Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hel. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hel. Pokaż wszystkie posty

23 czerwca 2019

Rejs "Paląca Morskość Wątroby" - s/y Santa Pasta - 20-23.06.2019


W sezonie 2019 Santa Pasta nie wypuszczała się daleko od domu. Jej armator wystawił ją na sprzedaż i czekał na oferty. Ale zanim pojawiły się jakieś konkrety, minęło trochę czasu. Nie można było jednak pozwolić, aby linia wodna kadłuba zarosła glonami w marinie. Lepiej zapobiegać niż leczyć.
Niezliczone rzesze żeglarzy stosują specjalne farby do malowania linii wodnej, które mają ułatwiać późniejsze jej czyszczenie. Ja postanowiłem pójść o krok dalej i posłużyć się pirotechniką...

30 czerwca 2018

Rejs "Bałtycka Włóczęga - cz. 1/5 - Trzech panów w łódce, nie licząc gitary", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 25.06-29.06.2018


Co to jest: Osiem tygodni lata po morzu pływa?...

Tak - to Santa Pasta! Ten mały, dzielny statek wypływał w tym sezonie tak długi ślad GPS, że starczy na kilka, tak długich blogowych wpisów, że kawy Wam w kubkach nie starczy.

Dzisiaj relacja z pierwszego etapu, z której dowiecie się jak rejs nieśmiało, zacząć, pewność w trakcie zyskać i przebojem zakończyć.

17 czerwca 2018

Rejs "Śmiech wrogom Orkiestry!!!", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 16-17.06.2018


Kiedy w zeszłym sezonie, po raz pierwszy, wystawiałem na aukcji allegro ofertę rejsu dla WOŚP, nie byłem pewny efektu. Udało się jednak doskonale i Santa Pasta, robiąc jedynie kilkadziesiąt mil morskich po Zatoce Gdańskiej, dołożyła się do kolejnego rekordu Orkiestry.

W obecnym sezonie stało się coś zupełnie wspaniałego. Pod batutą Jurka Owsiaka zagrała tak duża liczba jachtów morskich i śródlądowych, że na wośpowych aukcjach z rejsami, włączyło się stronicowanie.

Nie wiem kim są ci wszyscy dobrzy ludzie, bo i nie sposób wszystkich świadomą znajomością ogarnąć. Każdemu z osobna jednak, w imieniu beneficjentów WOŚP, serdecznie dziękuję. Teraz czekamy na podsumowanie zbiórki 13 stycznia 2019 podczas 27. już finału. I po cichu, liczymy na kolejny rekord.

Poznałem za to kolejnych dwóch śmiałków, którzy aby dosiąść rozkołysanego kokpitu Santa Pasty, przelicytowali wszystkich, w iście gwiazdorskim stylu - prawie jak ten holywoodzki aktor, co mówił "ouu".

1 października 2017

17 września 2017

Rejs "Z wizytą u Królowej Mórz", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 16-17.09.2017


Od razu chciałbym uprzedzić zarzuty czytelników o niepoprawność polityczną zawartego w tytule tytułu. Wspomniana królowa była faktycznie córką króla, czyli jedynie czymś w rodzaju królewny. 

Zdarzyło się jednak w naszej wesołej krainie, że syn panującej nam miłościwie od ponad 300 lat Królowej Polski, został niedawno uroczyście intronizowany na Króla Polski. Ten właśnie precedens ośmielił mnie do takiej tytułowej prowokacji i zachęcił do odwiedzenia pewnej nadmorskiej osady.

15 sierpnia 2017

Rejs "Z żoną od święta.", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 14.08-15.08.2017



Dzieci wysłane na obóz karate. Przed nami cały tydzień rodzicielskiej samotności. W domu spokój i cisza - aż grzmi.

Coś jednak wisi w powietrzu...

Z moją pierwszą żoną Elizą, znamy się nie od dziś. Doskonale wyczuwam, kiedy czegoś ode mnie oczekuje. Rozumiem ją bez słów. A ze słowami, jeszcze lepiej. A z tymi głośno wykrzyczanymi - to już mi powtarzać nawet nie trzeba.

Tym razem, moja mała żonka siedzi sobie spokojnie w fotelu, popijając swoją ulubioną zieloną herbatkę i ani myśli coś ode mnie chcieć. Wzrok wpatrzony gdzieś daleko za ekran telewizora. Na twarzy dostrzegam relaks, ale i nutkę znudzenia. Nie mam wątpliwości - najwyraźniej czeka, aż ją czymś zaskoczę.

Zaczynam rozmyślać intensywnie, o czym rozmyślać może ona. Powoli, metodą eliminacji, staram się to wydedukować.

Romantyczna kolacja?
Eeee. Nie te czasy - kobiety już nie są romantyczne.

Spacer przy blasku księżyca?
Taaa! Może jeszcze po księżycu. Przecież to też wiąże się z romantyzmem - passe!

Jak nie romantyzm, to może o pieniądze chodzi? Za mało zarabiam?
Niemożliwe - jako posiadacze podwójniaków, jesteśmy beneficjentem pińcet plus.

A może jakaś scenka? Może... Mąż w delegacji i odwiedziny hydraulika?
Gdzieś mam chyba jakąś białą, siateczkową podkoszulkę na ramiączkach... Nic z tego - przypominam sobie, że moja seksowna skrzynka z narzędziami została na łódce...

No właśnie - łódce..., łódka..., łódką... Mam! Że też od razu na to nie wpadłem. To na takie iwenty czekają dzisiaj spragnione dzikiej przygody kobiety.
Nawet nie pytam. Nie proponuję. Po prostu oznajmiam, że...

23 lipca 2017

Rejs "Sailbook Cup - kubek pełen wstydu i szklanka whisky", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 15.07-22.07.2017



Długo zastanawiałem się jak i czy w ogóle opisywać ten rejs.

Z jednej strony organizacyjna porażka, utrata koleżeńskiego zaufania, zepsuty urlop, totalne przemęczenie i poczucie winy.

Z drugiej - jednak szczęśliwe zakończenie, bezcenne doświadczenia i kilka małych, prywatnych zwycięstw po drodze.

Najważniejsze są jednak wnioski wyciągane z popełnionych błędów.

Dlatego koniec już wstępu i basta! Przeczytajcie, o łódce co się zwie Santa Pasta. O jachcie dzielniejszym od załogi. O tym co się na morzu wydarzyło. Jak się wszystko zaczęło i jak się skończyło.

2 października 2016

Rejs "Rejs z kolegą", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 30.09-02.10.2016


30.09.2016. Wszystko, co istotne tego dnia, zaczęło się po godzinie 1800.

Odcumowaliśmy z mariny AKM...

I od razu zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Po przesterowaniu manetki, diesel wchodził na wysokie obroty, ale jacht ledwo poruszał się do przodu.

Przypomniałem sobie, że podczas ostatniego, własnoręcznego przeglądu silnika, przestawiłem nieco kąt krzywki, odpowiadającej za napięcie cięgna. Chciałem poprawić - a najwidoczniej popsułem.

Poruszając się z prędkością maksymalną 2kn, zawróciliśmy do mariny. Korekta ustawienia krzywki, osadzonej na stożkowym wale i dociśniętej nakrętką, zajęła kilkanaście minut - z czego większość zajęło znalezienie, wyjęcie i schowanie narzędzi.

O godzinie 1900, drugi raz tego dnia, wychodziliśmy z Górek Zachodnich.
Schowaliśmy cumy i odbijacze i zdjęliśmy pokrowiec grota, który po poprzednim rejsie miał założone dwa refy. Nie rozbrajaliśmy ich. Rybacka prognoza pogody ostrzegała przed sztormem, a numeryczna też coś około 25kn pokazywała. Na sztag, zamiast genuy, zapięliśmy foka marszowego.

Wiało tego dnia z kierunku zachodniego, czyli od lądu.  Powodowało to, że w Górkach wiatr nie okazywał swojej prognozowanej siły. Zdjęliśmy więc refy i na foku i pełnym grocie ruszyliśmy na północ.

19 września 2016

Rejs "Wietrzny Weekend z Gromem", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 17-18.09.2016


Każdy żeglarz zakłada jakieś prawdopodobieństwo nieszczęść, jakie mogą go na morzu spotkać. Wszystko jednak można przetrwać - sztorm, dziurę w kadłubie, a nawet zapchany kibel. Ale jest coś, co pogrąży każdy morski statek - może to być źle dobrana, a już na pewno skłócona, załoga. I z reguły wystarczy jeden dupek, aby smród nieporozumienia rozniósł się po całym pokładzie, od topu masztu po dno zęzy.

Oczywiście - zakompleksieni maluczcy, rządni zemsty frustraci, chamy, idioci, prostaki i kretyni też chcą pływać - jest to jak najbardziej prawe i sprawiedliwe. Mimo, że wszyscy zmuszeni jesteśmy tolerować aktywność takich form bytu w żeglarskim świecie, jednak jakoś szczególnie nie tęsknimy za ich obecnością na naszym jachcie.

Naczytałem się wiele o przypadkach zepsutych rejsów, wyrzuconych pieniędzy i marzeń przemienionych w złudzenia. Mało jeszcze siedzę w branży aby się przechwalać, ale póki co niczego z takich przykrości nie doświadczyłem. Zdarzały się pojedyncze, drobne przypadki, ale były na tyle znośne, że z trudem potrafię je sobie dzisiaj przypomnieć. Na znacznej większość rejsów, które odbyłem, nie odnotowałem obecności jednostki destrukcyjnej. Hmm... No chyba, że sam nią byłem.

Szczęście było ze mną nawet wtedy, gdy nie miałem z kim pływać i posiłkowałem się anonsami. Wyłowieni z forum, przypadkowi załoganci zawsze dawali radę. Tak było i w przypadku tego weekendowego rejsu, który rozpoczął się rankiem 17. dnia września 2016 roku.

11 września 2016

Rejs "Piekielny Trójkąt", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 10-11.09.2016


Każdy raczej zna Trójkąt Bermudzki i słyszał o tajemniczych zniknięciach statków, które to wypłynęły w ten rejon po papierosy i nigdy już nie wróciły. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę z obecności, na naszym własnym podwórku, podobnego trójkąta. Sam nigdy o nim nie słyszałem i nie dałbym wiary w jego istnienie, gdyby nie ukazał mi się on osobiście.

Było to po pewnym wrześniowym rejsie na Zatoce Gdańskiej. Jak zwykle wizualizowałem sobie pozostawiony za łódką ślad, zapisany w GPSie, gdy nagle, przecierając oczy ze zdumienia, ujrzałem tajemnicze linie łączące Górki Zachodnie, Gdynię i... Łot da Hel!?

Od tamtego oświeconego dnia, minęło sporo czasu. Sam rejs, jak i wydarzenia jemu towarzyszące, w pamięci mojej zostały już pogrzebane. Jednak wobec panującej obecnie mody na rozgrzebywanie, poczułem się zobowiązany. W tej sytuacji, postanowiłem kilka wspomnień z mojej pamięci ekshumować, aby się z Wami nimi podzielić.

8 sierpnia 2016

Rejs "Santa Pasta na wakacjach - 5/5 - Powrót na dwie Vegi", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 06-07.08.2016



POPRZEDNI ETAP REJSU? KLIKAJ

To był na prawdę wyjątkowy etap, tego i tak bardzo już udanego rejsu.

Michał ledwo wytrzymał bez wody, te długie pięć dni. Przyjechał do Gdańska w piątek, zanim jeszcze zdążyłem wyjść z pracy.  Ech żeglarstwo - miało być przyjemnością, a teraz zabiera człowiekowi cały wolny czas.

Z powodu korków na drogach i spóźnienia się BlaBlaAuta, do Łeby dojechaliśmy dopiero na wieczór. Zmęczeni byliśmy i jakoś nie chciało nam się gnać w morze na nockę. Postanowiliśmy wyjść dopiero w sobotę - wcześnie rano, aby bez obsuwy zjechać do Górek Zachodnich, na popołudniową niedzielę.

Gdzieś po godzinie 2300, w marinie zacumowała s/y Lotta - prawdopodobnie, najbardziej znana Vega w Polsce. Powożący nią Marcin, uprzedzał mnie wcześniej o możliwości takiego spotkania. Wracał z wakacyjnego rejsu wzdłuż polskiego wybrzeża i wychodziło na to, że kolejnego dnia zaplanowaliśmy tę samą trasę - z Łeby do Władysławowa. Zapowiadało się wspólne pływanie!

8 maja 2016

Rejs "Home Run", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 30.04-07.05.2016


Kawałek ciastka to, czy wyzwanie?

Kupienie jachtu w Szwecji nie jest szczególnie trudnym zadaniem. Łódkę kupuje się łatwo, a z własnego doświadczenia mogę nawet stwierdzić, że zbyt łatwo.

Oczywiście mowa tu o samej tylko czynności kupna. Spełnienie dodatkowych założeń, że łódka ma unosić się na powierzchni wody oraz nie odstraszać swoim wyglądem i zapachem, sprawia że poziom trudności i stresu rośnie wykładniczo.

Prawdziwym wyzwaniem jest jednak dopiero przepłynięcie tych 300NM na grzbiecie swojej nowej inwestycji do domu. Aby się spełnić do końca, trzeba poczuć ten dreszczyk emocji, gdy zagląda się do zęzy sprawdzić czy aby łódka nie zmienia się nam w wannę z hydromasażem. A do tego wciskające się w głowę myśli, czy dławica nie zacznie przeciekać, silnik nie rzuci palenia w najmniej oczekiwanym momencie, lub wanta nie strzeli w nocy przy sztormowym bajdewindzie.

Dopiero jak uda się nam tego dokonać można mówić o sukcesie. Miarą dzielności łódki będzie suchość naszych skarpetek po rejsie. O naszym harcie ducha świadczyć będą natomiast nieobesrane ze strachu gacie - szczególnie gdyby skarpetki były już mokre.

Z dumą stwierdzam, że ja i moja nowa, stara łódka daliśmy radę. Aczkolwiek z powodu deficytu prysznica w drodze, mogę zdradzić Tobie - mój czytelniku - zamęczyłem gać bez liku.

22 listopada 2015

Rejs "Zatokowy Blues", s/y Atsea I (Bavaria 32 Avangarde), 13-15.11.2015


Okazja czyni żeglarza.

Fejsbuk - wbrew powszechnej opinii, czasami pozwala oderwać się człowiekowi od ekranu komputera.

Pewnego późnego popołudnia, skrolując zawzięcie swoją ścianę zauważyłem reklamę listopadowych weekendówek oferowanych przez firmę ATSEA.

Dostać jacht w sezonie na weekend graniczy z cudem, albo z bardzo nieekonomiczną dopłatą. Ale gdy nadchodzi jesień i Bałtyk zaczyna trącić sztormem, stanowisko armatorów zmienia się diametralnie.

Niby od niechcenia, pokazałem Elizie fejsowe ogłoszenie, wzdychając przy tym głęboko i spoglądając (tak smutno jak tylko umiałem) gdzieś w dal za okno. Wtem nagle usłyszałem magiczne słowa: "No to jedź".

Nie wiem na ile zostało to z jej strony przemyślane, czy też powiedziane na poważnie i czy przypadkiem nie dotyczyło zakupów w hipermarkecie. Nie starałem się dociekać i dopytywać. "Mądrej głowie, dość dwie słowie." Namówiła mnie - rozpocząłem poszukiwania załogi.

Nie liczyłem na zbyt wielu chętnych o tej porze roku. Mimo, że moja rejsowa spamlista zawierała już kilkadziesiąt adresów mailowych - odpowiedzi było niewiele, a większość i tak negatywnych.

Początkowo myślałem o szybkiej przebieżce na Bornholm, z któregoś portu Pomorza Zachodniego. Jednak braki kadrowe i statystyki pogodowe skierowały mnie na bardziej skromniejsze cele. Zatoka Gdańska też się w końcu na łykend nadaje.

12 czerwca 2015

Rejs "W Morze Ciało!" - s/y Perełka (Janmor 31) - 04-07.06.2015


Nie stało się to dziełem przypadku, że zupełnie niedawno udało mi się wypływać staż i zdać egzamin na JSM. Dzięki Akademii Jachtingu z Jastarni było to całkiem miłe doświadczenie.

Zaraz po tym wydarzeniu, doskonale zdałem sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką za sobą niesie posiadanie patentu.
Otóż, mieć patent - to nie wszystko - należy go teraz koniecznie wypróbować!

25 kwietnia 2015

Rejs "Pucyfik" - s/v Jurata (Delphia 33mc) - 18-21.04.2015



Od września 2014 minęło pół roku. Tyle mniej więcej czasu byłem szczęśliwym posiadaczem patentu Żeglarza Jachtowego. Od tej pory też, szukałem możliwości zdobycia stażu morskiego. Z jednej strony chodziło o wypływanie 200 godzin niezbędnych do przystąpienia do egzaminu na Jachtowego Sternika Morskiego, z drugiej chciałem nauczyć się prowadzić jacht samodzielnie. Nie miałem po prostu zamiaru utopić się razem z rodziną w planowanym rejsie po Adriatyku. Miałem już wtedy zarezerwowany i opłacony czarter jachtu, na który nie miałem jeszcze uprawnień.

Zimę spędziłem z literaturą fachową. Nigdy wcześniej nie pochłaniałem takiej ilości książek w jednostce czasu. No może podobne zboczenie uwidoczniło się, kiedy to kilkanaście lat temu nagle postanowiłem, że zostanę informatykiem/programistą. Tym razem jednak, miałem to przyjemne uczucie, że przyswajam mniej dezaktualizującą się wiedzę.

Zima jednak w końcu minęła i w portach morskich nieśmiało wodowano już pierwsze łódki. Czas uciekał, a mojego stażu na morzu nie przybywało. Posiadany przeze mnie mały skrawek PZŻ-owskiego plastiku, dawał mi możliwości pływania po Zatoce Gdańskiej. Jednak w odniesieniu do morskich jachtów balastowych, były to możliwości czysto teoretyczne. W kartach bezpieczeństwa jachtów dopuszczonych do rejsów na Zatoce, figurował zazwyczaj JSM, a nie rzadko minimalny wymagany skład załogi stanowił komplet JSM plus ŻJ.

Można oczywiście było nie kombinować za dużo i wynająć jakiegoś małego Balta 23 z NCŻ. Łódka to jednak mała i niezbyt bezpieczna na większą bałtycką falę. Na dodatek średnio chciało mi się gimnastykować w portach na samych żaglach, bez silnika i załatwiać dwójkę na fali w trybie "dupa za burtę". Pływanie polubiłem już wtedy na tyle, że mógłbym zacisnąć na kilka godzin zwieracze i zaryzykować przypieprzenie w keję na pełnych żaglach. Ale jak tu przekonać do tego innych i zebrać załogę? Społeczeństwo wszak dzisiaj wymagające i z trudem potrafiące egzystować poza strefą miejskiego komfortu.

23 listopada 2014

Rejs stażowy, s/y Czardasz (Tyler 31), 16-21.11.2014



Z wizytą u...

WŁADKA


Szukając możliwości wypływania stażu morskiego, znalazłem w sieci dość ciekawie brzmiącą ofertę, pod tytułem "Mała załoga, dużo pływania". Dla mnie brzmiało niezwykle zachęcająco.

Na kursie Żeglarza Jachtowego, podczas zajęć praktycznych, w kolejce do steru oczekiwało się do znudzenia. Tak już jest na szkoleniach, że najdłużej przy sterze utrzymują się najbardziej w sztuce żeglarskiej oporni. Zbyt późno załapałem, że wykonując manewry mniej perfekcyjnie od innych można dłużej pozostać w roli.

Perspektywa posiadania władzy nad sterem przez kilka godzin wachty, powodowała więc u mnie ślinotok.

25 października 2014

Od zera do skipera - czyli "Pływać każdy może".


Wakacje na...

LONG ISLAND

Było to latem 2014 roku. Wtedy wszystko się zaczęło...

Prawie dokładnie rok przed kolejnymi wakacjami, stojąc w kąpielówkach, na brzegu zatoki Sakarun, na wyspie Dugi Otok, patrzyłem z zazdrością na jachty wpływające i rzucające kotwicę, w tej uroczej zatoczce z piaszczystym dnem i lazurową wodą. Poczułem się wtedy, że czegoś mi brak - i nie był to plażowy toi-toi.


Pomimo, że moja turystyczno-sportowa aktywność wykraczała poza granicę lądu, to jednak była w wodzie bardzo ograniczona.

Mogłem oczywiście podjechać autem niemal w dowolne miejsce wyspy Dugi Otok (co zresztą codziennie czyniliśmy zwiedzając wyspę od góry do dołu), zabrać dzieciom dmuchany ponton i uzbrojony w zestaw ABC do snorkelingu, przemierzać teoretycznie bezkres Adriatyku. Bezkres ten jednak ograniczony był skutecznie, chociażby kresem wydolności mojego organizmu. Ile można wiosłować na lekkim zabawkowym pontonie pod wiatr i fale, ten tylko się dowie, kto wiosłował. O zakresie terytorialnym snorkelingu lepiej nie wspominać.

Oprócz ograniczeń wynikających z naszej fizjologi istot lądowych, nie mniejszą barierę stanowił zdrowy rozsądek. Nakazywał on zachowanie umiarkowanej odległości od brzegu przy pływaniu. Trzeba było bowiem uważać, aby pływając, nie zrobić głową dziury w jakiejś pędzącej motorówce lub nie dać się - będąc zauroczonym podwodnymi krajobrazami - unieść bezpowrotnie, dość silnymi miejscami prądom morskim Adriatyku.


Wtedy to właśnie, drapiąc się z lekka po pisankach, przemyślałem sprawę i postanowiłem, że następne wakacje spędzimy również w Chorwacji - ale tym razem na żaglach. Pomysł zwiedzania i oglądania tysiąca wysp od strony wody sprawiał, że znowu - (przynajmniej przez rok) było po co żyć.

Realizacja tych planów nie była w sumie niczym ambitnym, gdyby pominąć fakt, że nikt z naszej najbliższej rodziny nie miał pojęcia o prowadzeniu jachtu morskiego. Śródlądowego zresztą też. Jak i każdego innego. Sprawa zdawała się więc, jeśli nie z góry przegrana, to nie do końca przemyślana.
Ja jednak byłem już po pierwszych wstępnych przemyśleniach, a w głowie miałem już pewne, sięgające daleko w przyszłość wizje.