W środowisku armatorów znane jest powiedzenie, że jacht powinien mieć tyle stóp długości, ile lat ma jego właściciel.
Nikt jednak nie bierze tego na poważnie. Wszyscy wiemy, że ilość stóp koreluje, mniej z wiekiem armatora, a dużo bardziej z grubością jego portfela.
A ja Wam z dumą dzisiaj zakomunikuję, że się długością wcale nie przejmuję. A bardziej niż o stopy, dbam o własny tyłek.
W poszukiwaniu...
KOMFORTU
Każdy, kto przesiedział na wachcie kilka godzin za sterem, wie o czym ja tu się rozpisuję. Zakończenia nerwowe, z upływem czasu spędzonego na morzu tracą na wrażliwości, przez co coraz lepiej znosimy twardość laminatowych kokpitów i tolerujemy wysiedziane materace naszych koi.
Z wiekiem jednak maleje tolerancja na niewygodę i coraz bardziej zależy nam aby nasz statek, mimo że ciasny, był jak najbardziej przytulaśny.
I ja chciałem podążać tym tokiem myślenia.
Tymczasem, wyeksploatowane do granic przyzwoitości, gąbki materacy nie dawały już odpoczynku moim poobijanym na pokładzie kościom. Praktycznie rzecz biorąc, leżąc na materacu w mesie, leżało się na znajdującej się pod nim sklejce.
I nie było w tym nic dobrego. Nie dość, że człowiek wstawał z koi obolały, to jeszcze szansa na jakiś przyjemny, erotyczny sen była znikoma. No chyba, że ktoś gustuje w sennych koszmarach, w klimacie sado-maso.
Rozpocząłem więc badania rynkowe w kierunku pozyskania większej ilości komfortu. Poszukiwania od razu doprowadziły mnie do liderów w branży tapicerstwa łódkowego. Niestety - pomimo ofert cenowych, absurdem sięgającym paska TVP, terminy były na tyle odległe, że powodowały u mnie zimową depresję.
Na szczęście, jeszcze miałem znajomości. Przypomniałem sobie, że klubowy kolega Makary chwalił się ostatnio nową tapicerką. A że łódki mamy bardzo podobne, poprosiłem go o namiary na jego materacowego dobroczyńcę.
Pan Zenek, do którego mnie skierowano, był również zapchany robotą na kilka miesięcy do przodu. Ale po dłuższej telefonicznej negocjacji dał się przekonać.
Nie chciał...
ALE MUSIAŁ
Polecony tapicer uważał wizję lokalną na łódce za zbędną. Tak jak tego sobie życzył, dostarczyłem mu stare materace, na wzór. Nie bardzo wierzyłem w sukces totalny takiego podejścia do sprawy, ale nie ja tu byłem fachowcem.
Po kilku tygodniach pojechałem odebrać nowe materace. Wyglądały rewelacyjnie. Zapakowałem swoje kombi pod sufit i pojechałem na przystań.
Kiedy je przymierzyłem, od razu przypomniało mi się jak pewien kosmita układał puzzle.
Wtedy to wymyśliłem pierwsze prawo tapicera.
Kto wymiarów nie zdejmuje, na poprawki się skazuje.
A jeśli czytacie to po godzinie 2200...
Gdy się mierząc opierdalasz, na poprawki zapierdalasz.
Trafiłem na leniwego, ale na szczęście, sumiennego fachowca. Przyjechał, pomierzył, zanotował, poprawił i przywiózł. Tym razem, wszystko pasowało idealnie - jak nasz prezydent do klęcznika.
Aby dokończyć te niezwykłe brązowe dzieło, ja również postanowiłem zostać na chwilę tapicerem.
Skopiowałem - a właściwie odświeżyłem - istniejące rozwiązanie zamknięcia na rzepy.
Byłem zadowolony. I z ogólnej prezencji nowego wnętrza i z tego, że wybrałem nieco grubszą (8 cm) i twardszą gąbkę. I że zdecydowałem się na nieco bardziej smutny, acz praktyczniejszy materiał pokrowców. I jeszcze, że w prezencie otrzymałem dwie zgrabne poduszki, które wzbogaciły wnętrze Santa Pasty.
Troszkę...
PONAD STAN
Dotychczas, jedyną rzeczą, jaką posiadałem na jachcie ponad stan, były ciepłe majty, zakładane w zimne sztormowe noce. Ale ten stan przeszedł już go historii.Zachęcony sukcesem wnętrza, pozwoliłem sobie na nieco więcej luksusu na zewnątrz. Poszedłem w blue skaj.
Tym razem Pan Zenek już wszystko starannie wymierzył. A nawet zrobił sobie szablony. Dlatego też, montaż przebiegł na prawdę błyskawicznie. Ledwo zdążyłem go uchwycić w kadrze.
Aby móc się na miękkim wylegiwać, nie tylko w portowej ciszy, ale i na nieco bardziej pofalowanym morzu, materace wyposażone zostały w system antyprzemieszczeniowy.
Według patentu Pana Zenka, siatka od spodu zapewnić miała wietrzenie gąbek. Zastanawiałem się tylko po co, skoro puszczane bąki i tak napotkają skajową barierę górnej warstwy.
Całość wyglądała bardzo wyjściowo, a wykonanie w najdrobniejszych szczegółach niezwykle staranne i tym samym godne polecenia.
Ale w tym całym amoku wygodnictwa, nie zapomniałem o zabezpieczeniu potrzeb prawdziwego żeglarstwa morskiego.
Zejściówka wyposażona została w ergonomicznie nieuciążliwy rulonik.
Który po rozwinięciu dawał ochronę przed dziadami i zacinającym deszczem. Jednocześnie, nie ograniczał komunikacji wzrokowej między sternikiem, a centrum dowodzenia, wylegującym się zazwyczaj na koi.
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.