczęśliwym posiadaczem patentu Żeglarza Jachtowego. Od tej pory też, szukałem możliwości zdobycia stażu morskiego. Z jednej strony chodziło o wypływanie 200 godzin niezbędnych do przystąpienia do egzaminu na Jachtowego Sternika Morskiego, z drugiej chciałem nauczyć się prowadzić jacht samodzielnie. Nie miałem po prostu zamiaru utopić się razem z rodziną w planowanym rejsie po Adriatyku. Miałem już wtedy zarezerwowany i opłacony czarter jachtu, na który nie miałem jeszcze uprawnień.

Zimę spędziłem z literaturą fachową. Nigdy wcześniej nie pochłaniałem takiej ilości książek w jednostce czasu. No może podobne zboczenie uwidoczniło się, kiedy to kilkanaście lat temu nagle postanowiłem, że zostanę informatykiem/programistą. Tym razem jednak, miałem to przyjemne uczucie, że przyswajam mniej dezaktualizującą się wiedzę.

Zima jednak w końcu minęła i w portach morskich nieśmiało wodowano już pierwsze łódki. Czas uciekał, a mojego stażu na morzu nie przybywało. Posiadany przeze mnie mały skrawek PZŻ-owskiego plastiku, dawał mi możliwości pływania po Zatoce Gdańskiej. Jednak w odniesieniu do morskich jachtów balastowych, były to możliwości czysto teoretyczne. W kartach bezpieczeństwa jachtów dopuszczonych do rejsów na Zatoce, figurował zazwyczaj JSM, a nie rzadko minimalny wymagany skład załogi stanowił komplet JSM plus ŻJ.

Można oczywiście było nie kombinować za dużo i wynająć jakiegoś małego Balta 23 z NCŻ. Łódka to jednak mała i niezbyt bezpieczna na większą bałtycką falę. Na dodatek średnio chciało mi się gimnastykować w portach na samych żaglach, bez silnika i załatwiać dwójkę na fali w trybie "dupa za burtę". Pływanie polubiłem już wtedy na tyle, że mógłbym zacisnąć na kilka godzin zwieracze i zaryzykować przypieprzenie w keję na pełnych żaglach. Ale jak tu przekonać do tego innych i zebrać załogę? Społeczeństwo wszak dzisiaj wymagające i z trudem potrafiące egzystować poza strefą miejskiego komfortu.

18 kwietnia 2015

Rejs stażowy, s/y Melin (Bavaria 32), 8-12.04.2015


Wiosna tego roku była pogodna. Trochę zimno, ale słonecznie i wietrznie. A to jest właśnie to, co tygrysy lubią najbardziej!

Pierwsze łódki nieśmiało wodowano w marinach, a razem z nimi pojawiały się oferty rejsów stażowych. Najwcześniej, swoimi planami pochwaliła się na stronie internetowej Akademia Jachtingu - znana i ceniona w środowisku szkoła żeglarska z Jastarni. Już od początku kwietnia zaczęła organizować tygodniowe rejsy stażowe na Bałtyku.

Walcząc z czasem, o uzyskanie patentu JSM jeszcze przed moim czarterem jachtu w Chorwacji, nie dałem się długo prosić. Zaklepałem urlop i udałem się koleją żelazną na Półwysep.

25 października 2014

Od zera do skipera - czyli "Pływać każdy może".


Wakacje na...

LONG ISLAND

Było to latem 2014 roku. Wtedy wszystko się zaczęło...

Prawie dokładnie rok przed kolejnymi wakacjami, stojąc w kąpielówkach, na brzegu zatoki Sakarun, na wyspie Dugi Otok, patrzyłem z zazdrością na jachty wpływające i rzucające kotwicę, w tej uroczej zatoczce z piaszczystym dnem i lazurową wodą. Poczułem się wtedy, że czegoś mi brak - i nie był to plażowy toi-toi.


Pomimo, że moja turystyczno-sportowa aktywność wykraczała poza granicę lądu, to jednak była w wodzie bardzo ograniczona.

Mogłem oczywiście podjechać autem niemal w dowolne miejsce wyspy Dugi Otok (co zresztą codziennie czyniliśmy zwiedzając wyspę od góry do dołu), zabrać dzieciom dmuchany ponton i uzbrojony w zestaw ABC do snorkelingu, przemierzać teoretycznie bezkres Adriatyku. Bezkres ten jednak ograniczony był skutecznie, chociażby kresem wydolności mojego organizmu. Ile można wiosłować na lekkim zabawkowym pontonie pod wiatr i fale, ten tylko się dowie, kto wiosłował. O zakresie terytorialnym snorkelingu lepiej nie wspominać.

Oprócz ograniczeń wynikających z naszej fizjologi istot lądowych, nie mniejszą barierę stanowił zdrowy rozsądek. Nakazywał on zachowanie umiarkowanej odległości od brzegu przy pływaniu. Trzeba było bowiem uważać, aby pływając, nie zrobić głową dziury w jakiejś pędzącej motorówce lub nie dać się - będąc zauroczonym podwodnymi krajobrazami - unieść bezpowrotnie, dość silnymi miejscami prądom morskim Adriatyku.


Wtedy to właśnie, drapiąc się z lekka po pisankach, przemyślałem sprawę i postanowiłem, że następne wakacje spędzimy również w Chorwacji - ale tym razem na żaglach. Pomysł zwiedzania i oglądania tysiąca wysp od strony wody sprawiał, że znowu - (przynajmniej przez rok) było po co żyć.

Realizacja tych planów nie była w sumie niczym ambitnym, gdyby pominąć fakt, że nikt z naszej najbliższej rodziny nie miał pojęcia o prowadzeniu jachtu morskiego. Śródlądowego zresztą też. Jak i każdego innego. Sprawa zdawała się więc, jeśli nie z góry przegrana, to nie do końca przemyślana.
Ja jednak byłem już po pierwszych wstępnych przemyśleniach, a w głowie miałem już pewne, sięgające daleko w przyszłość wizje.