O tym, że warto nie być dupkiem i wspierać WOŚP pisałem już nie raz w poprzednich relacjach z rejsów wylicytowanych przy okazji minionych finałów.
Dlaczego więc, przez kilka lat takich rejsów nie organizowałem?
Przerwa zaczęła się od tego, gdy wystawiłem na sprzedaż Santa Pastę i w związku z tym nie byłem pewny, czy będę miał czym wylicytowany rejs zrobić.
Miesiąc czy dwa później, tuż przed zimą, kupiłem i sprowadziłem Darwina. Ale nie zdążyłem go nawet w kolejnym sezonie zwodować, bo przyszła zaraza i się plany wszystkim posypały.
Potem posypało mi się zdrowie. A następnie wpadłem jeszcze na pomysł kilku poważniejszych prac remontowych, w przypadku których planowanie rejsów obarczone było zbyt dużym błędem punktualności. I tak zleciało bezproduktywnie kilka sezonów...
Kiedy jednak zrobił się styczeń 2025 i do 33. finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zaczęto odliczać dni, wystawiłem w końcu na licytację weekendowy rejs po Zatoce Gdańskiej. O tak, aby zobaczyć czy nadal jestem w grze...
Po kilku dniach emocjonującej i zaciętej walki licytacja zakończyła się na rekordowej jak dotychczas kwocie 1653 PLN, co było dla mnie szczerym, ale miłym zaskoczeniem. Aukcję wygrał śródlądowy żeglarz udzielający się na żeglarskim forum, używający pseudonimu "qbalon".
Minęło kilka miesięcy i...
POLAKÓW
NOCNE ROZMOWY
13.06.2025
Aby wprowadzić się w świąteczny nastrój zasiadam sobie późnym piątkowym popołudniem w kokpicie, z firmowym kubkiem kawy.
Chwilę potem odbieram telefon od Jakuba. Informuje mnie, że jest już przy bramie AKM. Wychodzę mu na przeciw uścisnąć dłoń i pomóc z bagażem zabrać się na łódkę.
Nie możemy jednak jeszcze płynąć. Jest pogodny piątkowy wieczór i można by się teoretycznie już gdzieś po wodzie bujnąć, ale akurat mam dzisiaj Walne Zebranie Członków Klubu w AKM. Zostawiam więc Kubę na jachcie, na szybko tłumacząc jeszcze jak może sobie zrobić herbatę i lecę na zebranie.
Po Walnym, w klubowych zakątkach przystani trwają różne dyskusje, które zamieniają się potem w towarzyskie pogadanki. Mamy zamiar z Kubą jedynie zajrzeć grzecznościowo do jednej z grup dyskusyjnych i wycofać się w miarę wcześnie na łódkę. Jednak przez doborowe towarzystwo i bogactwo oferowanych do degustacji trunków schodzi nam na rozmowach do późnej nocy.
GDZIE DIABELSKI
GRA NA DOBRANOC
14.06.2025
Rankiem nie jest prosto wstać, ale musimy. Chcemy zdążyć na otwarcie śluzy w Nowym Świecie. Jest bowiem pomysł, aby skorzystać z dobrodziejstwa Rowu Jarosława i odwiedzić dziś Krynicę Morską.
Wyruszamy zaraz po godzinie 0800. Pogoda chorwacka, nic się ciekawego nie dzieje, więc mam czas na przedstawienie załogi.
Jakub, jak nie trudno się domyślić, jest tegorocznym zwycięzcą licytacji rejsu dla WOŚP. Tak jak można się spodziewać po ludziach zaangażowanych w Orkiestrę, jest człowiekiem pogodnym, towarzyskim i ogarniętym kulturowo. Uwielbia The Beatles i w wolnych chwilach społecznie angażuje się również w różne projekty artystyczne. Pija herbatę i siedząc w kokpicie zawsze odruchowo sięga po rumpel. Jest bowiem żeglarzem szuwarowym i właśnie na tym rejsie zamierza spróbować czegoś bardziej słonego. Przez jakiś czas nie uświadamiam mu obecności autopilota, żeby nie psuć mu zabawy.
Warunki na morzu raczej nie różnią się dzisiaj od tych na jeziorze. Płyniemy po płaskiej wodzie, pełnym bajdewindem (prawie półwiatrem), na pełnych żaglach i na wschód.
I tak mija godzina za godziną. Z nudów robimy pojedynek na zdjęcia.
Nie dość, że nie osiągamy zaplanowanej prędkości przelotowej, to jeszcze mylę się o całą godzinę z czasem otwarciem śluzy.
Kontaktuję się z Kapitanatem Portu Nowy Świat na przepisowym kanale VHF 68. Pytam czy na nas zaczekają, bo ETA mamy o jakiś kwadrans studencki za późno. Nie spodziewam się za wiele, ale obsługa portu zaskakuje nas bardzo miło. "My na was poczekamy, ale ci ze Sztormu chcą was udusić" - słyszę mniej więcej taką odpowiedź.
Wspomagamy się już wtedy od kilku minut silnikiem. Niemal w główkach portu, w biegu, nie zmieniając praktycznie kursu, zrzucamy grota i rolujemy genuę.
W kanale przepraszamy za spóźnienie i dziękujemy za cierpliwość załodze s/y Sztorm. Sugerują jakieś zadośćuczynienie, ale z racji wieku łatwo mi idzie udawanie, że nie dosłyszę ;)
Śluzowanie przebiega bardzo sprawnie i o godzinie 1245 opuszczamy kanał.
Na Zalewie wieje prawie tyle co nic. Mierzeja zasłania nam niezwykle skutecznie prawie cały wiatr. Jachty poruszają się jakby w zwolnionym tempie.
S/y Sztorm idzie na samym tylko genakerze, więc po jakimś czasie zupełnie niechcący wyprzedzamy ich na naszym komplecie żagli podstawowych. Za ich pozwoleniem, tuż przed ich dziobem skręcamy na tor wodny prowadzący na wschód.
Kilka minut później mijamy stawę Elbląg. Jeszcze dwie bojki bezpiecznej wody i skręcimy na Krynicę.
W marinie w Krynicy Morskiej wolnych miejsc pod dostatkiem. Chciało by się powiedzieć, że spokój i cisza, ale pomosty tutaj szarpią się i metalicznie stukają nawet przy tak małym wiaterku jak dzisiaj. Nie rozgryzłem jeszcze tej tajemnicy, czemu tak się tutaj dzieje.
Idę opłacić postój i w zamian otrzymuję kilka paragonów z kodami QR. Niektóre otwierają WC i są wielorazowe, a niektóre służą tylko jeden raz i pozwalają skorzystać z prysznica. Trochę trudno na początku się w tym połapać, a samo używanie czytnika kodów przy drzwiach wejściowych wymaga nieco treningu i wprawy. Ale ogólnie system działa, a sanitariaty czyste i wygodne.
Zastaje nas popołudnie, więc przygotowuję obiad. Staram się jakoś zrekompensować załodze brak mocnych morskich wrażeń i uniknąć w ten sposób reklamacji.
Tymczasem Kuba ogarnia niedokręcone mocowanie koła ratunkowego. Takich nam armatorom załogantów potrzeba - nie dość, że nic nie popsuje, to jeszcze coś naprawi.
Po obiedzie idziemy zwiedzić okolicę.
Miejscowość słynie z tego, że w szczycie sezonu potrafi być większym "Januszowem" od Jastarni. Jestem tu drugi raz, ale tym razem da się swobodnie porozmawiać w kokpicie. Bo tym razem nie zagłusza nas żadna dyskotekowa tandeta. Odrobinę niepokojące są rytmy dochodzące z wesołego miasteczka rozłożonego nieopodal portu, ale głośność jest póki co akceptowalna.
Niewiele jest tu do zwiedzenia, więc kierujemy się na najbardziej charakterystyczny budynek w okolicy.
Zwiedzamy latarnię morską również od środka, co wiąże się ze stromym schodkowym i zakręconym podejściem.
Na szczycie potwierdzamy, że nic więcej ciekawego tu chyba nie zobaczymy. Choć sama okolica brzydka nie jest.
Dodatkowo niektórzy tubylcy starają się jej urodę jeszcze podkręcić.
Kierujemy się na zachód ku deptakowi przy plaży. Zaskakuje nas pagórkowatość terenu oraz człowiek-dzik.
Obchodzimy spokojnie prawie całe miasteczko dookoła i wracając zahaczamy o port.
To tutaj suszą się te badyle, które tak ograniczają swobodną żeglugę poza torem wodnym za Zalewie Wiślanym.
I tak kończymy pierwszy dzień rejsu.
Z MIERZEI
NA MIERZEJĘ
15.06.2025
Rankiem zauważam, że musimy już się zbierać, bo pajęczyna na koszu rufowym nam się kończy. Wszechobecne tutaj jętki nie gryzą jednak i tym samym lepsze są od upierdliwych i nachalnych komarów z okolic AKMu.
O godzinie 0730, zregenerowani opuszczamy marinę w Krynicy Morskiej. Noc minęła spokojnie, choć dźwięki z okolic diabelskiego młyna nieco przebijały się przez rozszczelnione luki pokładowe.
Żeby kompletnie nie zanudzić załoganta monotonnym trybem życia na morzu, wysyłam go na zbiórkę odbijaczy.
Jedziemy na silniku, bo wieje zupełnie nic.
Kiedy tak dyskutujemy, o tym która płyta Beatlesów była najlepsza, w ostatniej chwili zauważamy, że zeszliśmy z toru (a właściwie to za wcześnie skręciliśmy) i idziemy prosto w żaki, czy inne sieciowe dziadostwo. Szare badyle badyle widoczne są dopiero z małej odległości. Wracamy na tor i już bardziej pilnujemy trasy.
Jest 0930. Tym razem w kanale jesteśmy sporo przed czasem. Ponieważ mamy wolne stanowisko cumownicze z obniżonym nabrzeżem, korzystamy i wychodzimy na ląd.
W punkcie widokowym odbywa się kolejny pojedynek, który przejdzie do historii jako ostatni akt manipulacji telefonem w "Rowie Jarosława". Potem już wprowadzony będzie zakaz fotografowania obiektów infrastruktury portowej.
O godzinie 1100 jesteśmy w awanporcie, po drugiej stronie śluzy. Ale tu miejsca! Można by tam w rogu zrobić małą marinę i nikomu by nie przeszkadzała.
Na morzu w końcu coś powiewa. Marne 5kn wiatru, ale z prawej burty, więc stawiamy genakera.
Kolejny pojedynek na zdjęcia odbywa się na pokładzie.
Na morzu dzisiaj jest tak przyjemnie, że szukamy pretekstu aby wydłużyć trasę.
Zamiast wracać do Górek Zachodnich obieramy kurs na Hel.
Wiatr mamy cały czas słaby, ale stabilny. I daje nam on prędkość o wartości nieco ponad poziomem wstydu. Niestety, kierunek powiewu jest mało zdecydowany, co powoduje, że często musimy zmieniać trym żagla. Ale to w sumie dobrze się składa, bo z tym niebieskim jestem jeszcze nieprzećwiczony.
Przed Helem skarpeta idzie w dół i szybko zwijamy genakera do torby. Doceniam różnicę między dwuosobową załogą a samotnym pływaniem przy takich operacjach. Wszystko prawie da się zrobić "na raz".
Na Helu jesteśmy o godzinie 1600 i dowiadujemy się, że od tego sezonu skończył się darmowy dwugodzinny postój gościnny. Trzeba zapłacić. Plusem jest to, że otrzymuje się dostęp do sanitariatów.
I gdyby nie to, że skasowali nas na 40PLN, to po kolorze wody i obecności katamarana można by oszukać AI, że jesteśmy na wyspach Pacyfiku ;)
Jakub uparł się postawić obiad w knajpie, więc idziemy do Nelsona. To nowo odkryta przeze mnie zacna restauracyjka, która jeszcze nie jest tak oblężona jak Kuter. A serwuje bardzo smaczne obiadki w przystępnych jak na letnisko cenach.
Po godzinie 1730 opuszczamy marinę Hel.
Wiatr już nieco lepszy - oscyluje między 12 a 15 węzłów.
Idziemy pełnym bajdewindem i nawet mamy jakiś przechył.
I tak jak to na morzu się często zdarza, jednym tylko halsem wracamy do portu macierzystego w Górkach Zachodnich. Tu wita nas zachodzące słońce. Cumujemy o godzinie 2045.
Jakub ma jeszcze przed sobą drogę autem pod Warszawę, gdzie mieszka. Odprowadzam go do samochodu i ściskam dłoń na pożegnanie. Ku Chwale Orkiestry!
Dobrze jest zaprosić od czasu do czasu do załogi jakąś nową twarz. Wszak żeglarstwo to nie tylko woda i jachty, ale przede wszystkim ludzie. To dzięki nim pozostają nam po rejsie dobre wspomnienia. A czasem i coś jeszcze...
Mnie na przykład Jakub zostawił w prezencie lipny miodek z ojcowskiej pasieki, o egzotycznym fińskim smaku musztardę oraz cejlońską aromatyczną herbatkę.
Hmm... A może by tak rejsy WOŚP organizować częściej? ;)
Ale nietypowy załogant mi się trafił tym razem... Za rejs zapłacił, na dwa etaty (konserwatora i nawigatora) na pokładzie robił, obiad postawił i na dodatek jacht zaprowiantował w "majonezy".
Że o Orkiestrze nie wspomnę - prawie 180 tysięcy PLN pękło w zbiórce 33. finału WOŚP i Jakub też miał w tym swój udział! Przy takim człowieku można wpaść w kompleksy. Pozostaje mi tylko cieszyć się, że s/y Darwin w końcu do czegoś pożytecznego się przydał :)
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.