6 maja 2017

Co w krzyżu się łupie i o tym, co żeglarz ma w słupie. - Remont s/y Santa Pasta, cz. 8



"Aby pała ciągle stała!" - tak wołają, nabuzowani żeglarskim testosteronem, zwolennicy wyciągania jachtu na brzeg, bez składania masztu.
Po drugiej stronie mentalnej barykady, cała reszta zawstydzonych, podpływa pod żurawik do masztów i w milczeniu robi swoje.

Wyciągając jacht w jednym kawałku, jedyne co musimy zrobić, to poluzować i odpiąć achtersztag - i to tylko na krótki czas operacji dźwigowych. W ten sposób, oszczędzamy przynajmniej połowę dniówki "po" i drugie pół dniówki "przed" sezonem, na zabawie z masztem.
Ale nie tylko na czasie jest się do przodu. Unika się również dodatkowych opłat za pracę klubowego żurawia.
Istnieją również teorie, że nic tak nie szkodzi stałemu takielunkowi, jak jego cykliczne zdejmowanie i zakładanie. Zdawałoby się więc, że z takiego podejścia do tematu tylko zyskujemy. Ale jest też druga strona medalu.

Kładąc maszt, dajemy sobie szansę na komfortowe zapoznanie się ze stanem urządzeń zamontowanych na topie i dokładną kontrolę takielunku. Zdając maszt do klubowego kontenera, chronimy go również przed wpływem zimowych czynników zewnętrznych i dajemy odpocząć łożyskom, zamontowanego na topie, wiatromierza.

Jak więc należy z masztem postępować? Zdejmować, czy nie zdejmować? Oto jest pytanie.

Na szczęście, podobne dylematy nie zagościły jeszcze w mojej krótkiej armatorskiej karierze. Przy maszcie, w maszcie, czy też na maszcie - zawsze mam coś do zrobienia, więc go zdejmuję. A w tym sezonie były to całkiem poważne prace...

30 kwietnia 2017

Powrót na mokre, czyli małe wodowanie przed śniadaniem.


Dla armatora, wodowanie łódki to chwila zazwyczaj radosna. Nie dla wszystkich jednak pozbawiona trosk i zmartwień. Tak już jest ten świat skonstruowany, że jedni cieszą się bardziej niż martwią, a inni trochę na odwrót.

Niemal każdy właściciel statku rzucanego na wodę, wstrzymuje jednak oddech, nerwowo sprawdzając przecieki na dławicy i innych przejściach burtowych.
Najbardziej pracowity jest to jednak czas dla właścicieli "drewniaków". I im  to należy się tutaj wspominek.

Taki jacht z klepki, najpierw wysycha na lądzie przez kilka miesięcy, a potem wsadzony w mokre, potrafi zaspakajać swe pragnienie, nawet przez kilkanaście godzin, zanim się uszczelni. Zapomniano o tym zjawisku przy okazji "OnkoRejsu" odbywającego się 2 lata temu, na świeżo wyremontowanym s/y Zjawa IV.

W naszym wesołym klubie, na pochwałę zasługuje armator odpicowanej na błysk s/y Jasna Ciasna, który co roku przeżywa wodowanie, jak sam twierdzi - "jakby robił to pierwszy raz". Jest jednak zawsze na tyle dobrze przygotowany i wyposażony, że emocje są tylko ozdobnym dodatkiem do ceremonii otwarcia sezonu.

W czasie zrzucania na wodę, armator takiego drewnianego "kredensu" monitoruje z reguły pracę pomp zęzowych i gorączkowo kalkuluje, czy nie wlewa więcej, niż wypompowuje się.

S/y Santa Pasta jest na szczęście "laminiasta", więc coroczne moczenie kadłuba nie powinno budzić większych emocji. Ale pozory mogą mylić...

26 kwietnia 2017

Na straży zęzowej suchości - czyli dalej o dziurze i rurze. - Remont jachtu Santa Pasta, cz. 7


- Tato, a gdzie właściwie jest zęza?
- Pod zbiornikiem paliwa.
- A gdzie jest zbiornik?
- W zęzie.
- ?

I w taki oto, łatwy sposób możemy zainteresować dzieci pływaniem. Zanim bachory ogarną o co biega, minie kilka wspólnych rejsów. A my możemy w tym czasie wstawiać zdjęcia na fejsa i niezaprzeczalnie pozorować naszą wspólną rodzinną pasję do żeglarstwa, zbierając przy tym lajki od zazdrosnych znajomych.

Zęza, zwana również zenzą, na Albin Vedze umiejscowiona jest w kilu, w którym również umieszczony jest zbiornik paliwa i akumulatory. Czyni to ją bardzo trudno dostępną. Istnieje jedynie wąski kanał, przez który jesteśmy w stanie coś do tej zęzy włożyć i wyjąć. Przy czym wkłada się tam cokolwiek o wiele łatwiej, niż później wyjmuje. Sam przechowuję już w zęzie kilka śrubek, nakrętek, klucz płaski i końcówkę do wkrętarki.

Najłatwiej wyciąga się stamtąd wodę - choć też nie zawsze, i nie do końca...

23 kwietnia 2017

Brązem z grubej rury - czyli o tym jak się robi i zatyka dziury - Remont s/y Santa Pasta, cz. 6


Tak sobie właśnie pomyślałem, że zawory na s/y Santa Pasta mogłyby być moimi rówieśnikami. Nie można wszak wykluczyć, że byliśmy "odlewani" tego samego roku, dnia (lub nocy), a może i godziny...

Ale nie wnikajmy może w szczegóły. Mam tutaj przecież o łódce pisać, a nie podróże sentymentalne w czasie odbywać.
Zainteresowanych takimi pobocznymi tematami, odsyłam na strony o tematyce metalurgia 18+. Pozostałych zapraszam do kontynuacji wątku g(ł)ównego.

Teoretycznie rzecz ujmując - solidne szwedzkie zawory nie wymagały wymiany. W zeszłym sezonie, przy kupnie łódki sprawdziłem z grubsza wszystkie - były szczelne. Kontrola odbyła się jednak z bardzo silnym naciskiem na "z grubsza". Uspakajało to, co prawda, moje sumienie, ale nie do końca dawało poczucie beztroski.

Zaworki Vegowe, wśród swoich nieprzepuszczalności i trwałości zalet, miały jednak jedną wielką wadę. Jako zawory zasuwowe, wymagały wykonania przynajmniej kilku obrotów kurkiem, aby z pozycji zamkniętej przejść do otwartej i na odwrót.
Z racji swojego sędziwego już wieku, stawiały przy tym opór niemały. A że znajdują się w miejscach niezbyt łatwo dostępnych, obsłudze podpokładowej żyły na wierzch za uszami wychodziły.

No cóż, tak musi być - żyłem w takim przeświadczeniu. Aż po dzień, w którym to obejrzałem telewizyjną reklamę jakiegoś suplementu na hemoroidy. Wtedy, od razu skojarzyłem ze sobą kilka faktów i przerażenie zawładnęło mną zupełnie.
Mało się na wodnych zaworach znałem, ale mimo to, postanowiłem się nimi zająć. Nawet gdyby przyszło mi to robić od pupy strony.

16 kwietnia 2017

Od kółka, do prądu - czyli krótka historia silnika przeglądu - Remont s/y Santa Pasta, cz. 5


Każdy szanujący się morski żeglarz wie, że silnik stacjonarny na jachcie to rzecz niezbędna. I nie należy tego tematu, w żadnym razie, próbować dyskutować z tymi, którzy takiego silnika nie posiadają.

Obcując z takimi typami, dowiedzieć się można jedynie tego co wszyscy i tak już wiedzą. Kiedyś nie było silników, a pływać też się dało. I najgorsze jest to, że ci technologicznie konserwatywni sceptycy mają poniekąd rację.

Dlatego właśnie czas spędzony na takich, z góry przegranych pojedynkach poglądowych, lepiej wykorzystać na roczny przegląd naszej życiodajnej maszyny. Wszak dobry silnik, to sprawny silnik. A więc jak się już go posiada - lepiej żeby działał i nie zawiódł nas ani jeden raz.

9 kwietnia 2017

Dwie farby puszki i brudne paluszki - Remont s/y Santa Pasta, cz.4


Jakoś tak się złożyło, że nie zimą nie byłem na łódce ani razu. Ale klubowy kolega Robert nie próżnował i oprócz swojej Goplany, doglądał również mojej Santa Pasty. Jemu to zawdzięczamy to mrożące krew w żyłach zimowe zdjęcie.

W końcu jednak, z początkiem kwietnia, zima odpuściła i przyszedł czas aby zajrzeć świętej pod sukienkę, a nawet ją zdjąć.

Mówi się, że po malowaniu łódki ma się spokój na kilka lat. I prawdę się mówi, choć zupełnego spokoju, to armator chyba nigdy nie uświadczy.

Burty noszące ślady przytulania się kadłuba do różnych kei bałtyckich portów, wyglądały słabo. Co prawda, siedząc w kokpicie tego nie widać. Ale ja i tak coś chciałem z tym zrobić.

Póki co jednak zająłem się tym czego normalnie nie widać...