Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rejs rodzinny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rejs rodzinny. Pokaż wszystkie posty

27 lipca 2019

Rejs "Pula Zwycięstwa" - s/y Viktoria (Bavaria 34 Cruiser) - 21-27.07.2019


Na wyjazd do Chorwacji zdecydowaliśmy się na prawdę w ostatniej chwili.

Ze względu na zamieszanie, spowodowane ideologicznym przemeblowaniem systemu edukacji, prawie do samego końca czerwca nie byliśmy pewni kiedy (i czy w ogóle) nasza dwójka absolwentów szkoły podstawowej będzie mieć wakacje.

Na szczęście obu juniorom udało się dostać do szkół pierwszego wyboru, i to w pierwszym możliwym terminie. Wtedy zdecydowaliśmy się na wakacje last minute.

Dzięki technologiom internetowym zaplanowanie trasy i znalezienie wakacyjnych atrakcji nie jest zbyt trudne. Wystarczył jeden wieczór z komputerem by zarezerwować hotele w Pradze i Salzburgu. Taki wybór przystanków nie był przypadkowy. Dzielił samochodową trasę na kilkugodzinne etapy podróży, znośne dla każdego.

Aby opowieść nadawała się na żeglarski blog, zabukowałem również mały jachcik w chorwackiej marinie...

14 lipca 2018

Rejs "Bałtycka Włóczęga - cz. 2/5 - Dania na drugie danie", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 02.07-12.07.2018


Po udanym pierwszym etapie rejsu przyszła kolej na drugi.

Ten odcinek został starannie zaplanowany, pod kątem jak najmniejszej ilości pełnomorskich wyzwań. Plan, nie do końca (we wszystkich szczegółach), został zrealizowany, ale szczęśliwie w porcie przeznaczenia się zakończył.

Oto nie krótka historia o Niemiec i Danii zdobywaniu oraz o rodzinnych więzi, na ciasnym pokładzie zacieśnianiu.

15 sierpnia 2017

Rejs "Z żoną od święta.", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 14.08-15.08.2017



Dzieci wysłane na obóz karate. Przed nami cały tydzień rodzicielskiej samotności. W domu spokój i cisza - aż grzmi.

Coś jednak wisi w powietrzu...

Z moją pierwszą żoną Elizą, znamy się nie od dziś. Doskonale wyczuwam, kiedy czegoś ode mnie oczekuje. Rozumiem ją bez słów. A ze słowami, jeszcze lepiej. A z tymi głośno wykrzyczanymi - to już mi powtarzać nawet nie trzeba.

Tym razem, moja mała żonka siedzi sobie spokojnie w fotelu, popijając swoją ulubioną zieloną herbatkę i ani myśli coś ode mnie chcieć. Wzrok wpatrzony gdzieś daleko za ekran telewizora. Na twarzy dostrzegam relaks, ale i nutkę znudzenia. Nie mam wątpliwości - najwyraźniej czeka, aż ją czymś zaskoczę.

Zaczynam rozmyślać intensywnie, o czym rozmyślać może ona. Powoli, metodą eliminacji, staram się to wydedukować.

Romantyczna kolacja?
Eeee. Nie te czasy - kobiety już nie są romantyczne.

Spacer przy blasku księżyca?
Taaa! Może jeszcze po księżycu. Przecież to też wiąże się z romantyzmem - passe!

Jak nie romantyzm, to może o pieniądze chodzi? Za mało zarabiam?
Niemożliwe - jako posiadacze podwójniaków, jesteśmy beneficjentem pińcet plus.

A może jakaś scenka? Może... Mąż w delegacji i odwiedziny hydraulika?
Gdzieś mam chyba jakąś białą, siateczkową podkoszulkę na ramiączkach... Nic z tego - przypominam sobie, że moja seksowna skrzynka z narzędziami została na łódce...

No właśnie - łódce..., łódka..., łódką... Mam! Że też od razu na to nie wpadłem. To na takie iwenty czekają dzisiaj spragnione dzikiej przygody kobiety.
Nawet nie pytam. Nie proponuję. Po prostu oznajmiam, że...

11 września 2016

Rejs "Piekielny Trójkąt", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 10-11.09.2016


Każdy raczej zna Trójkąt Bermudzki i słyszał o tajemniczych zniknięciach statków, które to wypłynęły w ten rejon po papierosy i nigdy już nie wróciły. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę z obecności, na naszym własnym podwórku, podobnego trójkąta. Sam nigdy o nim nie słyszałem i nie dałbym wiary w jego istnienie, gdyby nie ukazał mi się on osobiście.

Było to po pewnym wrześniowym rejsie na Zatoce Gdańskiej. Jak zwykle wizualizowałem sobie pozostawiony za łódką ślad, zapisany w GPSie, gdy nagle, przecierając oczy ze zdumienia, ujrzałem tajemnicze linie łączące Górki Zachodnie, Gdynię i... Łot da Hel!?

Od tamtego oświeconego dnia, minęło sporo czasu. Sam rejs, jak i wydarzenia jemu towarzyszące, w pamięci mojej zostały już pogrzebane. Jednak wobec panującej obecnie mody na rozgrzebywanie, poczułem się zobowiązany. W tej sytuacji, postanowiłem kilka wspomnień z mojej pamięci ekshumować, aby się z Wami nimi podzielić.

4 września 2016

Rejs "Do Sopot, na dziewczyny", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 03.09.2016


Wielokrotnie, w swojej krótkiej żeglarskiej karierze, przyszło mi opisywać rejsy ciekawe, udane i te niezapomniane. Ktoś, kto czyta i patrzy na to wszystko z boku, mógłby sobie pomyśleć, że to żeglarstwo całkiem fajne jest. Że może warto samemu spróbować... A po co nam kolejny żeglarz? Mały to mamy obecnie tłok w polskich marinach? Na szczęście, zdarzył mi się jeden taki rejs, co nie do końca wypalił...

21 sierpnia 2016

Rejs "Rodzinna Twierdza", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 20.08.2016


Śledząc moje wpisy wiecie już zapewne, że żeglować nie umiem - choć bardzo lubię. Nie wiecie natomiast jeszcze, że nie umiem gotować - choć czasem muszę.

Zdarza mi się jednak robić te dwie rzeczy naraz, i to bez przymusu bezpośredniego. Tak też stało się, pewnej sierpniowej soboty 2016 roku.

Tego dnia, zadomowione na łódce pająki szeroko rozdziawiły japy, aż im wszystkie muchy i komary z pajęczyn powypadały. Po raz pierwszy bowiem, z kambuza Santa Pasty, nie dolatywał zapach fasolki z puszki, czy też innej zupy chińskiej.

18 lipca 2015

Rejs "Vis-a-vis Trogiru", s/v Kolibri (Gib Sea 37), 04-11.07.2015


No i stało się. Znowu zapuściliśmy się rodzinnie w rejony barbarzyńskich plemion. Od ostatnich wakacji w Chorwacji minął rok. Dokładnie 12 miesięcy wcześniej wpadłem na szalony pomysł zwiedzania tamtejszego wybrzeża i okolicznych wysp, z pokładu samodzielnie prowadzonego jachtu morskiego.

Wykorzystując końcówkę jednego sezonu żeglarskiego i początek drugiego - startując od zera bezwzględnego - dorobiłem się wszystkich niezbędnych uprawnień żeglarskich. Całą zimową posuchę spędziłem z lekturą, stając się stałym klientem wielu wydawnictw oferujących żeglarską literaturę. W grudniowe mrozy zdałem też eksternistycznie egzamin na SRC.

Po zimie, jednocześnie z wodowaniem pierwszych jachtów na Zatoce Gdańskiej, rozpocząłem pływanie, starając się przez całą wiosnę znaleźć jak najwięcej do tego okazji.

W końcu nadszedł dzień, w którym słowo stało się czynem i zamieszało między nami. A dokładnie pomiędzy mną, a moją pierwszą żoną Elizą. Wieczorne dyskusje o wyższości mieszkania na jachcie, nad hotelowym olinkluziw, bardzo często kończyły się cichymi dniami. Ale wraz z upływem czasu szło mi coraz sprawniej. Z dnia na dzień zdobywałem coraz więcej poparcia dla swoich planów. Coraz częściej rozmowy, zamiast kłótnią, kończyły się konsumpcją naszego związku małżeńskiego.

Ostatecznie osiągnęliśmy konsensus - tydzień na lądzie i tydzień na jachcie. Niestety podróż autem z Polski wydarła z okresu lądowego kilka dni. Ale nikt mi dzisiaj nie udowodni, że to moja wina;)