Ten sezon na morzu miał wyglądać zupełnie inaczej. W planach miałem odwiedzić Zatokę Ryską, której jeszcze na oczy nie widziałem. Bardzo bowiem lubię pływać tam, gdzie mnie jeszcze nie było. Ale sprawy ułożyły się nieco inaczej niż sobie wymyśliłem...
Najpierw remont - a właściwie wymiana okien w kadłubie, która przeciągnęła się na czerwiec.
Potem coroczny towarzyski rozruch na Zatoce Gdańskiej i przy okazji odwiedziny nowej mariny w Pucku.
A na koniec rodzinne i górskie wakacje w Słowacji.
I tak mijało lato od jednej atrakcji do kolejnej i nie wiadomo kiedy wymiar pozostałego do dyspozycji urlopu stopniał o połowę.
Trzeba było w końcu przyznać szczerze, że na jakąś dalszą wyprawę morską czasu w te wakacje już nie ma.
Postanowiłem więc, zupełnie bez jakiegokolwiek planu, ruszyć wzdłuż polskiego wybrzeża i zobaczyć co los podpowie w drodze...
Mija godzina 1600 i jestem już po pracy, więc oficjalnie rozpoczyna się mój urlop. S/y Darwin wydaje się być przygotowany i gotowy do drogi.
Pokład umyty i przyfarbowany Semco. I jak przystało na dobrze zadbany żaglowy jacht wyprawowy, zadbałem o to, aby poziom oleju napędowego sięgał aż pod sam korek wlewu.
W szafkach zasztauowałem kilka obiadowych słoików, a w kambuzowym hamaku czeka już na rozkołys porcja świeżych warzyw i owoców.
Pogoda idealna do żeglugi. Czas oddać cumy i ruszyć w drogę. Zdaje się, że nie ma nic, co mogłoby mnie zatrzymać.
A jednak...
Chociaż piątek jest dla mnie zawsze idealnym dniem do rozpoczynania rejsów, to dzisiaj akurat doświadczam czegoś, co można by nazwać "paradoksem weekendu".
Te podarowane przez system, dwa dni z kawałkiem przed urlopem, to teoretycznie czas dodany gratis do rejsu. Ale piątkowy wieczór to też pora, kiedy w klubie tłumnie zjawiają się koledzy. A każdy z nich, jak nie mówi tego wprost, to patrząc smutno człowiekowi w oczy zdaje się pytać "ze mną się dzisiaj nie napijesz"?
A ponieważ alkoholu i pacierza nie odmawiam, to nie udaje mi się wypłynąć tego dnia...
Następnego też nie :)
26.08.2023
Ten weekend dodatkowo jest weekendem szczególnej troski dla klubowych przyjaźni. Dzisiaj właśnie swoje pięćdziesiątki obchodzą w klubie s/y Lotta i s/y Mirabelle - jachty moich dobrych kolegów - Marcina i Roberta.
Wieczór spędzamy wszyscy miło, przy suto zastawionych stołach i dodatkowo biorąc udział w świetnie przygotowanych przez kolegów prezentacjach. Historie zakupu i sprowadzania łódek na prawdę świetnie się słucha - a szczególnie te dobrze opowiedziane.
Sobotnia biesiada trwa aż do rana...
27.08.2023
Dopiero w niedzielę po południu czuję się na siłach wstać z koi i przypomnieć sobie o swoich urlopowych planach. Koledzy namawiają, żebym jeszcze został dzień lub dwa, ale ja czuję, że popływać muszę - inaczej się uduszę.
28.08.2023
W końcu wracam do poprawnego rytmu dobowego i budzę się w okolicach 0800. Idę rozejrzeć się po miasteczku.
Przechodząc obok, przypominam sobie o muzeum rybołówstwa, którego pomimo tylu wizyt na Helu, jeszcze nigdy nie zwiedzałem. Zaglądam przez płot i jak przystało na człowieka niezwykle konsekwentnego ponownie obiecuję sobie, że następnym razem to już na pewno wejdę do środka.
O 0940 zbieram cumy na pokład i uciekam w morze. Jeszcze w awanporcie stawiam grota i wychodzę z główek. Opływam cypel i kieruję się wzdłuż półwyspu na NW.
Chociaż bliskość lądu nie pozwala na wybudowanie się większej fali, to zupełnie niedżentelmeńskie pływanie się z tego etapu robi.
A że nigdzie mi się nie spieszy, postanawiam przyjrzeć się z bliska bojce bezpiecznej wody WLA.
A jak już jestem tak blisko, to zaglądam również do portu we Władysławowie.
Zajmuję jeden z y-bomów, przy pomoście przeznaczonym dla jachtów.
Na obiad robię sobie ulubioną ostatnio na rejsach jajecznicę z przecierem pomidorowym, na przysmażonej kiełbasie z cebulką. Wygląda bardzo niewyjściowo, ale za to smakuje wybornie.
Ale nie ma się co czepiać wyglądu jajecznicy, jak się stoi we Władysławowie. To miasto też nie błyszczy pięknem jakoś specjalnie. Nie raz już wspominałem, że niewiele jest tutaj do oglądania, ale z uporem maniaka zawsze próbuję coś jednak tu znaleźć. Z rzeczy wartych uwiecznienia na zdjęciu, zlokalizowałem dzisiaj podrzędną latarnię, służącą za podstawkę pod anteny GSM oraz niewielki przewrócony na dach domek. Reszta to chyba jakaś chińszczyzna.
29.08.2023
O godzinie 0630 opuszczam port we Władku i kieruję się dalej przed siebie, żeglując wzdłuż wybrzeża. Wieje słabo i odkręca na wschód.
Zaczyna padać, więc moszczę sobie wygodniejszą zejściówkę - aby mimo znikomego ruchu jednostek pływających w rejonie - obserwować jednak spod szprycbudy to, co się dzieje przed dziobem.
I całe szczęście, że pozostaję "na oku". Praktycznie w ostatniej chwili, i to dzięki siedzących na nim ptakom, dostrzegam jakiś rurociąg refulacyjny.
Czytałem o nim w ostrzeżeniach nawigacyjnych i nawet zaznaczyłem sobie na mapie w telefonie, ale widocznie zbyt się urlopem przejąłem i życiem odstresowałem, bo zupełnie o tej przeszkodzie nawigacyjnej zapomniałem. Jest jeszcze akurat tyle miejsca, że jestem w stanie, robiąc szybko zwrot i żeglując na wiatr, ominąć całą konstrukcję rurociągu aż za żółtą bojkę wyznaczającą koniec strefy niebezpiecznej.
Dalsza żegluga przebiega już bez niespodzianek.
Wiatr odkręca na wschodni i wieje lekko ponad 10kn idealnie w rufę. To mobilizuje mnie do kilku minut pracy na pokładzie, ustawienia trymu na motyla i zabezpieczenie bomu kontraszotem.
O godzinie 1115 mijam jakąś niezidentyfikowaną platformę.
Godzinę później zaczyna padać deszcz, co przy wietrze z rufy jest na moim jachcie uciążliwe. Deszcz zacina pod szprycbudę, więc zamykam zejściówkę foliową sztorcklapą. Dzięki temu w mesie jest sucho, a ja nadal mogę obserwować, co dzieje się przed dziobem, od czasu do czasu stając w zejściówce.
Deszcz po godzinie ustaje, a ja z nudów robię sobie pamiątkowe zdjęcie w sztormiaku, którego również bardzo mało na rejsach ostatnio używam.
Tymczasem, dopływam do pławy LEBA. Po zgłoszeniu się na kanale 12 VHF i uzyskaniu instrukcji podejścia, kieruję się na główki portu.
Kierunek fali teoretycznie niesprzyjający do wchodzenia, ale mała siła wiatru nie stwarza najmniejszych problemów, aby trafić między czerwone i zielone.
O 1430 jestem już zacumowany w jednej z moich ulubionych marin polskiego wybrzeża.
Podróżując, o wiele szybciej zauważamy jak szybko zmienia się świat wokół nas. Po drugiej stronie kanału, od mojej ostatniej wizyty tutaj, wyrósł spory budynek Muzeum Archeologii Podwodnej i Rybołówstwa Bałtyckiego, które ma zostać oddane do użytku w 2026 roku.
Ze względu na kiepską pogodę zostaję na jachcie i niczego tym razem w Łebie nie zwiedzam.
30.08.2023
Po godzinie 0900 wychodzę z portu i przebijam się kilkadziesiąt metrów przez przybojowe fale.
Na nieco głębszej wodzie fale się już nie załamują, ale i tak muszę jeszcze pociągnąć na północ około 2NM. Muszę opłynąć obszar Słowińskiego Parku Narodowego, na który wpływanie jest zabronione i może skończyć się mandatem. Wtedy dopiero będę mógł skręcić na zachód i kontynuować rejs wzdłuż wybrzeża.
Etap przebiega niezwykle spokojnie. Praktycznie nie spotykam innych statków po drodze. Mimo, że chmury wiszą dzisiaj nisko i straszą deszczem, udaje się dopłynąć do Ustki na sucho.
Na podejściu do portu zwalniam i ustępuję pierwszeństwa "piratowi". Takie statki wbiły się, już chyba na stałe, w tradycję naszego polskiego wybrzeża i trzeba je jeśli nie polubić, to przynajmniej akceptować.
Wpływam do kanału portowego i czekam na otwarcie kładki.
Wpływam dalej o godzinie 1530. Ale tu ładnie po lewej.
Tak się składa, że bosmanem w tym porcie jest jeden ze stałych czytelników mojego bloga. Nieco więc po znajomości załatwiam sobie u Huberta, ponoć najlepszą miejscówkę w kanale portowym - tuż za kładką.
Port w Ustce ma złą sławę, właśnie ze względu na spore zafalowanie wewnątrz w przypadku wiatru od morza.
Wiedząc o tym, od razu wywalam odpowiednią liczbę odbijaczy i ze względu na rodzaj nabrzeża zawieszam je w poziomie. Przy takich wysokich nabrzeżach, w przypadku rozkołysu jachtu, stójki pozostają nieco narażone na uszkodzenie, ale z tym już nic nie zrobię. Luzuję jedynie nieco cumy, aby nie przyciągały za bardzo jachtu i tyle.
Port w Ustce ma dwa baseny wewnętrzne, ale pozostają one stale zajęte przez rybackie jednostki komercyjne i rezydentów. Goście niestety zmuszeni są do postoju w kanale, którym rzeka Słupia zasila Bałtyk.
Miasteczko za to jest bardzo ładne i z powodzeniem niektóre jego zakątki konkurować mogą z folklorem budowlanym, jakiego jeździmy zażywać na przykład w Skandynawii.
W porcie znaleźć można trochę ciekawych okazów z poprzednich epok.
Co nieco robi się tu też dla epok przyszłych. Choć niektóre rzeczy chyba tylko po to, aby zadziwiać świat.
Nieco dalej w głąb kanału spotykam jacht, który kiedyś czarterowałem w niezwykle udanym bałtyckim rejsie, który do dzisiaj miło wspominam.
Tyle tu różności, że postanawiam wejść na latarnię, aby sobie to lepiej z góry obejrzeć.
Oryginalna budowla z 1892 roku oddana jest do użytku turystom, którzy wchodząc po równie zabytkowych, co zakręconych schodach, na wysokość około 20 metrów, mogą z niej podziwiać panoramę portu.

Oprócz portu i latarni morskiej, ma też Ustka swoją syrenkę, wpatrzoną w morze i wypatrującą statków na horyzoncie.
Nie wszystko jest jednak tutaj takie sielankowe. Wnioskując z zabezpieczeń tutejszych gwiazdobloków, zdarzać się tutaj muszą kradzieże i pewnie też inne rozboje.
Po kilku godzinach spędzonych na cumach przy kładce, muszę przyznać, że miejscówka moja jest dużo spokojniejsza od tych w kanale, ale nie pozbawiona jednak wad portu. Nawet słaby wiatr i zafalowanie od wejścia do portu powoduje powstawanie fali stojącej w kanale, która w pewnym stopniu dociera również pod kadłub Darwina. Odbijacze pracują na pełny etat.
Dodatkową niewygodą jest też głośny sygnał dźwiękowy przy otwieraniu i zamykaniu kładki, do którego trzeba się przyzwyczaić, cumując w pobliżu.
Zamieniamy kilka słów i Hubert musi uciekać. Ma właśnie w porcie awarię kładki, z którą musi się uporać. Ale obiecuje wrócić.
I faktycznie, pod wieczór wraca. Gadamy chwilę, otwieramy nawet butelkę rumu i już mamy wznieść toast za spotkanie, gdy odzywa się jego telefon...
Oprócz pełnienia funkcji bosmana w porcie, Hubert jest też ratownikiem morskim. Właśnie przyszła informacja do jego aplikacji w telefonie o akcji ratunkowej i mój kolega zrywa się jak oparzony w pół słowa. Kilka minut później przemyka w pełnym rynsztunku na ribie SARu, obok pokładu Darwina, w kierunku wyjścia portu.
Jest zgłoszenie o kobiecie, którą widziano jak wchodzi do morza, ale jak wychodzi już nie. I jak się okazuje później, zarówno SAR jak i straż pożarna szukają jej przez dwie godziny, po nocy w morzu, podczas gdy ona już dawno jest w domu. Nie pierwszy i nie ostatni fałszywy alarm. Szkoda, że ten akurat popsuł nam spotkanie.
31.08.2023
Wstaję rano i idę zwiedzać bunkry. Niestety jestem za wcześnie, aby spróbować polecanej przez Huberta grochówki z tamtejszej wojskowej kuchni polowej.
Kompleks niemieckich bunkrów z lat trzydziestych ubiegłego wieku niemal sąsiaduje z portem w Ustce. Został on zagospodarowany jako muzeum i udostępniony zwiedzającym. Nie jestem szczególnym miłośnikiem militariów, ale przyznam, że nie nudziłem się ani chwili zwiedzając ekspozycję. Być może dlatego, że ilość bunkrów jest w sam raz, a może tylko dlatego, że do zwiedzania zafundowałem sobie audioprzewodnik.
Małym dodatkiem do atrakcji jest widok portu z terenu muzeum.

Tymczasem, od południa nadciąga zło.
Ulewa odpuszcza dopiero po trzech godzinach i ucieka na północ. Można ją jeszcze przez pewien czas oglądać na horyzoncie, gdzie próbuje tworzyć trąbę powietrzną.
Hubert zaprasza mnie jeszcze tego dnia na zwiedzanie statku SAR-3000. Maszynownia i wyposażenie robi piorunujące wrażenie. Nie mniejsze od perspektywy, z jakiej spoglądam na swojego HR 312.
Wieczorem udaje nam się w końcu na spokojnie, z Hubertem i jeszcze jednym jego miejscowym kolegą, spotkać i trochę pogadać.
01.09.2023
Silny północno-zachodni wiatr i zamykane akurat strefy ćwiczeń wojskowych (tzw. "szóstki") zniechęcają mnie do dalszej żeglugi na zachód. Dzień spędzam leniwie w kokpicie. Zajęty czytaniem nie mam czasu na zrobienie obiadu. Wyskakuję więc do miasta na rybkę.
Idę plażą ponad kilometr na zachód, aż znajduję stare opuszczone betonowe molo, które podobno miało stać się kiedyś jednym z falochronów nowego niemieckiego portu w Ustce.
Wracam do istniejącego portu pod sam wieczór i odnajduję jacht Huberta. To Albin Vega - stara dobra morska łajba, którą ambitny armator zamierza wyremontować i ruszyć w morze. Z tego co mi właśnie opowiadał o jej stanie i widząc jak bardzo mało czasu ma na prywatne projekty, poważnie zastanawia mnie kiedy uda mu się spełnić swoje marzenia.
Ale chyba nie doceniam pasji i samodyscypliny Huberta, bo s/y Tri Star zostanie odremontowany i zwodowany już w maju 2024 roku. Życzę armatorowi pomyślnych wiatrów i czekam obecnie na rewizytę w Gdańsku :)
02.09.2023
O godzinie 10:15 opuszczam port w Ustce i rozpoczynam powrót do portu macierzystego.
Wymarzona pogoda dzisiaj na morską przebieżkę.
Wieje prawie 20kn, ale z baksztagu, więc płynie się bardzo dobrze. I gdyby nie zasłaniający genuę grot, płynęłoby się jeszcze lepiej - a na pewno szybciej.
Ale mi się znowu nigdzie nie spieszy i przy pławie LEBA skręcam - tym razem w prawo - ale znowu do portu. Jest godzina 16:30.
To mój drugi raz w Łebie w tym sezonie, ale tym razem mam w końcu pogodę na lądowe wojaże. Zjadam solidny obiad, aby mieć siłę na pedałowanie i wyciągam rower z bakisty.
Robi się już późno, gdy w kierunku wydm. W lesie, przez który jadę roi się od lisów. Jeden z nich przebiega mi drogę prawie pod samymi kołami. Chyba ludzie nie są jedynym pojebanym gatunkiem na tej planecie.
O godzinie 1900 jestem już pod wydmami. Dalej nie idzie już jechać, więc przypinam rower i ruszam piechotą.
Kawałek dalej nie tylko nie da się jechać, ale i czytać tablic informacyjnych.
Wdrapuję się w końcu na Wydmę Łącką, z której roztacza się widok na całkiem spore Jezioro Łebsko.
Widoki w drugą stronę też są ładne, tylko słońce razi w oczy.
Takie duże ilości piachu marszczą się od wiatru podobnie jak woda. No ale żegluje się na pewno dużo trudniej.
Wracając, wspinam się jeszcze na spotkaną po drodze wieżę obserwacyjną. Widok na jezioro jest nawet nieco lepszy niż z wydmy i nawet żałuję, że jest już po zachodzie słońca.
Nie mogę tak bez końca sycić się jednak widokiem po horyzont, bo rower zostawiłem na dole nieprzypięty.
Kiedy wracam do mariny jest już całkowicie ciemno. Kładę się spać.
03.09.2023
Rano wyskakuję do sklepu po kilka opakowań karkówki w marynacie. Spodziewam się bowiem dzisiaj na obiedzie nie byle jakich gości.
Kiedy słyszę jak kapitanat grzecznie wyjaśnia komuś na VHF, że zamiar wejścia do portu należy zgłaszać przed wejściem do portu, wiem już wtedy, że nadpływa s/y Angela.
Chwilę później, punktualnie o godzinie 1115, kapitan Joseph i jego syn Wojtek cumują obok Darwina.
Aby nabrać apetytu, idziemy się trochę przejść po okolicy. Górale - bo tak ich w naszym klubie nazywamy, znają Łebę jak własną kieszeń i opowiadają mi przy okazji kilka ciekawych historii ze swoich wcześniejszych rejsów.
Przy okazji podpatrujemy, co ciekawego dzieje się w budowanym muzeum, po drugiej stronie kanału.
Odwiedzamy też plażę po wschodniej stronie portu, gdzie od 1903 roku stoi stylowy i bardzo ekskluzywny Zamek Łeba.
Wracamy na jacht po godzinie 1800. Wyciągam grill spod koi dziobowej i rozpalamy kokosowy brykiet. Biesiadujemy do późna w nocy, a Darwinowi z piwniczki ubywa w tym czasie sporo balastu ;)
W pewnym momencie do imprezy dołącza Jacek - świeży armator jachtu zacumowanego obok. Zachodzimy do niego na wizję lokalną i jesteśmy zachwyceni ceną jaką zapłacił i stanem technicznym nowego nabytku. Jacek, mimo braku doświadczenia, ma bardzo poważne plany żeglugi oceanicznej, czym bardzo imponuje niektórym z nas. Skoro trafiła mu się taka okazja, co do jachtu, to pewnie i rejs mu się uda - czego mu życzymy.
04.09.2023
Spędzamy w Łebie cały dzień. Włóczymy się leniwie po mieście, odwiedzamy plażę i falochrony. Czekamy na dobry wiatr.
Pod wieczór, Wojtek postanawia polatać trochę dronem.
W ten sposób powstaje jedyne w swoim rodzaju ujęcie Darwina, jakiego nie doświadczyli wcześniej czytelnicy bloga.
05.09.2023
Pogoda dzisiaj super, a prognozy wiatrowe w zgodzie z kierunkiem naszej żeglugi.
O godzinie 0815 s/y Angela wychodzi z mariny. Planujemy płynąć razem, skoro kierunek ten sam, ale Górale ruszają jako pierwsi, mając teoretycznie nieco wolniejszy jacht.
Joseph i jego syn Wojtek to niesamowicie zgrany jachtowy duet, pływający razem od lat. W klubie są postrzegani jako fenomen rodzinnej żeglugi "długoterminowej". Wypływają z AKM na wiosnę, aby wrócić dopiero jesienią - nie ma takiego typa w żeglarstwie armatorskim, co by im nie zazdrościł.
Kiedy ich poznałem w 2016 roku, od razu zostali moimi żeglarskimi idolami. Ich opowieści o wyprawie jachtem mieczowym na Morze Północne słuchałem z niedowierzaniem i zazdrościłem odwagi. Szkoda, że ich zasięgi żeglugi są obecnie nieco mniejsze i ograniczają się do Bałtyku. Mają potencjał i tyle czasu, że spokojnie mogliby opłynąć spory kawałek Europy - czego im szczerze życzę i kibicować jestem gotów.
Tymczasem, jest godzina 0830 i opuszczam marinę w Łebie, oczywiście po uprzednim zgłoszeniu się na VHF 12 do kapitanatu.
Próbuję najpierw jechać na motyla.. Ale ciężkie żagle i ciężki kadłub przy sile wiatru w okolicach 6kn dają mi maksymalnie 3.5 węzła prędkości nad dnem.
Stawiam więc spinakera z torby przy relingu. Nie mam z tym jeszcze dużej wprawy, ale udaje się za pierwszym razem.
Prędkość od razu wzrasta do 5.5 węzła i zaczynam powoli skracać dystans do Angeli.
Wtedy też Wojtek łowi mnie swoim teleobiektywem.
Jestem tak przejęty utrzymaniem trymu spinakera, że nie zauważam kiedy zbliżam się niebezpiecznie do bojek pomiarowych. Pojawiają się nagle przed dziobem. Na szczęście mam miejsce do manewru i wymijam żółte przeszkody nawigacyjne, w przepisowej odległości.
Wiatr tymczasem nieznacznie, ale systematycznie odkręca, co powoduje w końcu, że jak nie zmienię halsu, to wpłynę na plażę. Gdzieś słyszałem o czymś takim jak przebrasowanie. Znam teorię i postanawiam spróbować tego w praktyce. Nie zdaję sobie sprawy, że nie jest to manewr trywialny do przeprowadzenia w pojedynkę.
Idę na dziób i próbuję wypiąć końcówkę spinakerbomu z brasu. Idzie mi to z trudem, bo blokady końcówek mam skierowane do dołu, a spinaker ciągnie jak głupi do góry. Próbuję więc na różne sposoby i trwa to w moim odczuciu wieczność. Jak na złość, właśnie wzrasta siła wiatru i spinaker ciągnie jak głupi. Gdy w końcu udaje mi się jakoś uwolnić bras, żagiel zaczyna rzucać się jak dziki, szarpiąc jachtem na boki i wywołując rozkołys kadłuba. Dodatkowy problem przy tym manewrze polega na tym, że obie ręce są zajęte i brakuje tej "jednej ręki dla jachtu". Jakoś udaje mi się jednak nie wypaść, przepiąć spinakerbom na drugą burtę i złapać drugi bras w końcówkę.
Jestem już prawie na plaży, więc wracam szybko do kokpitu, zmieniam kurs, przerzucam bom i koryguję trym żagli. Rzucam okiem na wskazanie wiatromierza - jest 17kn i rośnie. Dla mnie to stanowczo za dużo. Chyba nie potrzebnie się gimnastykowałem. Zrzucam spinakera, luzując nawietrzny bras i ściągając żagiel do kokpitu.
Jestem już w pobliżu Angeli, która z początku wyszła dalej w morze i teraz płynie sobie spokojnie motylkiem.
Proszę Wojtka o kilka fotek, ale akurat jak ma czas, to wiatr słabnie, a ja na dodatek dość niereprezentacyjnie ustawiam się z żaglami do zdjęcia. Trudno - jeszcze będzie kiedyś okazja. Płyniemy dalej!
O godzinie 1300 robię obiad - dzisiaj kurczak w sosie Korma - od pewnego czasu, standard w moim obiadowym jadłospisie.
Dwie godziny później mijam Rozewie. Pogoda słoneczna, a wiatr dopisuje siłą i kierunkiem.
Około 1730 znowu jednak słabnie, więc stawiam spinakera po raz drugi.
I tak przepływam cały półwysep, prawie aż do końca. Na wysokości gdzieś między Juratą a Helem, wraz z zachodem słońca, wiatr gaśnie jednak zupełnie.
Końcowe 10 NM zmuszony jestem przepierdzieć na silniku. Do Helu wchodzę po zmroku o 2100.
Czekając na Angelę, robię krótka przebieżkę po najbliżej okolicy. budynek muzeum już znam, ale tego mięśniaka z fujarką na wierzchu widzę tutaj po raz pierwszy.
Górale wpływają do mariny niecałą godzinę później.
06.09.2023
Dzień zaczynamy spacerem - standardowa piesza pętla turystyczna na cypel i z powrotem. Potem lenistwo w kokpicie. Dopiero o 1600 wychodzimy z mariny.
Mam jeszcze trochę urlopu i nie chce mi się wracać do Górek. Szczególnie, że pogoda zrobiła się śródziemnomorska. Słońce i wiatr to coś, co bardzo żeglarze lubią najbardziej. Postanawiam więc wracać do domu okrężną drogą i powłóczyć się jeszcze trochę po Zatoce Puckiej. Jako pierwszy port docelowy wybieramy Jastarnię.
Po płaskiej wodzie pływa się na prawdę dobrze.
Mimo, że znowu ostro na wiatr.
Przed Kaszycą mijam małą łódkę rybacką i po zgłoszeniu swojego zamiaru do bosmanatu, wchodzę do mariny.
Końcówka sezonu, więc z miejscem problemu nie ma najmniejszego.
Idę na falochron przywitać Angelę.
Pojawia się w główkach dokładnie o godzinie 1900.
Górale mają w zwyczaju cumować "na kleszcza", jak to sami określają. Jednak, tym razem, próba przytulenia się do znajomego kutra kończy się dla nich interwencją bosmana i groźbą mandatu. Cumują więc grzecznie, jak pozostali żeglarze w marinie.
I to już ostatni wieczór jaki spędzamy razem. Górale wracają jutro do Górek Zachodnich, a ja mam zamiar jeszcze zajrzeć do Pucka.
07.09.2023
Z rana wciągam jajecznicę na kiełbasie i popijam regeneracyjnym kubkiem pikantnego soku pomidorowego. Po kilku dniach z ludźmi gór przyda mi się coś takiego w formie detoksu ;)
W samo południe wychodzę z mariny Jastarnia i kieruję się w stronę Pucka.
Ten rejon zatoki obfituje w sieci rybackie, więc muszę być nieco uważny. Niby to same głębinowe i nic się nie dzieje, nawet jak się taką tyczkę potrąci (nie pytajcie skąd wiem), ale jednak lepiej zawsze trzymać się z daleka od takich pływadełek.
Kurs półwiatrowy do baksztagowego, przy lekkim wietrze, oznacza lenistwo i nudę na pokładzie.
Zabieram się za pierwszą w życiu próbę zrobienia szplajsu. Narzędzia kupiłem już dawno, ale nigdy jakoś nie miałem na to czasu. Stare końcówki liny, które mam na pokładzie wybitnie się do tego rodzaju prac nie nadają. Ja niestety jeszcze wtedy o tym nie wiem. Coś tam mi w końcu wychodzi, ale wymaga przyłożenia olbrzymiej siły... No i wygląda koszmarnie. Zabawę kończę z prawie zwichniętym nadgarstkiem.
Bardziej estetyczne rzeczy zobaczyć można poza pokładem. O 1315 mijam pomerankę, płynącą akurat pod pełnymi żaglami.
O godzinie 1400 przechodzę gładko przez Głębinkę.
Gdy jestem już na Pucyfiku, zauważam, że lina na bębnie rolera zwija się jakoś nieregularnie, preferując górną część bębna. Wcześniej tego nie zauważyłem.
Oglądam uważnie wszystkie widoczne elementy prowadzące linę i nie znajduję nic popsutego. Być może trzeba odprężyć linę, bo skręcenie może powodować taki objaw.
Przy okazji wizyty na dziobie, wykonuję zdjęcie z perspektywy, która zawsze robi na mnie wrażenie podczas samotnej żeglugi. Gdy tak łódka sobie sama steruje i kokpit jest pusty, mam często wrażenie jakbym był gdzieś poza pokładem i obserwował wszystko z boku. Może to jakiś rodzaj nieświadomej śmierci klinicznej ;)
O godzinie 1530 wchodzę do nowej mariny w Pucku.
Bardzo podoba mi się tutaj. Szczególnie, że miejsce nie jest jeszcze popularne i oblężone przez jachty, tak jak inne przystanie Zatoki Gdańskiej.
Nie podoba mi się tylko jedno - system dostępu do sanitariatów. Istnieje tu jakiś dziwny system wypożyczania kluczy, który wymaga uczciwości i dyscypliny od odwiedzających, co moim zdaniem raczej skazane jest na dłuższą metę na porażkę.
Otwarcie bramki na pomosty jest za to na kod, który uzyskuje się telefonicznie od bosmana. Nie ma wszak żadnej klamki od wewnątrz i konieczność wpisania kodu w automatyczną bramkę obowiązuje zarówno wchodzących jak i wychodzących. Rozumiem, że są to dopiero początki nowej mariny, która de facto jest jeszcze w budowie, więc należy mieć odrobinę wyrozumiałości i oczekiwać na lepsze w niedalekiej przyszłości. Chyba, że proponowane eksperymentalne rozwiązania się sprawdzą i będziemy je przenosić do innych marin.
Jest taki upał, że nie chce mi się uruchamiać kambuza na łódce. Wyskakuję do pobliskiej polowej tawerny, o nazwie Chata Morgana, na rybkę z frytkami.
Wracam na jacht i resztę dnia spędzam na lekturze. Właśnie niedawno ukazała się książka "Samotne Oceany", której zawartości jestem ciekaw.
Urlop powoli dobiega końca i nie ma sensu trzymać dłużej kambuzowych zapasów na czarną godzinę. Na stół w kokpicie wjeżdżają więc klopsiki. W kubku dalej regeneracyjny sok pomidorowy.
Po śniadaniu na bogato, wyjmuję z bakisty rower i udaję się na objazd okolicy.
Najpierw ruszam asfaltową drogą rowerową na północ.
Zdobywam pierwszy punkt widokowy zwany Kaczy Winkiel i kilkaset metrów dalej stwierdzam, że nie chce mi się dzisiaj jechać wzdłuż ruchliwej ulicy. Zawracam do Pucka.
Dwie godziny później próbuję w drugą stronę - na południe. Znajduję tam nowoczesny i zadbany parking rowerowy z wiatą przeciwdeszczową i pięknym widokiem na morze.
Ale po tej stronie portu problem jest odwrotny - droga raczej na rower górski. Jakoś nie mam dzisiaj ochoty na wyzwania terenowe i wracam do mariny.
W marinie obok Darwina zacumował, w tym czasie jak mnie nie było, s/y Wilku. Ucinam przyjemną pogadankę z jego armatorem Sławkiem i jego żoną. Bardzo przyjemni ludzie. Pomagam im wyjść z y-bomu i na pożegnanie robię zdjęcie. Jeszcze wtedy nie wiem, że właśnie poznałem swoich przyszłych sąsiadów z AKM.
Wieczorem teoretycznie zaczyna się zielona noc. Ale ja wyciszam się kompletnie i celebruję każdą chwilę spokoju, jaka wraz ze zmrokiem ogarnia marinę w Pucku.
09.009.2023
Dzisiaj dzień powrotu do rzeczywistości. Na śniadanie znowu moja ulubiona jajecznica na kiełbasie i cebuli, utopionych razem w przecierze pomidorowym. Do picia - zrobiona wczoraj na noc - mrożona kawa - prosto z kambuzowej lodówki.
O godzinie 1100 opuszczam marinę w Pucku.
Na tle lekko zamglonego horyzontu przemyka jakaś mała łódka z czerwonym żaglem.
Znowu jest pod wiatr, więc halsuję. Na szczęście skrajne kursy na obu halsach pasują idealnie, aby od pławy RZUC iść prosto na południe na Głębinkę i przejść ją drugim halsem .
Płynę jak najdalej się da pod półwysep, aby zdobyć wysokość i potem jednym halsem dopłynąć do Górek Zachodnich.
Wiatr jest bardzo słaby i nie przekracza w porywach 6kn, ale duża genua, na którą narzekam w silnych wiatrach, teraz akurat robi robotę i ciągnie łódkę nad dnem z prędkością ponad 4kn. Żagle robią życiodajny cień w kokpicie - trym idealny!
I tak przez całą zatokę przepływam jednym halsem, mijając po drodze ruty i kilka większych jednostek, których kursy dzisiaj zupełnie nie kolidują z moim.
O godzinie 1700 jestem już na wysokości Portu Północnego.
Przy wejściu do Górek Zachodnich zauważam kątem oka jakąś platformę - bardzo podobna do tej jaką widziałem za Rozewiem.
W ujściu Wisły Śmiałej spotykam znajomy jacht Mechatek, na którym z krótkiej przebieżki wracają akurat Komandor AKM z Kazikiem.
Kazik wykazuje się refleksem i dokumentuje mój powrót. Przez niego nie będę mógł oszukać i doliczyć sobie kilku godzin do stażu.
O godzinie 1830 cumuję w swoim klubowym boksie i tym samym oficjalnie kończę kolejny urlopowy rejs.
Rejs z którego na kadłubie przywiozłem pamiątkę. Zamiast planowanej Zatoki Ryskiej mam nieplanowane usteckie ryski ;)
Ale nie to mnie martwi i smuci. Weekendowy korek na drodze dojazdowej do AKM boleśnie uświadamia mi powrót do ponurej rzeczywistości - do świata, z którego tak lubię uciekać.
Statystycznie i planistycznie tegoroczny rejs wypada słabo. To było tylko dwa tygodnie kiepskiej improwizacji, podczas których przez 40 godzin żeglugi przepłynąłem marne 240NM. Odwiedziłem zaledwie sześć portów (większość po dwa razy) i nie wyjechałem poza wody terytorialna RP.
Jeżeli jednak odłożymy na bok pryzmat nowych wyzwań, to można będzie dopatrzeć się jednak w tym pływaniu czegoś wartościowego. Te dwa tygodnie, to był czas nie tylko potrzebnego człowiekowi odpoczynku i leniwego relaksu, ale również spotkań z ludźmi. I to jest też to, co się w żeglarstwie liczy i na co nie zawsze jest czas podczas realizacji ambitniejszych rejsowych planów.
Ale i takie plany posiadam i będę chciał je chciał zrealizować już w przyszłym sezonie, czego sobie i czytelnikom życzę :)



















































.jpg)









































.jpg)
































.jpg)






























