1 października 2017
Rejs "Jeden kolega i trzy mariny", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 29.09-01.10.2017
Jak dobrze mieć ogarniętego i chętnego do żeglarskiej roboty kolegę. Mieć takich trzech na pokładzie i można leżąc w koi opłynąć świat.
17 września 2017
Rejs "Z wizytą u Królowej Mórz", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 16-17.09.2017
Od razu chciałbym uprzedzić zarzuty czytelników o niepoprawność polityczną zawartego w tytule tytułu. Wspomniana królowa była faktycznie córką króla, czyli jedynie czymś w rodzaju królewny.
Zdarzyło się jednak w naszej wesołej krainie, że syn panującej nam miłościwie od ponad 300 lat Królowej Polski, został niedawno uroczyście intronizowany na Króla Polski. Ten właśnie precedens ośmielił mnie do takiej tytułowej prowokacji i zachęcił do odwiedzenia pewnej nadmorskiej osady.
13 września 2017
Rejs "Noc z emigrantami", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 12-13.09.2017
Sprawa uchodźców budzi w Polsce duże emocje. Jedni straszą nas plagą wyłudzających zasiłki nierobów, a inni upatrują w tym zagrożenia islamizacją.
Znając jednak wydolność naszej polityki społecznej oraz naszą narodową, głęboko zaoraną katolicyzmem podświadomość, nie powinniśmy mieć poważniejszych obaw przed napływem emigracyjnej fali.
A gdy tylko statystyka z logiką stają za nami murem, usypia się nasza czujność. I właśnie wtedy, gdy nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji, dzieją się rzeczy, w które trudno uwierzyć.
Ja czułem się bardzo niecodziennie, kiedy w środku nocy, w marinie, do kokpitu załadowała mi się trójka emigrantów.
Ja czułem się bardzo niecodziennie, kiedy w środku nocy, w marinie, do kokpitu załadowała mi się trójka emigrantów.
10 września 2017
Rejs "Siła Orkiestry", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 09-10.09.2017
WOŚP to jedna z niewielu ocalałych jeszcze z "dobrej zmiany" rzeczy, z której Polacy mogą być dumni.
Za co właściwie tak lubimy tę naszą Orkiestrę? Pewnie dokładnie za to, za co nienawidzą ją jej przeciwnicy.
W forsowanym ostatnio, jedynym słusznym przepisie na Polskę, zabrakło miejsca na oddolną inicjatywę i mobilizację społeczeństwa obywatelskiego.
Solą w oku jest zapewne przejrzystość rozliczeń finansowych WOŚP, nienaganna organizacja zbiórek i efektywne wykorzystanie zebranych środków.
Nie ma się o co tego Owsiaka czepić. A rynek katolickiej filantropii jednak psuje i monopol na źródło wszelkiego dobra przełamuje. No i skutecznością swoją, państwowy system finansowania służby zdrowia zawstydza.
Statystycznie rzecz biorąc, społeczeństwo niby głupie. A jednak jak się ludzie na takie przykłady dłużej napatrzą, to gotowi w końcu uświadomić sobie, że problemy rozwiązywać da się bardziej bezpośrednio - choćby, bez kosztownego aparatu urzędniczego. A już nie daj bóg, jak ten brak pośredników na wiarę swoich ojców przeniosą i w swoich praktykach religijnych stosować zaczną. Na to wodzowie nasi i dusz naszych przewodnicy, pozwolić sobie nie mogą.
Dużo nadziei wiązały, te nasze smutne władzy szeregi, z 25. finałem WOŚP.
Zaplanowana izolacja Jurka od wspierających go od zawsze telewizji, poczty czy też służb publicznych, miała w końcu postawić krzyżyk na jego wywrotowej organizacji.
Stało się jednak inaczej.
To był pogrom. Prezes - trzeba mu to przyznać - jak nikt inny, potrafi widowiskowo wygrywać z całą Europą 1:27. Ale w tym przypadku pozostało mu jedynie kota pod włos pogłaskać, a całe to zamieszanie z Orkiestrą przemilczeć. Co z resztą, jego telewizja posłusznie uczyniła.
Finalnie, na liczniku Orkiestry pierdyknęło ponad 105 złotych baniek! Kolejny spektakularny rekord WOŚP był niczym gest Kozakiewicza. Jeszcze Polska nie umarła, póki my żyjemy!
Nie wiem czy wiecie, ale z tych 105 melonów, aż 9 pochodziło z aukcji Allegro, w które swoje macki włożyła również s/y Santa Pasta. Ale nie byłoby tego rekordu, gdyby nie pewni dobrzy ludzie, których miałem okazję poznać osobiście...
3 września 2017
Rejs "Stary dureń i morze", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 02.09.2017
"Żeglarze dzielą się na starych i tych odważnych". Ja dodałbym od siebie jeszcze jeden typ - "durniów, którym się jakoś udało z morza wrócić".
Nie jest moim zamiarem podważać ludowe mądrości, ale trudno jest milczeć, kiedy doświadcza się pewnych rzeczy osobiście.
Bardzo krótką historię próby wyjścia w morze, którą za chwilę przedstawię, pragnąłem początkowo puścić w niepamięć. A już na pewno nie miałem zamiaru się nią dzielić publicznie. Wszak chwalić się nie było czym.
Odcisnęła się ona jednak tak głęboko w mojej korze przedczołowej, czy też innym hipokampie, że postanowiłem ją zrelacjonować. Ku przestrodze wszystkim wierzącym, że można sobie czynić Ziemię poddaną.
29 sierpnia 2017
Rejs "Łódką po pracy", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 28.08-29.08.2017
Po moim ostatnim sukcesie, moje żeglarskie życie zmieniło się nie do poznania. Nic nie mam do Wielkopolski, ale na prawdę był to zwrot o 180 stopni.
Pamiętacie moje zeszłosezonowe dojazdy jachtem do pracy? Kto się zgłaszał do załogi? Nikt.
No dobra - kolega Rafał się raz zlitował, żebym do mariny w Sopocie nie wchodził samotnie. Ale do Górek Zachodnich wracałem już sam.
Jakże naiwny byłem wydając tysiące szwedzkich koron na własny jacht. Kupując go myślałem, że będę bardziej lubiany. Sądziłem, że ludzie, nawet jeżeli nie pomyślą, że jestem fajny, to chociaż będą udawać, aby sobie popływać.
A tu nic. Mimo, że jacht wymalowałem i w gadżety wszelakie doposażyłem, nic się nie zmieniło. I już myślałem, że dla ratowania honoru, będę musiał udawać swoją sympatię do samotnego żeglowania...
Gdy nagle, świat żeglarski przeszyła wiadomość o moim opłynięciu Wyspy Sobieszewskiej. I się zaczęło.
I nie chodzi zaraz o to, że się telefony urywały (mimo, że bezprzewodowe) i że maile nachodziły w takich ilościach, że Gugle musiały odpalić rezerwowe energii generatory, zwiększając poziom pyłów zawieszonych w Dolinie Krzemowej. Również nie o to, że byłem na ulicy rozpoznawany i nie mogłem się w parku pod krzakiem odpryskać.
To wszystko to nic. To przecież może mieć każdy podrzędny polityk. Wystarczy, że ogłosi chęć zburzenia pałacu w Warszawie, zamku w Malborku, czy też jakiejś innej wieży w Częstochowie.
Ja miałem coś więcej. Coś czego mi zazdrościł każdy żeglarz po andropauzie...
20 sierpnia 2017
Rejs "Łowcy fok", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 20.08.2017
Pewnego dnia zapragnąłem dokonać czegoś w tym żeglarstwie, którym od jakiegoś czasu się aktywnie zajmuję. Jak to zrobić, podpatrzyłem u mistrzów pierwszego planu.
Nasi wielcy (nie o wzrost chodzi) wodzowie ogłaszają sukces za sukcesem, podnosząc nasz umęczony kraj z ruiny. I tyle tego dobra nam czynią, że już im telewizyjnego czasu antenowego, na te ogłoszenia zaczyna brakować.
Ludzie tak bardzo polubili te dobre wiadomości, że zwyczajnie reklam oglądać czasu nie mają. Telewizyjne przychody spadły więc na łeb na szyję.
A że to telewizja publiczna, rząd się czuje tam jak w domu. Od czego są dotacje i pieniądze z podatków ludu, ofiarnie pracującego na rządowe potrzeby. O stosunki międzynarodowe należy dbać, ale nie można przecież wszystkiego inwestować w watykańskie filie. Brawo nasi!
Społeczeństwo, przy tej całej sytuacji, nie pozostaje obojętne - oj nie. Lepszy Polaków sort pompuje w statystyczne badania kolejne procenty poparcia dla swoich cudotwórców. A patrioci, z bogiem na ustach i przywódczym gestem pozdrowienia (wykorzystywanym również w pubach do zamawiania piwa), manifestują z rozmachem swój patriotyzm, na ulicach.
Zastanawiam się tylko skąd się bierze ta nasza narodowa elita? I dlaczego wznosi ciągle okrzyki o komunistach, drzewach... No i liściach. Czyżby nieśmiało utożsamiała się z listkami ekskluzywnych herbat, które zanim zostaną zmielone, zbierane są przecież z samych czubków?
Wygląda na to, że mamy znowu wymianę elit rządzących. Lenin uśmiecha się pewnie w swoim mauzoleum. Poprzednio, inteligencję zastępowali chłopi z robotnikami. Ale im rządzenie nie wychodziło, choć też sukcesów odtrąbiono wtedy co nie miara.
Nauka dzisiaj również nie w modzie. Zabobon i brutalna siła o wiele skuteczniej do tłumu trafiają. Tym razem, rząd nieoficjalnie pokłada nadzieję na przyszłość w nieformalnym związku, zwanym w skrócie KK (Kibice i Księża). Trzymamy kciuki!
Przyznam się, że to między innymi przez takich jak oni. Właściwie to dla nich, piszę te słowa. Przechodziłem bowiem kiedyś obok takiej, wiarą i patriotyzmem kipiącej manifestacji. I chyba mnie ktoś z moich stałych czytelników rozpoznał. Usłyszałem nagle, jak najpierw ktoś pojedynczo, a potem już cały tłum skandował "My chcemy bloga! My chcemy bloga!".
Zatkało mnie i nie wiedziałem co im mam odpowiedzieć. Pomyślałem sobie, że OK - ja też bym chciał. Tylko pisać nie mam o czym. Moje żeglarstwo jest tak przyziemne, że z trudem nawiguję w relacjach między mieliznami.
Spragnieni bloga patrioci, w tych swoich chustach i kominiarkach, wyglądali jednak bardzo przekonująco. A czerwone race w ich dłoniach zinterpretowałem jako szczere wezwanie pomocy. Nie potrafiłem odmówić. Taki już jestem.
Zmuszony zostałem, tym samym, do bardziej kreatywnego podejścia do pojęcia "sukces".
Nie miałem jednak zamiaru budować jakiejś za małej łódki i gadając sam ze sobą, nabijać sobie w niej siniaków, pływając po jakimś za dużym morzu.
Nie podoba mi się też szybkościowa żegluga w ślizgu czy latanie na hydroskrzydłach. Co ja jakiś, za przeproszeniem, wodolot jestem?
Nawet płynąc gdzieś spokojnie, ale daleko, z jakąś kolorową reklamą na żaglu, też czułbym się nieswój. Taki już ze mnie życiowy nieudacznik.
Czasem jednak miewam przebłyski. Pewnego dnia spojrzałem na mapę i krzyknąłem "Ożesz kulson mać! Mam! Maaam!" (przepraszam za milicyjny zwrot, ale "Eureka!" jest już zajęte od wielu setek lat).
I wiecie co - faktycznie to miałem. Zamierzałem dokonać czegoś, czego jeszcze nikt przede mną nie zrobił...
Subskrybuj:
Posty (Atom)