Nie ma na świecie chyba nic gorszego, jak jacht wyciągnięty z wody. Niestety, w naszej strefie klimatycznej zdarza się to każdemu, przynajmniej raz w roku.
Jesienią 2017, już po raz drugi w swojej armatorskiej karierze, obserwowałem z ciekawością, wyłaniającą się z wody, podwodną część Santa Pasty. Ciekawy byłem czy i tym razem farba przeciwporostowa zrobiła robotę...
Kolor...
MA ZNACZENIE
Widok mokrej części kadłuba był imponujący. Ani śladu muszli czy innych porostów. Czerwona Oliva VSE najwidoczniej działała dużo lepiej niż użyta w poprzednim sezonie - niebieska.
I na tym zakończyłem opiekę nad kadłubem. Oczywiście, na zimę przykryłem jacht plandeką.
Łoże...
USŁANE PŁATKAMI
Po zdjęciu plandeki wiosną 2018, uwagę moją zwróciły jasne plamy na czerwonym antyfoulingu.
W miarę jednak, jak słoneczko grzało i suszyło kadłub, coraz większe fragmenty farby zaczynały zmieniać się w odstające płatki.
Co ciekawe, nie łuszczyła się ostatnio położona warstwa farby, tylko poprzednia - niebieska.
Powody tego stanu rzeczy mogły być przynajmniej trzy.
Być może farba niebieska nie była wcale taka królewska.
Mogłem też źle przygotować powierzchnię po malowaniu epoksydem (choć pamiętam, że szorstkowałem, odpylałem i odtłuszczałem, aż mi się poślady trzęsły).
A może rezygnacja z zalecanej przez firmę OLIVA farby podkładowej OPTIMAL była złym pomysłem i nie powinienem się tym więcej przechwalać w tawernie.
Cztery łapki...
I KAWAŁ ZDRAPKI
Nie pozostało mi nic innego jak pomóc odpadającej farbie odpaść na dobre. W ruch poszła szpachelka.
Część farby odpadała za pierwszym dotknięciem świeżo naostrzonego skrobaka. Ale większość trzymała się mocniej niż słabiej i nie poddawała temu ostremu narzędziu od razu.
Za mało brudna robota - żona nie uwierzy, że dniówkę spędziłem przy łódce - pomyślałem. I czym prędzej chwyciłem za maszynę co robi "wrrr"...
Ale nawet przy zbyt jurnej szlifierce, stara farba schodzi dużo szybciej niż przy machaniu ręcznym skrobakiem.
Teraz mogłem już wrócić do domu.
Pamiętam, kiedy pierwszy raz dobrałem się do starego antyfoulingu szlifierką. Zupełnie nie miałem pojęcia, że wzbijający się w powietrze pył barwi wszystko dookoła.
Wracając do domu, nawet mi się podobało, że młodsze i starsze dziewczęta oglądały się za mną. Hmm, nie jest jeszcze ze mną tak źle - pomyślałem.
Dopiero stając przed lustrem w domu, zobaczyłem niebieskiego stwora i zrozumiałem.
Wracając do domu, nawet mi się podobało, że młodsze i starsze dziewczęta oglądały się za mną. Hmm, nie jest jeszcze ze mną tak źle - pomyślałem.
Dopiero stając przed lustrem w domu, zobaczyłem niebieskiego stwora i zrozumiałem.
Farbowanie...
I INNE WAŁKI
Oszlifowany kadłub wymagał umycia i wysuszenia, przed kolejnym zabiegiem pielęgnacyjnym. Zrobiłem to - nie będę tego ukrywał.
W tym sezonie przygotowany byłem jak nigdy. Moim zamiarem było naniesienie przynajmniej dwóch warstw farby przeciwporostowej.
W przeciwieństwie do zdejmowania starych powłok, które uważam za działania destrukcyjne, bardzo lubię nakładanie nowej farby na kadłub. Człowiek nabiera wtedy przekonania, że robi w końcu coś sensownego.
Jest to również ta mniej męcząca część prac przy jachcie i daje dużo satysfakcji w postaci wymiernych efektów wizualnych.
Niestety, to co w skali makro wygląda estetycznie i przypomina podglądanie młodej sąsiadki, przy większych powiększeniach kadru trąci już astronomiczną obserwacją księżyca. Trudno jest przed światem ukryć miejsca, w których trzymające się mocno, stare warstwy farby graniczą z oczyszczonymi fragmentami kadłuba.
Ale wszystko to i tak wkrótce zakryje przed światem woda. I tylko krótkowzroczne i najbardziej wrażliwe na estetykę gatunki ryb będą miały z tym problem. W mojej pamięci pozostanie za to widok mieniącej się w słońcu ceglanej czerwieni. A w piwnicy dwie puszki farby na przyszły sezon.
Pamiątki...
Z REJSÓW
Co pod wodą, tego oczom nie żal. Bardziej zajmującą wzrok jest ta część kadłuba, która uparcie sterczy ponad powierzchnię. Ciemny, niebieski kolor (zapewne istnieje nań jakaś precyzyjna kobieca nazwa, której nie znam) doskonale uwydatnia wszelkie ślady użytkowania.
Ale, to co dla jednych jest tylko rysami na kadłubie, dla mnie jest otwartą księgą. Po każdym sezonie można z takiego kadłuba czytać, jak z dziennika jachtowego.
Ślad zielonej farby tuż pod koszem dziobowym, to wspomnienie spotkania z boją na torze podejściowym.
Obszerne obtarcia na lewej burcie to pamiątka z nocy spędzonej przy zawietrznej kei na Helu, przy silnym wietrze z kierunku SE.
Poziome zarysowania na prawej burcie, to z kolei efekt zbyt niedbałego wejścia w y-bom w Jastarni.
Perełką poprzedniego sezonu było najgłębsze zadrapanie jakim dotychczas udało mi się oznaczyć kadłub Santa Pasty. Powstało również na Helu, ale tym razem było w pełni moją zasługą. Wejście Albin Vegą w y-bom na pełnej prędkości musiało się tak skończyć.
Od tego właśnie fragmentu rozpocząłem prace.
Oczyściłem ranę papierem ściernym, odpyliłem i odtłuściłem.
Nałożyłem szpachlówkę epoksydową OLIVA Bosman 1.
Po wyschnięciu, drobnym papierem ściernym, usunąłem naddatek szpachlówki.
I zamalowałem, znalezioną w bakiście, resztką Emapur Marina. Przy okazji - dziękuję Michałowi z Goplany za użyczenie utwardzacza.
Podcięte...
SKRZYDŁO
Awarie osprzętu jachtowego zdarzają się nie tylko na morzu. Duży procent uszkodzeń powstaje w porcie. A niektóre - paradoksalnie - również podczas remontu.
Tak się rozpędziłem ze szlifierką, że nie zwróciłem uwagi na mijany po drodze mechaniczny czujnik logu. Dopiero przy oględzinach pomalowanego kadłuba, ktoś z klubowych przechodniów-dyskutantów zwrócił mi uwagę na niepełnosprawność tego elementu.
Zdemontowałem więc log.
I wymontowałem z niego uszkodzony wiatraczek.
Poszukiwania nowego nie były trudne. Po zgłoszeniu zapotrzebowania na forum żeglarskim, od razu otrzymałem interesującą propozycję. Kolega Michał (s/y Amaris) ofiarnie zaoferował swój wiatraczek.
Nie chciałem jednak nadużywać uprzejmości i znalazłem zamiennik dla mojego odziedziczonego logu Silva 220. Okazało się, że Garmin kontynuuje produkcję niektórych gadżetów ze stajni Silva.
Firma trigar.pl sprowadziła jeden taki dla mnie.
Firma trigar.pl sprowadziła jeden taki dla mnie.
Koło łopatkowe pasowało idealnie do starego logu.
No to...
PLUM
Dzień przyjazdu dźwigu do klubu wyznacza zawsze martwą linię na wiosenne roboty malarskie.
W tym sezonie żurawik spulchnił nam nieco trawnik, z czego klubowa starszyzna nie była zbytnio zadowolona.
Szofer szybko zorientował się, że zrobił coś, czego nie wypada czynić będąc w gościach i odtąd jeździł już tylko unosząc się nad ziemią.
Ale nie po to dźwigi konstruktorzy budują, aby sobie jeździły i glebogryzarki udawały, tylko żeby łódki dźwigały. Kiedy już o tym sobie operator żurawia przypomniał, robota poszła dużo szybciej.
Silnik był jeszcze wtedy nieczynny, więc na miejsce podholowali mnie jacyś dobrzy ludzie. Niestety, do oddania cum i ruszenia w morze było jeszcze daleko. Miałem bowiem trochę pomysłów w rękawie. Ale o tym jeszcze sobie poczytacie.
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.