Smutek spowodowany rozstaniem z Santa Pastą minął teoretycznie już po kilku tygodniach. I wydawało się, że wszystko się powoli układa. Odzyskałem nawet życie rodzinne. Nie spędzałem już każdego popołudnia i weekendu w piwnicy jachtu, w ubranku roboczym upieprzonym epoksydem. Nic nie ulepszałem i nie modernizowałem. Nie szukałem po nocach rozwiązań problemów w necie. Nie wydawałem też więcej niż zarabiam na żeglarskie szpeje.
Siedziałem sobie za to wieczorami wygodnie w fotelu, konsumując desery i popijając trunki rozmaite. I jeśli ktoś wtedy patrzyłby na mnie gdzieś z boku, mógłby sobie pomyśleć, że widzi człowieka szczęśliwego - żyjącego z całym kosmosem w doskonałej harmonii.
I pewnie tak siedziałbym w tym fotelu do dnia dzisiejszego, ale w moim życiu jest ktoś, kto umie wejrzeć w mój umysł nieco głębiej i zobaczyć co się w nim dzieje tak na prawdę. To moja żona Eliza - wrażliwością i empatią ponadprzeciętną obdarzona...