W życiu każdego żeglarza, przychodzi taki czas, kiedy nikt nie chce już z nim pływać. Jedni z tego powodu rozpaczają - inni się cieszą.
Kiedy na trzeci etap Bałtyckiej Włóczęgi 2018, z Kopenhagi do Sztokholmu, nikt mi się na listę załogi nie zapisał, targnęły mną sprzeczne uczucia.
Po jednej stronie pełzł strach. Brak doświadczenia i obawa przed nieznanym. I tym, czy sobie sam na morzu poradzę.
Po drugiej zaś stronie, rwała się do życia chęć doświadczenia czegoś nowego. I może nie tyle niebezpiecznego, co zdrowym rozsądkiem zakazanego.
I co? I jak się to skończyło? - pewnie zapytacie.
Wygrał oczywiście rozsądek. Nie będę przecież opisywał na blogu, jak siedzę w domu przed telewizorem ;)
Gnało mnie więc skrycie, w te rejony morza i psychiki mej nieznane. Poczułem jak silna jest chęć samego siebie sprawdzenia. I czułem to tak mocno, że bać się zacząłem, czym się ta żeglarska przygoda w moim życiu kiedyś skończy.
Ale póki co, nic się nie kończy - a wręcz się dopiero zaczyna.
Oto powstaje relacja z trzeciego już etapu rejsu, który udało mi się jakoś w samotności przeżyć, fotograficznie udokumentować i być może jeszcze swoją ubogą polszczyzną uda się jakoś opisać.
A że żegluga samotna okazała się być niezwykle turystycznie intensywna, dozować postanowiłem ową relację stopniowo, w odcinkach pięciu.
Tak postanowiłem, bo tak będzie lepiej. I dla mnie, gdyż dzieląc i rządząc szybciej cel osiągnę. Ale i dla czytelników mniejsze fragment łatwiejsze będą, w przerwie kawowej, do łyknięcia z kawą.
Czekajcie więc słowa odcinka pierwszego, który za nieaktywnym jeszcze (dziewiczym) linkiem się czai i w każdej chwili gotów się na świat narodzić.
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.