Kabestany firmy Lewmar cieszą się ogólnie dobrą opinią. Dlatego i ja ucieszyłem się, kiedy kupując łódkę, zastałem je na obu burtach.
Gdy jednak, po jakimś czasie, przyjrzałem się im dokładniej, zauważyłem na jednym z gniazd pęknięcie. I poczułem się, jakby to mi serce pękło.
Niejeden rejs z tą usterką eksploatacyjną odbyłem, ale niepokoiło mnie, że kiedyś na morzu może nastąpić ten ostatni klik, po którym nic więcej nie usłyszę.
O jeden...
KLIK OD TRAGEDII
O przeglądzie serwisowym kabestanów myślałem już wcześniej wiele razy. W końcu, zaliczały się do tego nielicznego osprzętu Santa Pasty, którego nie zdołałem jeszcze wymienić. Nigdy jednak nie było na to czasu. A że działały bezawaryjnie, nie stały się nigdy priorytetem na tudu-liście.
W końcu powiedziałem sobie "Dość!". A gdy już wiedziałem, jak się do tego zabrać - poszło z burty.
Dobyłem uszkodzony trzpień, na którym widziałem już teraz nie jedno, a dwa pęknięcia.
Oprócz tego nie zauważyłem żadnych innych uszkodzeń.
I choć czas odciskał na metalu swoje piętno, trudno było znaleźć jakiekolwiek ślady zużycia współpracujących ze sobą elementów. Chciałbym i ja, być w takiej kondycji, po ponad czterdziestu latach na morzu.
Wielka...
TAJEMNICA SZPARY
Zaniepokoiłem się za to miejscami, do których, na burtach mocowane były kabestany. A że trudno znoszę widok popękanego laminatu, od razu zabrałem się do pracy.
Usuwając spękany materiał dokopałem się do czegoś w rodzaju gniazda. Sprawiało wrażenie fabrycznie wyprofilowanego i pokrytego żelkotem. Dziwne to było jak nie wiem co. Do dzisiaj prześladuje mnie, że nie potrafię wytłumaczyć ani co to, ani po co.
Najwidoczniej jednak ktoś wypełnił zagłębienie niezbyt starannie, jakąś szpachlą. I stąd całe to zamieszanie.
Sprawa wyglądała na przedawnioną, więc nie szukałem winnego. Postanowiłem skupić się na usunięciu skutków, zanim ktoś znajdzie tam ślady trotylu. Zdarłem żelkot i przygotowałem powierzchnię pod laminowanie.
Z maty z włókna szklanego, wyciąłem sobie kilkanaście łatek. Układając jedna na drugiej i nasączając żywica epoksydową, wypełniłem wgłębienie.
Każdą warstwę starannie dociskałem, wyciskając w ten sposób powietrze. Aż w końcu nie było już czego dociskać, bo i nie było już czego wypełniać.
Zostawiłem wszystko na całą dobę do wyschnięcia. Po powrocie zdjąłem nadmiar szlifierką, robiąc przy tym nieznaczne zagłębienie.
Kolejnym etapem było nałożenie cienkiej warstwy szpachli epoksydowej.
A ostatnim (po wyschnięciu) - wyrównanie powierzchni drobnym papierem ściernym.
Kabestanowe...
SPA
Kiedy ja nabierałem większego doświadczenia w laminowaniu, w tym czasie, kabestany przebywały w serwisie.
Znalazłem firmę, która zobowiązała się poratować mnie nowym trzpieniem, wykonanym specjalnie na zamówienie. Przegląd i konserwacja mechanizmów wchodziły niejako w usługę.
Był to Wilmex. Znany uważnym czytelnikom bloga z jednego z poprzednich odcinków. A mnie kojarzył się przede wszystkim z doskonale sprawujących się kabestanów fałowych, które nabyłem, poprzedniego sezonu, drogą sprzedaży wysyłkowej.
Tym razem odwiedziłem firmę osobiście i mogłem przekonać się, nie tylko o jakości wyrobów, ale o niesamowitej kulturze firmy zorientowanej na klienta.
Wszystko zostało wykonane na czas i mogłem przystąpić do montażu, pachnących świeżymi smarowidłami kabestanów.
Trochę czasu zajęło mi znalezienie zaszpachlowanych otworów montażowych.
Moje Lewmary, rozmiaru 16, posiadały nieco przestarzałą konstrukcję i zapadki umieszczone były w miejscach, z których trudno było je wydobyć. Za to czynność odwrotna (montaż) była niezwykle łatwa.
Z każdą taką akcją przeglądowo-naprawczą czuję się dużo pewniej na pokładzie swojego pływadełka.
A o to chyba w tym całym żeglarstwie chodzi ;)
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.