5 lutego 2015

"Zew oceanu" Tomasz Cichocki

"Zew oceanu" to pierwsza książka o tematyce żeglarskiej, nie mająca charakteru podręcznika, jaką przeczytałem.

Jest to pisana przez Tomasza Cichockiego relacja z rejsu dookoła Świata. Bardzo przystępny styl narracji, niemal przenosi nas na osamotniony na oceanie jacht, pozwalając wczuć się w opisywane przez autora sytuacje

Tekst odkrywa prawdę o samotnym żeglowaniu. Traktuje o potędze natury, której człowiek nie jest w stanie się przeciwstawić, ale potrafi jakimś cudem przetrwać w obliczu anormalnych sytuacji na oceanie i wielu awarii sprzętu.

Autor niemal wizualizuje to, co dzieje się w głowie osamotnionego, wyczerpanego do granic możliwości, ale jednocześnie uszczęśliwionego możliwością realizacji swoich marzeń człowieka.

Jedna z książek, do której na pewno z przyjemnością kiedyś wrócę. Polecam!



Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.



11 stycznia 2015

"Dzielność Morska" Czesław Marchaj

Kiedy pierwszy raz w życiu ujrzałem wystawiony na nabrzeże nowoczesny jacht kilowy, miałem mieszane odczucia. Jego nieproporcjonalnie długi i wąski finkil, oszpecał, moim zdaniem, zgrabną sylwetkę kadłuba. Tego nie dało się już odzobaczyć. Jak to dobrze, że woda na co dzień przykrywa tą szpetotę - pomyślałem.

Wtedy jednak niewiele zastanawiałem się dlaczego taka, a nie inna konstrukcja podwodnej części kadłuba jest obecnym trendem konstrukcyjnym.

Wraz z czynnym zainteresowaniem się żeglarstwem (co nastąpiło w wieku o wiele późniejszym), zacząłem się zastanawiać nad celowością "psucia" tradycyjnych linii jachtów żaglowych, które intuicyjnie wydawały mi się zgodne z naturą, a zarys podwodnej części kadłuba stanowił doskonałą harmonię kształtu z całą resztą statku.

I pewnie zastanawiałbym się dalej, gdyby nie książka "Dzielność Morska" Czesława Marchaja, która wyjaśnia to w prosty sposób. 

6 grudnia 2014

"Praktyka Bałtycka na małym jachcie (po latach)" Jerzy Kuliński

Jerzego Kulińskiego znają chyba wszyscy żeglujący po naszym morzu. Jego locje były i są nadal - pomimo swojego wieku - niezastąpioną pomocą w bałtyckich rejsach.

"Praktykę..." przeczytałem dwukrotnie. Za pierwszym razem jej dostępną w sieci pierwszą wersję. Zrobiła na mnie tak wielkie wrażenie, że nie zastanawiałem się ani chwili przed kupnem jej drugiego wydania "po latach".

Podążając dotychczas po wytyczonej wymaganiami PZŻ ścieżce żeglarskiej kariery, byłem miło zaskoczony odmiennym podejściem autora do wielu spraw.

Z podziwem czytałem o kolejnych genialnych patentach autora na przystosowanie małego jachtu śródlądowego do pełnomorskiej żeglugi.

Choć nie pływałem wcześniej po jeziorach i nie posiadam własnego jachtu, książkę uważam za jedną z bardziej wartościowych pozycji na mojej żeglarskiej półce.

Wiedza i bałtyckie doświadczenie żeglarskie Jerzego Kulińskiego, zdobywane - jak sam twierdzi - na swoich własnych błędach, jest tak obszerne i bezcenne, że nieskorzystanie z jego dorobku byłoby po prostu ignorancją.

Żeglujesz lub zamierzasz to robić na Bałtyku? Koniecznie przeczytaj!



Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.



23 listopada 2014

Rejs stażowy, s/y Czardasz (Tyler 31), 16-21.11.2014



Z wizytą u...

WŁADKA


Szukając możliwości wypływania stażu morskiego, znalazłem w sieci dość ciekawie brzmiącą ofertę, pod tytułem "Mała załoga, dużo pływania". Dla mnie brzmiało niezwykle zachęcająco.

Na kursie Żeglarza Jachtowego, podczas zajęć praktycznych, w kolejce do steru oczekiwało się do znudzenia. Tak już jest na szkoleniach, że najdłużej przy sterze utrzymują się najbardziej w sztuce żeglarskiej oporni. Zbyt późno załapałem, że wykonując manewry mniej perfekcyjnie od innych można dłużej pozostać w roli.

Perspektywa posiadania władzy nad sterem przez kilka godzin wachty, powodowała więc u mnie ślinotok.

25 października 2014

Od zera do skipera - czyli "Pływać każdy może".


Wakacje na...

LONG ISLAND

Było to latem 2014 roku. Wtedy wszystko się zaczęło...

Prawie dokładnie rok przed kolejnymi wakacjami, stojąc w kąpielówkach, na brzegu zatoki Sakarun, na wyspie Dugi Otok, patrzyłem z zazdrością na jachty wpływające i rzucające kotwicę, w tej uroczej zatoczce z piaszczystym dnem i lazurową wodą. Poczułem się wtedy, że czegoś mi brak - i nie był to plażowy toi-toi.


Pomimo, że moja turystyczno-sportowa aktywność wykraczała poza granicę lądu, to jednak była w wodzie bardzo ograniczona.

Mogłem oczywiście podjechać autem niemal w dowolne miejsce wyspy Dugi Otok (co zresztą codziennie czyniliśmy zwiedzając wyspę od góry do dołu), zabrać dzieciom dmuchany ponton i uzbrojony w zestaw ABC do snorkelingu, przemierzać teoretycznie bezkres Adriatyku. Bezkres ten jednak ograniczony był skutecznie, chociażby kresem wydolności mojego organizmu. Ile można wiosłować na lekkim zabawkowym pontonie pod wiatr i fale, ten tylko się dowie, kto wiosłował. O zakresie terytorialnym snorkelingu lepiej nie wspominać.

Oprócz ograniczeń wynikających z naszej fizjologi istot lądowych, nie mniejszą barierę stanowił zdrowy rozsądek. Nakazywał on zachowanie umiarkowanej odległości od brzegu przy pływaniu. Trzeba było bowiem uważać, aby pływając, nie zrobić głową dziury w jakiejś pędzącej motorówce lub nie dać się - będąc zauroczonym podwodnymi krajobrazami - unieść bezpowrotnie, dość silnymi miejscami prądom morskim Adriatyku.


Wtedy to właśnie, drapiąc się z lekka po pisankach, przemyślałem sprawę i postanowiłem, że następne wakacje spędzimy również w Chorwacji - ale tym razem na żaglach. Pomysł zwiedzania i oglądania tysiąca wysp od strony wody sprawiał, że znowu - (przynajmniej przez rok) było po co żyć.

Realizacja tych planów nie była w sumie niczym ambitnym, gdyby pominąć fakt, że nikt z naszej najbliższej rodziny nie miał pojęcia o prowadzeniu jachtu morskiego. Śródlądowego zresztą też. Jak i każdego innego. Sprawa zdawała się więc, jeśli nie z góry przegrana, to nie do końca przemyślana.
Ja jednak byłem już po pierwszych wstępnych przemyśleniach, a w głowie miałem już pewne, sięgające daleko w przyszłość wizje.