Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jacht. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jacht. Pokaż wszystkie posty

26 sierpnia 2019

I bez jachtu się nie pokazuj! - Trzecia wyprawa jachtopoglądowa za morze - 23-26.08.2019


Smutek spowodowany rozstaniem z Santa Pastą minął teoretycznie już po kilku tygodniach. I wydawało się, że wszystko się powoli układa. Odzyskałem nawet życie rodzinne. Nie spędzałem już każdego popołudnia i weekendu w piwnicy jachtu, w ubranku roboczym upieprzonym epoksydem. Nic nie ulepszałem  i nie modernizowałem. Nie szukałem po nocach rozwiązań problemów w necie. Nie wydawałem też więcej niż zarabiam na żeglarskie szpeje.

Siedziałem sobie za to wieczorami wygodnie w fotelu, konsumując desery i popijając trunki rozmaite. I jeśli ktoś wtedy patrzyłby na mnie gdzieś z boku, mógłby sobie pomyśleć, że widzi człowieka szczęśliwego - żyjącego z całym kosmosem w doskonałej harmonii. 

I pewnie tak siedziałbym w tym fotelu do dnia dzisiejszego, ale w moim życiu jest ktoś, kto umie wejrzeć w mój umysł nieco głębiej i zobaczyć co się w nim dzieje tak na prawdę. To moja żona Eliza - wrażliwością i empatią ponadprzeciętną obdarzona...

24 kwietnia 2016

Vega, woda, dużo wody! Czyli o tym jak łódkę wodowałem.


Vega kupiona, zapłacona i nawet zarejestrowana, ale nadal czekała daleko za morzem. Czas brać się było za sprowadzenie, czyli za to czego niedoświadczone tygrysy boją się najbardziej.

Teoretycznie, można było zagrać vabank i wybrać się po łódkę od razu. Po prostu zwodować, ogarnąć na szybko i przypłynąć - oszczędzając tym samym sporą ilość czasu i pieniędzy. Zdrowy rozsądek przeważył jednak nad oszczędnością. Było ku temu kilka powodów.

Łódka ma 43 lata, z czego ostatnie 2 lata spędziła na lądzie. Na dodatek kupowałem ją w stanie zimowego snu i nie miałem pojęcia jak zaprezentuje się w pełnym takielunku. Czy w ogóle ma się w czym zaprezentować, bo nie było wiadomo czy takielunek był kompletny.

17 kwietnia 2016

Zostałem Veganem! Czyli o tym jak nie kupować łódki.


Nie da Ci żona, nie da Ci wódka - tego co może dać Ci własna łódka.

Decyzja o własnym jachcie dojrzewała u mnie przez lata. Dokładnie rzecz ujmując - połowę ostatniego lata :)

Po co właściwie komuś własna łódka? Wszyscy wiedzą, że posiadanie jachtu jest jedną z najmniej opłacalnych na świecie rzeczy.

Ano jest. Ale co zrobić gdy się chce dużo pływać, nie ma się za dużo urlopu i mieszka kilka kilometrów od mariny? A na dodatek gdy ma się żonę, która po miesiącach uporczywej argumentacji, w końcu na zakup zgodę wyraziła!

Aby pływać - jachtu na własność w sumie mieć nie potrzeba. Jak się ma trochę w skarpecie i zapas urlopu, to można oczywiście wpasować się w jakiś rejs komercyjny.

Da się też czarterować i organizować rejsy składkowe, co z resztą czyniłem po dziś dzień. Wystarczy znaleźć jacht, wynegocjować termin (najgorsze są sezonowe weekendy) i cenę oraz wpłacić zaliczkę. Do tego czasu dobrze jest ustalić wstępnie trasę rejsu, znaleźć załogę i pobrać zaliczki od wszystkich uczestników. Jeszcze lepiej jest mieć w zapasie jedną lub dwie osoby, bo w ostatniej chwili zawsze ktoś rezygnuje.

Ale...

Brutalna rzeczywistość sprawia, że z reguły brakuje nam jednej lub dwóch osób załogi do obsadzenia całego jachtu. Zwiększa to nagle koszty, które nie wszyscy chętnie akceptują. Zaczyna się mailowa dyskusja, wzbogacana dodatkowymi sprawami, jak ubezpieczenie, kaucja za jacht, itp. Ktoś po drodze rezygnuje, komuś nie podoba się trasa lub nie ma jak dojechać do portu macierzystego, jeszcze inny ktoś łapie akurat zadyszkę finansową, itp, itd...

A mając własny jacht...