Pewnego dnia zapragnąłem dokonać czegoś w tym żeglarstwie, którym od jakiegoś czasu się aktywnie zajmuję. Jak to zrobić, podpatrzyłem u mistrzów pierwszego planu.
Nasi wielcy (nie o wzrost chodzi) wodzowie ogłaszają sukces za sukcesem, podnosząc nasz umęczony kraj z ruiny. I tyle tego dobra nam czynią, że już im telewizyjnego czasu antenowego, na te ogłoszenia zaczyna brakować.
Ludzie tak bardzo polubili te dobre wiadomości, że zwyczajnie reklam oglądać czasu nie mają. Telewizyjne przychody spadły więc na łeb na szyję.
A że to telewizja publiczna, rząd się czuje tam jak w domu. Od czego są dotacje i pieniądze z podatków ludu, ofiarnie pracującego na rządowe potrzeby. O stosunki międzynarodowe należy dbać, ale nie można przecież wszystkiego inwestować w watykańskie filie. Brawo nasi!
Społeczeństwo, przy tej całej sytuacji, nie pozostaje obojętne - oj nie. Lepszy Polaków sort pompuje w statystyczne badania kolejne procenty poparcia dla swoich cudotwórców. A patrioci, z bogiem na ustach i przywódczym gestem pozdrowienia (wykorzystywanym również w pubach do zamawiania piwa), manifestują z rozmachem swój patriotyzm, na ulicach.
Zastanawiam się tylko skąd się bierze ta nasza narodowa elita? I dlaczego wznosi ciągle okrzyki o komunistach, drzewach... No i liściach. Czyżby nieśmiało utożsamiała się z listkami ekskluzywnych herbat, które zanim zostaną zmielone, zbierane są przecież z samych czubków?
Wygląda na to, że mamy znowu wymianę elit rządzących. Lenin uśmiecha się pewnie w swoim mauzoleum. Poprzednio, inteligencję zastępowali chłopi z robotnikami. Ale im rządzenie nie wychodziło, choć też sukcesów odtrąbiono wtedy co nie miara.
Nauka dzisiaj również nie w modzie. Zabobon i brutalna siła o wiele skuteczniej do tłumu trafiają. Tym razem, rząd nieoficjalnie pokłada nadzieję na przyszłość w nieformalnym związku, zwanym w skrócie KK (Kibice i Księża). Trzymamy kciuki!
Przyznam się, że to między innymi przez takich jak oni. Właściwie to dla nich, piszę te słowa. Przechodziłem bowiem kiedyś obok takiej, wiarą i patriotyzmem kipiącej manifestacji. I chyba mnie ktoś z moich stałych czytelników rozpoznał. Usłyszałem nagle, jak najpierw ktoś pojedynczo, a potem już cały tłum skandował "My chcemy bloga! My chcemy bloga!".
Zatkało mnie i nie wiedziałem co im mam odpowiedzieć. Pomyślałem sobie, że OK - ja też bym chciał. Tylko pisać nie mam o czym. Moje żeglarstwo jest tak przyziemne, że z trudem nawiguję w relacjach między mieliznami.
Spragnieni bloga patrioci, w tych swoich chustach i kominiarkach, wyglądali jednak bardzo przekonująco. A czerwone race w ich dłoniach zinterpretowałem jako szczere wezwanie pomocy. Nie potrafiłem odmówić. Taki już jestem.
Zmuszony zostałem, tym samym, do bardziej kreatywnego podejścia do pojęcia "sukces".
Nie miałem jednak zamiaru budować jakiejś za małej łódki i gadając sam ze sobą, nabijać sobie w niej siniaków, pływając po jakimś za dużym morzu.
Nie podoba mi się też szybkościowa żegluga w ślizgu czy latanie na hydroskrzydłach. Co ja jakiś, za przeproszeniem, wodolot jestem?
Nawet płynąc gdzieś spokojnie, ale daleko, z jakąś kolorową reklamą na żaglu, też czułbym się nieswój. Taki już ze mnie życiowy nieudacznik.
Czasem jednak miewam przebłyski. Pewnego dnia spojrzałem na mapę i krzyknąłem "Ożesz kulson mać! Mam! Maaam!" (przepraszam za milicyjny zwrot, ale "Eureka!" jest już zajęte od wielu setek lat).
I wiecie co - faktycznie to miałem. Zamierzałem dokonać czegoś, czego jeszcze nikt przede mną nie zrobił...