26 maja 2018

Wyrolowany - Remont s/y Santa Pasta, cz. 15


Ech, gdyby tylko istniały zawody w składaniu i stawianiu masztu, na jachtach klasy Albin Vega. Byłbym na pewno mistrzem. Podczas tej wiosny robiłem to już dwukrotnie.
A wszystko za sprawą oszczędności, które chciałem poczynić, przy zakupie nowego osprzętu. Miał być spektakularny sukces. Miało być tak pięknie. Zostałem jednak wyrolowany...

Zakup...

ROLOWANY


Draka dotyczyła, tym razem, rolera foka. Pomimo moich wcześniejszych deklaracji, zamierzałem jednak zakupić ten gadżet, przeznaczony dla bardziej leniwych żeglarzy i doposażyć weń moją łódkę.

Powodów zmiany mojej decyzji było kilka.

Mniejsza ilość worków z żaglami pod pokładem nie jest bez znaczenia na łódce kalibru 27 stóp. A rolowana, turystyczna genua obsłuży większość wiatrów i przechowywana jest elegancko zwinięta na sztywnym sztagu.

Również plany mojego rozwoju osobistego, w kierunku żeglarstwa "krótkorękiego" i rodzinnego, dołożyły swój głos za wprowadzaniem udogodnień w obsłudze żagli.

Najważniejszym był jednak uraz kolana, nabyty podczas brawurowej akcji na dziobie, w zeszłym sezonie. Perspektywa, bycia ponownie katapultowanym na fali i rzuconym o pokład, zniechęcała mnie do obcowania z tradycyjnymi raksami.

Dlatego, kiedy w ogłoszeniu internetowym znalazłem nieużywany Furlex 100S, rozpocząłem procedury negocjacyjne. Czułem przewagę nad sprzedającym. Była dopiero jesień, wiec nie spieszyło mi się - mogłem blefować.

Oferta dotyczyła starszego modelu, który od nowości przeleżał u kogoś w bakiście kilka lat i nigdy nie doczekał się montażu. Brakowało niestety bloczków prowadzących do fału rolera i jednego z elementów dystansowych sztywnego sztagu. Sprzedający zapewniał jednak o wykonalności montażu oferowanego zestawu.
Kiedy udało mi się nieco mocniej zbić cenę, uznałem ofertę za okazyjną i dokonałem zakupu. Cieszyłem się, gdyż sporo taniej nabyłem praktycznie nowe urządzenie, z górnej półki.


Z topu...

NA ZIEMIĘ


Kupiony roler przeleżakował zimę w piwnicy. Dopiero na wiosnę 2018 roku, przyszło mi zmierzyć się z jego montażem.

Na dzień dobry, potrzebowałem znać dokładną długość sztagu. Cóż innego było robić, jak tylko postawić maszt na starym takielunku, napiąć olinowanie i dokonać dokładnego pomiaru.


W tamtym momencie, byłem już w plecy jedną opłatę za żurawik portowy i kilka godzin pracy. No ale, cel uświęca środki.


Tydzień później, znając już długość sztagu i mając wolną dniówkę, zdjąłem maszt i rozpocząłem swoją takielarską przygodę.


Selden dbał o szczegóły. W zestawie nie zabrakło nawet podkładek zapobiegających korozji elektrochemicznej.


Ten mały dzyndzel, umieszczony w odpowiedniej odległości od bloczka topowego, zapobiega nawijaniu się fału na sztag.


Zamontowałem tę niezwykle przydatną przelotkę do masztu. I niestety, ale na tym małym sukcesie się dzień skończył.

Pomimo starannego podejścia do tematu, nie udało mi się dokończyć, montażu. Na przeszkodzie stanął bowiem mój optymizm i zbyt bujna wyobraźnia przestrzenna.


Wiedząc o braku jednego z elementów dystansowych sztagu, chciałem oszukać system i zmontować całość w nieco odwrotnej kolejności, niż zalecała instrukcja montażu. Dzięki temu z pozostałych części, miałem wykonać protezę tej brakującej. W teorii miało być dobrze, ale...

Kiedy wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, wtedy przyjdzie taki jeden niedouczony i... Też nie da rady.

Sposób łączenia poszczególnych modułów sztywnego sztagu, nie dawał szans na jakąkolwiek samowolkę.


Najgorsze, że demontaż okazał się praktycznie niewykonalny. O ile pojedynczy element dystansowy, wciśnięty w profil, dawał się łatwo wysunąć, to już trzy takie wsunięte opierały się niezwykle skutecznie.

Ponieważ zmontowałem wszystko oprócz elementu, który powinienem użyć na początku, a procedura była nieodwracalna, czekał mnie wieczór zadumy i refleksji.

Niestety, nic dobrego nie wydumałem. Czekał mnie więc również ekstra dzień pracy, której można było uniknąć.

Tnij i...

RZĄDŹ


Na początek dokonałem precyzyjnego cięcia w miejscu połączenia dwóch środkowych modułów. W ten sposób dzieląc cały zestaw na dwa mniejsze kawałki. Dopiero wtedy, dało się wybić (w dwie osoby, nie licząc młotka i długiego pręta) zakleszczone elementy dystansowe.
Niestety, cięcie nie było możliwe bez zniszczenia łączącego elementu sprężynującego i delikatnego uszkodzenia jednego z elementów sztagu.


Wtedy stwierdziłem, że jak tak dalej będę eksperymentował, to nie zdążę w tym roku popływać. Zapakowałem więc maszt do klubowego kontenera i zrobiłem listę brakujących i zniszczonych elementów. Następnie złożyłem zamówienie w firmie Vector Sails, która szczęśliwym trafem, oprócz tego że szyła mi nowe żagle, okazała się również przedstawicielem Seldena.

Kilka dni później, odebrałem przesyłkę i stałem się szczęśliwym posiadaczem kompletnego zestawu Furlex 100S. Suma wszystkich poniesionych wydatków, już tylko o kilkadziesiąt złotych, utrzymywała się poniżej ceny zakupu nowego modelu. Czasu spędzonego bezproduktywnie wolałem nie podliczać na roboczogodziny.

Parłem jednak uparcie do przodu. Kolejnego słonecznego (na szczęście) weekendu, zabrałem się ponownie do roboty. Tym razem, krok po kroku, podążałem według instrukcji montażu.

Starannie wybierałem elementy z pudełka.


Sprawdzałem ich wymiary po kilka razy.


I dopiero wtedy, łączyłem wszystko w większą całość.


No, tera to my jo! - krzyknąłem radośnie ku niebu, widząc że w końcu powstaje coś przypominającego roler na sztywnym sztagu.


Pomimo lewacko drobiazgowego podejścia do sprawy, całość złożyłem w zaledwie kilkanaście minut.


Ależ byłem szczęśliwy, przykręcając końcówkę sztywnego sztagu.


I już żurawik był na nabrzeżu. Już bosman czekał z hakiem, gdy wtem... Ups! ZONK! Trach! BUUM! Bach! Z hukiem, perspektywa rychłego ukończenia montażu legła w gruzach.

Ktoś przy tym zestawie chyba wcześniej kombinował. Stalówka sztagu okazała się za krótka o prawie cały metr bieżący. Nie sprawdzałem tego wcześniej, bo i nie spodziewałem się z tej strony hiszpańskiej inkwizycji. Miałem kolejny dzień opóźnienia.


Szczęśliwie, firma Osprzęt Jachtowy Kazimierz Kulik przyszła z pomocą. Poniedziałkowym rankiem, zawalcowali mi (na miejscu) nową końcówkę, na nowym sztagu, o długości celowo przekraczającej tę wymaganą (nikomu już nie ufałem, a przede wszystkim sobie).



Mierząc po trzykroć z jednej i z drugiej strony, w końcu zdecydowałem się przyciąć sztag na obliczoną i tym samym wymaganą długość.


Trochę straszyli mnie klubowi koledzy, że to nie koniec kłopotów i że taka stalówka nie od razu, a na pewno nie po dobroci, wsunie się w zmontowany zestaw.


Stało się jednak inaczej. Stalowa linka sztagu gładko pozwoliła się wsunąć po samą końcówkę.


Ostatnia operacja montażu polegała na założeniu skręcanej końcówki Norsemana.


Robiłem to pierwszy raz i nie czułem się komfortowo. Ale nie dałem się zagiąć.


Zagiąłem za to stalowe włókna na trzpieniu końcówki.


Zabezpieczyłem gwint, dołączonym do zestawu środkiem do zabezpieczania gwintów i skręciłem końcówkę najmocniej jak potrafiłem.


I znowu było fajnie. Znowu można było wyjąć z kontenera maszt i postawić na Albin Vedze.


Zwoje...

SUKCESU


Przy okazji wypróbowałem nową metodę zabezpieczenia osłon salingów. Zamiast szarej taśmy klejącej, użyłem tym razem zwykłych trytytek. Miałem dość brudnych i lepiących się śladów po taśmie.


Nasmarowałem też likszparę masztu suchym smarem, żeby pełzacze grota łatwiej śmigały w górę i w dół.


Kilka minut później, Santa Pasta była, ponownie w tym sezonie wyposażona w maszt i pierwszy raz w życiu w sztywny sztag. Odjechałem spokojnie spod żurawia, na swoje miejsce.


I tam kontemplowałem.


Potem, wszystko szło już ekspresowo. Kilka klików, przykręconych śrubek i bęben rolera był kompletny.


Pozostało nawinąć linkę i zamontować pierwszy bloczek na koszu dziobowym.


Po ustaleniu kątów przebiegu linki skontrowałem przegub bloczka, celem ustalenia jego pozycji raz na zawsze.


Na słupkach relingu zamontowałem przelotki, które wcześniej służyły mi do prowadzenia kontrafału foka.


Przód bardzo ładnie się przed światem prezentował.


Tył wymagał jeszcze montażu knagi zabezpieczającej roler przed samorozwojem.


Wybrałem odpowiednie miejsce. Czyli takie, które gwarantowało dobry kąt pracy liny na bloczku zwrotnym, a jednocześnie nie przeszkadzało w codziennym życiu w kokpicie.


Jak zwykle przy takich okazjach, nie żałowałem sikaflexu.


Pierwsze testy wypadły pozytywnie.


W końcu przyszedł czas na naciągnięcie stalówek.


I potem dopiero, na pokład zdecydowałem się wyciągnąć niebieski worek.


Z worka wydobyłem pachnący nowością żagiel.


Nie dosyć, że nowy, to jeszcze poskładany w choinkę. Aż żal było zakładać i używać.


Ale sztywnym trzeba być, nie miękkim - jak mawiają na planecie Furlexów.


I powiem Wam - nie tylko trzeba, ale warto.


Choć od przodu, znowu wszystko wyglądało lepiej.


Reklamy na żaglach nie zamawiałem, ale metkę Vector Sails będę niósł w świat ku chwale dzielnej załogi żaglomistrzów. Odwalili kawał dobrej roboty.


Z resztą, nie mam wyjścia. Naszywka widoczna jest też po zwinięciu żagla.


Na koniec, postanowiłem spojrzeć na jacht całościowo.


Przyznam się, że jakoś mi nie pasowała ta gruba parówa na sztagu. Ale chyba będę musiał przedefiniować swoje jachtowe poczucie estetyki i do tego widoku się przyzwyczaić.



Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.