10 kwietnia 2018

Bacterius Engineus Stopus - Remont s/y Santa Pasta, cz. 12


Ekologia kosztuje - zrozumie ten, komu się silnik popsuje.

Nigdy nie byłem przeciw ekologii, ale przeciw głupocie zawsze - przynajmniej się staram. Były już ekologiczne żarówki z rtęcią i nie jestem pewien czy bio dodatki do paliw nie są kolejnym pseudoekologicznym bełkotem.

Zastanawiam się na ile przyrodzie taki eko-koktajl służy. Ile zbiorników trzeba potem umyć, paliwa skażonego zutylizować, filtrów wymienić, czy też dodatków bakteriobójczych wyprodukować i w komorze silnika spalić.
W każdym razie, mnie ten cały pomysł z biopaliwami na zdrowie nie wyszedł...

Dzień dobry, cześć i czołem...

PYTACIE SKĄD SIĘ WZIĄŁEM?


Proste to jest. Wystarczy nie tankować zbiornika do pełna i zapomnieć zakręcić wlew paliwa. Już dwa tygodnie później (deszczowa aura pomaga) można ujrzeć galaretowato-kosmate cuda w odstojniku.
Tak przynajmniej zdarzyło się w moim przypadku. Szczęśliwie, dopadło mnie to na sam koniec sezonu i tylko pod dźwig, łódki na brzeg wyjmujący, musiałem zostać podholowany.

Wcześniej jednak podjąłem ambitną próbę oczyszczenia układu paliwowego. Wyjęty i przepłukany został odstojnik, pompa zasilająca oraz przewody doprowadzające. Wymieniłem też filtr paliwa na nowy. Według niektórych źródeł to powinno wystarczyć.
No i starczyło. Silnik odpalił. Odetchnąłem z ulgą, bo już zdążyłem nasłuchać się strasznych opowieści na ten temat. Ale nie na długo...

Nie doceniałem jednak potęgi mikrobów, które jak później wyczytałem, mogą przez 24 godziny namnożyć się w ilości 1 kg (sic!).
No a skoro mogły, to się namnożyły. Po tygodniu odstojnik znowu był pełny tego czegoś. Przeprowadziłem kolejne szybkie czyszczenie, ale tym razem silnik już nie chciał odpalić.

Uwolnić...

POMPĘ


Prawdopodobnie bakterie dostały się za filtr i doszły aż do wtrysków. Żarty się skończyły. Bakterie takie potrafią wyprodukować znaczne ilości siarkowodoru, który w połączeniu z paliwem tworzy mieszankę silnie korozyjną. Nadszedł czas by ruszyć na ratunek. Pompa wtryskowa jak i same wtryski najpewniej wymagały przeglądu, czyszczenia i być może regeneracji.

Ale tutaj moja samodzielność się kończyła. Z pomocą przyszedł klubowy kolega Robert, znany już czytelnikom z wcześniejszych odcinków bloga, jako doświadczony żeglarz i szkutnik armator. Tym razem wystąpi na łamach mojego bloga w roli mechanika (pod)pokładowego. Zuch znaczy się! No i jak się potem okazało - ogarnięty fachowiec. A takich ostatnio w świecie mało.

Niestety, już na samym początku pojawiły się problemy. Prawdopodobnie ktoś wcześniej majstrował przy wale pompy i z tego powodu nie tak łatwo było ją wymontować.



Robert skradł swojej rodzinie kilka wieczorów i połamał kilka ściągaczy łożyskowych, zanim pompa została uwolniona.




Piwnica...

POD AKUMULATORAMI


Trzeba było zajrzeć do źródełka ropy naftowej na łódce, czyli do zbiornika. Sięgnąłem do sklepu po elektryczną pompkę i zacząłem ściągać diesla z pokładowego zbiornika w zęzie. Kanistry szybko się napełniały.


Początkowo paliwo schodziło czyste. Ale pod koniec w rurce dało się zauważyć przemykające ciemne gluty. Wtedy wiedziałem już, że czekało mnie dokładne mycie zbiornika.



I jak każdy mężczyzna wiedziałem, że aby coś umyć, trzeba to najpierw wyciągnąć. Rozpoczęła się więc akcja wydobycia pustego już niemal zbiornika z zęzy.

W pierwszej kolejności należało odłączyć węże od pokrywy rewizyjnej. Dobrze było zostawić gruby przewód wlewowy z króćcem na drugim końcu. Posłużył mechanikowi jako przedłużka (ręki).


Operacja wyciągania zbiornika z łódki gatunku Albin Vega cieszą się złą sławą. Ku naszemu zdziwieniu, udało się to zrobić za pierwszym razem i to niezwykle łatwo. Wystarczyło, że jedna osoba lekko podważyła zbiornik od strony mesy, a druga z wyczuciem pchnęła wąż wlewowy. Na pewno pomogło też wyjęcie łódki z wody, gdyż integralny kil kadłuba nie ściskał już wtedy plastikowego zbiornika z taką zawziętością.



Niezwłocznie odkręciłem pokrywę zbiornika. Zaglądając do wnętrza, upewniłem się tylko, że przyjęliśmy słuszną koncepcję globalnego oczyszczenia układu paliwowego.


Resztki paliwa, wraz z obcymi kulturami zlaliśmy do kanistra i tym  wydarzeniem zamknęliśmy sezon 2017 na s/y Santa Pasta.



Nowe...

IDZIE


Wiosna roku 2018 nieco się opóźniła. Ale dzięki temu byliśmy lepiej przygotowani do przeprowadzenia zbiórki - operacji odwrotnej do rozbiórki.

Zbiornik po myciu wyglądał prawie jak nowy.


Wszystkie elementy układu paliwowego zostały dokładnie oczyszczone i wysterylizowane. Również wszystkie uszczelki zostały wymienione na nowe. Firma Oliva z Gdańska ma w tym swoje zasługi, gdyż potrafią tam szybko i fachowo wycinać rozmaite kształty uszczelnień.



W jeden z zimowych wieczorów pompa wtryskowa wróciła z regeneracji.


Pojawiło się też kilka fabrycznie nowych elementów na wymianę.



Materiałów zrobiło się pod dostatkiem więc, każdy wziął się za robotę adekwatną do swoich kwalifikacji.

Myślę, więc...

ROBIĘ


Podczas gdy Robert przywracał pompę wtryskową silnikowi...


Ja zająłem się czyszczeniem zęzy. Okazja do tego nie zdarza się wszak często.

Zęza, oprócz laminatowej podstawki pod zbiornik, kryła w sobie dużą ilość niespodzianek.


Wydobyłem wszystkie.


Pewnie myślicie, że nieco wczułem się w sukces poszukiwacza skarbów. Ale nie - nie to zaprzątało moje myśli. Mnie zastanawiało raczej, co czuje taki skarb, kiedy zostanie znaleziony.

Ot leżał sobie taki klucz spokojnie w zęzie te czterdzieści kilka lat. Nic więcej nie musiał robić, tylko leżeć. Zamókł w tym czasie troszkę, w oleju silnikowym i dieslu się nieco utytłał. Troszkę też może pordzewiał, ale nic poza tym specjalnego robić nie musiał.

A ty człowieku (o sobie wtedy pomyślałem) musiałeś dygać przez te wszystkie lata od rana do wieczora i czasem dużo więcej. Najpierw do jednej szkoły, potem do drugiej i kolejnej. A gdy się to już skończyło to do roboty trzeba było codziennie rano się zrywać. A jeszcze nie tylko o poranku ale i po nocach wstawać, bo tak twoim małym dzieciom akurat wtedy pasowało.

Gdzieś w przerwach między obowiązkami zdarzały się oczywiście chwile radosne. Jakaś lepsza flaszka z kolegami, domowa impreza, podróż bardziej daleka, czasem seks (czasem nawet nie z samym sobą). Czuje się jednak dzisiaj w krzyżu te kilkadziesiąt lat spędzonych na tym przyziemskim padole. A taki klucz...

Leżał sobie tylko i nic robić poza tym nie musiał. A teraz nasze losy spotkały się właśnie tu - w zęzie. I trochę mu jednak pozazdrościłem, tych lat pełnych zęzowej beztroski. I tylko jedno spostrzeżenie mi wtedy spokój przywrócić umiało - że rdzy to, mniej więcej, po równo nosimy.

I tak rozmyślając i czyszcząc mijały mi chwila za chwilą. Ani się spostrzegłem, a zęza lśniła czystością i suchością, jakiej od dawien dawna, w tej części jachtu, spotkać łatwo nie było. Myjka ciśnieniowa zdziałała cuda.


Choć potrafiła też zasiać zniszczenie.



Okazja czyni...

MONTERA


Wykorzystując ten tymczasowy dostęp do piwnicy, zamontowałem tam pompę zęzową. Od dwóch sezonów jeździła pod podłogą, luzem na zbiorniku paliwa, co mnie nieco irytowało.


Teraz była okazja pozbyć się jej z tego miejsca raz na zawsze. I choć nie była całkiem brzydka, postanowiłem schować ją pod zbiornikiem, gdzie mogła głębiej czuwać na straży suchości.

Jako idealny punkt mocowania wykorzystałem fabryczną podstawkę pod zbiornik.


Ustaliłem pompę w pozycji lekko pod skosem, aby nie włączała się niepotrzebnie od razu przy niewielkich przeciekach.


W ostatniej chwili przypomniałem sobie o wyprowadzeniu na zewnątrz kabli zasilających pompę.


Przewód odprowadzający wodę z pompy wymagał ujścia poza kadłub. Inaczej mógłbym być posądzony o stworzenie ssąco-tłocznego perpetuum mobile.

Mogłem oczywiście połączyć razem przewody wylotowe pompy automatycznej i ręcznej trójnikiem, ale postanowiłem zrobić osobny wylot dla automatu.


W końcu, im więcej dziur w kadłubie tym bardziej łódka przypominać będzie durszlak przenajświętszy.


W operacji montowania przejść burtowych byłem już doświadczonym specjalistą. W poprzednim sezonie wykonałem już takich sztuk jeden. I nawet mi ręka nie drgnęła, gdy na mosiężny detal dozowałem precyzyjnie dawki sikaflexu.


Na maskujące barwy trzeba będzie jednak poczekać do przyszłego sezonu.


Przy okazji wymieniłem też rurę wentylacji zęzy, która była już ze starości krucha, i którą zniszczyłem wody ciśnieniem. Mycie jednak skraca życie.


Przyjemnie jest popatrzeć na coś nowego na starej łajbie. Ale aby nie spędzać reszty życia w bakiście, zrobiłem sobie pamiątkowe zdjęcie rur, które mogłem potem nosić przy sobie w portfelu.


Pozostało tylko wepchnąć drugie końce rurek do zęzy, co nie było łatwe, ale jak najbardziej wykonać się dało.


Korzystając z okazji, że zbiornik jest dostępny ze wszystkich swoich stron świata, dokonałem odpowiednich pomiarów.


I zainwestowałem w wiedzę. O poziomie paliwa w zbiorniku miał mnie od teraz, na bieżąco, informować wskaźnik zegarowy podłączony do czujnika.


Robert zajął się fachowym jego montażem na pokrywie rewizyjnej zbiornika.


A i otwór wlewowy zyskał na wartości przez nowe przyłącze.


Wyrzuciłem jeszcze stary wąż wlewowy, jak i ten odpowietrzający zbiornik.


Teraz wszystko było gotowe do ponownego montażu. Na swoje miejsce wrócił odstojnik i pompa zasilająca. Pojawił się też nowy zamiennik filtra kupiony w firmie IWEX z Gdańska. Jestem zwolennikiem części oryginalnych, ale mój mechanik pokładowy skutecznie wyplenił ze mnie te przesądy.


Zapach...

SPALIN


Grubasy przodem! Wąż wlewowy jako pierwszy został podłączony do zbiornika i przeciągnięty pod komorą silnikową.


Następnie przyszła kolej na resztę paliwowych rurek.


Poszło sprawnie i już po chwili wszystko było gotowe do zapakowania w zęzę.


Ja bym to wcisnął od razu, by mieć już spokój, ale Robert zarządził próbę ciśnieniową. Zaufałem mu - w końcu jest inżynierem.


Ponieważ po spryskaniu wodą z ludwikiem nic nie bąblowało, wcisnęliśmy zbiornik na miejsce. Kuracja czyszcząca najwidoczniej mu nie zaszkodziła, ponieważ wpasował się idealnie.


Upewniliśmy się, że wszystkie przewody są podłączone prawidłowo, złączki dokręcone i obejmy odpowiednio mocno zaciśnięte.


Zanurkowałem jeszcze w bakiście. Nie dlatego, że lubię, ale aby podłączyć wąż wlewowy i odpowietrzenie.



Robert zadbał w tym czasie o lepszą ergonomię smarowania przekładni kombi, czyniąc z mojego jachtu dobro bardziej luksusowe.


Kilka tygodni później, gdy jacht był już na wodzie, zrobiliśmy jeszcze olejową płukankę silnika i wymieniliśmy filtr oleju.


Nic tak nie ucieszyło mnie tej wiosny, jak dźwięk mojego starego, poczciwego diesla. Staruszek nie miał wcześniej większych problemów geriatrycznych, ale teraz zagrał zupełnie nową nutą. Próby na wodzie wykazały wyraźny na wskaźniku SOG wzrost mocy. Łódka pruła wody Wisły Śmiałej z prędkością 6.5 knota, a temperatura oleju nie przekraczała 65°C. Były to wielkości nieosiągalne w poprzednim sezonie.


Robert, wykorzystując swój słuch absolutny, dostroił jeszcze rytm silnika, regulując kąt wtrysku (zapłonu). I to by było na tyle.

Pamiętajcie - nie tylko noście kamizelki, sikajcie z wiatrem, ale też koniecznie zawsze zakręcajcie wlew paliwa!



Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.