Tym razem krótko i na temat. Jak komuś brak piątej klepki, to nic mu wymiana pozostałych już nie pomoże. Ja jednak chciałem spróbować...
CO BYŁO PRZED
I CO SOBIE MYŚLAŁEM
Kiedy za obiekt pożądania wybrałem model Hallberg Rassy 312, głównym problemem było znalezienie, egzemplarza z zadbanym pokładem. Z tego co się orientowałem, producent nie wypuścił ze stoczni ani jednej sztuki bez teakowych klepek na grzbiecie. Przynajmniej nie znalazłem takiego w archiwalnych, jak i aktualnych ogłoszeniach.
Teak nie jest kluczowym elementem konstrukcji czy wyposażenia. Ogólnie jednak, stanowi wartość dodaną. I chociaż, tylko w małym stopniu, podnosi komfort użytkowania jednostki, to bardzo wpływa na większą estetykę. Są z nim jednak pewne problemy. Małe - dotyczące konserwacji i utrzymania w czystości, no i duże związane z remontem lub wymianą.
Dlatego jednym z kluczowych kryteriów przy wyborze s/y Darwin (wtedy jeszcze s/y Afrodite) był stan pokładu teakowego. Wśród odwiedzonych jachtów "z ogłoszenia", ten który wybrałem, zdawał się mieć klepki w najlepszym stanie. W ogłoszeniu umieszczone zostało nawet zdjęcie pomiaru suwmiarką grubości pokładu teakowego, z imponującym rezultatem 11mm.
Podejrzewałem już wtedy to, o czym teraz często wspominam - poprzedni właściciel jachtu był uzdolnionym sprzedawcą. Pomiar głębokości dziury po wkręcie, do mnie więc nie przemawiał. Szczególnie, że podniesiona pokrywa forpiku ujawniała grubość drewna w tym miejscu na jedyne 6mm. A różnica grubości teaku, widoczna pod osłonami podwięzi wantowych, wskazywała dokładnie stopień zużycia na jakieś kilka mm. Jednak, przy tej dacie produkcji jachtu nie należało spodziewać się czegoś lepszego.
Urzekł mnie natomiast ogólny stan pokładu. W przeciwieństwie do pozostałych jachtów, teak tutaj wyglądał bardzo wyjściowo. Był nawet gładki. Niektóre fugi wykazywały pewne objawy ubytków, ale za to wszystkie kołki przykrywające wkręty znajdowały się na swoim miejscu. Jedynie w dwóch miejscach gumowy młotek, przy opukiwaniu pokładu dawał głuchy odgłos, co sugerowało konieczność podklejenia kilku klepek.
Ślady pozostawione, prawdopodobnie przez tarczę ścierną, na żelkocie nadburcia zdradzały przeprowadzony zabieg szlifowania pokładu, ale nie wskazywały jak dawno było to robione. Wyszedłem jednak z założenia, że lepiej kupić łódkę odpicowaną do sprzedaży, niż zaniedbaną (a wszystkie inne oglądane właśnie takie się zdawały).
Cieszyłem się więc, że udało mi się kupić coś, co prawdopodobnie nie przecieka i jeszcze na dodatek jakoś wygląda.
Ale już po sprowadzeniu łódki do Polski zaczęły się dziać niepokojące rzeczy. Symbolicznie odsłoniły się prawie wszystkie łby wkrętów. Okazało się, że kołki maskujące to cieniutkie - już tylko na maksymalnie 1mm - plasterki.
Znanym sposobem na takie przypadłości jest wykręcenie wkręta, delikatne pogłębienie otworu (nadal musi pozostać jakieś "mięso", które przytrzymuje klepkę przy pokładzie), ponowne wkręcenie wkręta i zaślepienie otworu nieco dłuższym już kołkiem. Można też wymienić przy okazji wkręt, na taki z płaskim łbem, aby zyskać kolejne ułamki milimetra.
Teoretycznie można w ten sposób przywrócić funkcjonalność i estetykę pokładu, ale jest to niesamowicie pracochłonne (wkrętów w takim pokładzie jest kilkaset). Niestety nie do końca też wiadomo na ile skuteczny będzie to zabieg i czy za kilka sezonów problem znowu nie powróci.
To co jednak najbardziej mnie niepokoiło, to zdolności wody do penetracji takich głupich rozwiązań, jakie niestety kiedyś były stoczniowymi standardami. Wkręty przechodząc przez teakowe klepki wchodzą bowiem w pokład laminatowy i przebijają się aż do przekładki.
Dodatkowo stwierdziłem nieszczelność kilku fug pomiędzy klepkami i pomiędzy pokładem a nadbudówką. Łatwo zlokalizować takie usterki, obserwując wysychający po deszczu (lub umyślnym polaniu wodą) pokład. Należy się przyjrzeć wszystkim opornym na wysychanie fragmentom.
Na szczęście, w przypadku mojego jachtu środek "kanapki" wykonany został z nienasiąkliwej pianki, co trochę mnie uspakajało.
Jednak możliwość rozdzielenia się warstw 35-letniego pokładu i penetracja wody między piankę a laminat nadal istniała. Nastraszony różnymi historiami o mokrych pokładach, obawiałem się najgorszego.
Kiedy na innym jachcie (HR 94), na naszej przystani, zaczął się dokładnie taki remont pokładu, jaki potrzebowałem przeprowadzić u siebie, zacząłem uważnie go obserwować. Po kilkunastu dniach wiedziałem już, że muszę koniecznie zajrzeć pod swoje klepki.
Zacząłem szukać dobrej oferty na remont, ale zniechęciły mnie po pierwsze ceny, a po drugie brak gwarancji, że remont, z konieczności, nie zmieni się finalnie w wymianę całego pokładu. Poszedłem wtedy na całość i zacząłem szukać ofert na wymianę całości.
Zastanawiałem się dość poważnie nad alternatywą w postaci sztucznego teaku. Ze wszystkich ofert jakościowo najbardziej przypadł mi do gustu produkt marki
PlasDeck. Polecał mi go też prywatnie Andrzej - znajomy z forum żeglarskiego i właściciel takiego właśnie pokładu, na swoim HR 352.
Byłem już prawie zdecydowany na tworzywo sztuczne, gdy w nieco przypadkowej rozmowie z prezesem stoczni
Jabo (akurat wtedy spawali dla mnie bramkę rufową), otrzymałem całkiem ciekawą ofertę...
Na stanach magazynowych zakładu znajdowały się bowiem "resztki" dzikiego teaku pochodzące z jakiegoś większego zlecenia sprzed lat. Obejrzałem sobie proponowany surowiec. Wilgotność w okolicach 11%, a jakość praktycznie już dzisiaj niedostępna - gęstość słoi niespotykana w występującym obecnie na rynku drewnie hodowlanym. Ilość w sam raz na pokład mojego jachtu.
Na szybko wykonałem nieco dokładniejsze pomiary powierzchni, celem otrzymania jeszcze dokładniejszej wyceny.
Niestety, różnica w cenie, względem teaku sztucznego, wyniosła jakieś 35%, na niekorzyść teaku naturalnego, no i moją. Ale w przeciwieństwie do wykonujących takie montaże pod chmurką, przedstawicieli pokładów syntetycznych, usługa w Jabo wykonana miała być w ogrzewanym hangarze. Bardzo mi to odpowiadało. Nie dość, że jakość montażu powinna być lepsza, to jeszcze prace będzie można przeprowadzić zimą bez przestojów i nie tracić sezonu żeglarskiego.
Wyłożenie na pokład kwoty stanowiącej praktycznie połowę wartości ceny zakupu jachtu może wydawać się aktem szaleństwa. Takim mi się również wtedy wydawało...
Ale równie szalony okazał się wtedy kurs
bitcoina, z czego udało mi się skorzystać. Łatwo przyszło, niech i łatwo pójdzie - pomyślałem i...
Podaliśmy sobie z prezesem dłonie, a pracownicy stoczni wykonali pierwsze szablony.
CO BYŁO W TRAKCIE
I CO SIĘ OKAZAŁO
Nadeszła jesień 2021 roku i ichtiostega ponownie wyszła na ląd. Tym razem w stoczni Jabo.
Miejscowy spawacz na poczekaniu ogarnął mobilne, ale stabilne łoże.
I po umyciu kadłuba s/y Darwin został zaciągnięty pod dach. Ale żeby się pod tym dachem zmieścił, musieli mu nie tylko bramkę rufową zdemontować...
Ale i kosz dziobowy odkręcić.
Prace zaplanowane zostały na kilka tygodni, ale z powodu różnych przyczyn przeciągnęły się na kilka miesięcy.
Najmniej medialnie estetyczny i najbardziej dla mnie emocjonujący był pierwszy etap. Zdejmowanie starego teaku wiązało się z niezerowym ryzykiem uszkodzenia laminatu. Odsłonić mogło też potencjalne siedliska wilgoci lub wręcz kilkudziesięcioletniej zgnilizny.
Demontaż kilku pierwszych klepek potwierdził jednak wysoką jakość wyrobów stoczni z Ellös.
Jak tylko zdjęta została ostatnia klepka, pojawiłem się z miernikiem wilgotności. Obejrzałem i obmierzyłem cały pokład. Nie było źle. Było rewelacyjnie! Wskazania higrometru nie przekraczały 3%.
A po oczyszczeniu powierzchni z kleju, można było dostrzec nawet nieśmiały połysk powierzchni.
Brak teaku obnażał jednak teraz barbarzyństwo, jakiego dokonali kiedyś szkutnicy. Usunięte klepki odsłoniły prawie tysiąc otworów w pokładzie.
I tyle samo wkrętów mi po tym na pamiątkę zostało.
Nieco trudniej szło odrywanie teaku w kokpicie. Pewnie przez opierdzielających się tu latami na wachcie, pierdzących w stołek sterników.
Żelkot na pokrywie bakist ucierpiał na odrywaniu klepek bardziej niż ten na pokładzie.
Ale największą oporność na oderwanie się od drewna wykazywała pokrywa forpiku, gdzie paradoksalnie teak był najbardziej sfatygowany.
Po etapie destrukcji przyszła pora na elastyczne uszczelnienie przechodzących przez pokład podwięzi wantowych.
Zaszpachlowano również wszystkie otwory po wkrętach.
Proces utwardzania szpachli musiał być wspomagany. Zima bowiem tego roku zaskoczyła nie tylko drogowców.
Przed klejeniem teaku pokład wyglądał na tyle ładnie, że przez moment zastanawiałem się, czy go drewnem jakimś w ogóle przykrywać.
Ale kiedy na stół wjechały kiszki z Sikaflexem 298, odwrotu od decyzji już nie było.
Przez kolejne dni na pokładzie zrobiło się tłoczno. Zrozumiałem wtedy dlaczego szkutnik nie chodzi po pracy na siłownię.
Teak rozprzestrzeniał się od dziobu, po obu burtach, prawie równomiernie.
Aż w końcu przykrył rufę.
Kiedy z pokładu zeszła ostatnia frezarka, a za nią poszedł odkurzacz, do akcji wkroczył Sikaflex 290 DC.
Wkrótce fugi wypełniły wszystkie rowki aż po rufę.
Nadbudówka okazała się ostatnią wyspą schronienia dla sprzętu.
Przygotowane wcześniej panele kokpitowe również zostały zafugowane.
Ale ładnie wyglądały dopiero zamontowane w kokpicie. Oczywiście, po wyschnięciu siki i wyszlifowaniu.
Przy okazji szlifowania fugi, wyszlifowana została też listwa na nadburciu. Niestety, nie starczyło surowca na jej wymianę.
Ostatnim etapem był montaż przepustów pokładowych i wlewów.
Wypolerowano też na błysk osłony listwy przy knagach cumowniczych.
Kiedy z pokładu zniknęły maszyny, można było dostrzec szkutniczy kunszt w całej okazałości.
Z naturalnym teakiem jest taki znany problem, że po jakimś czasie szarzeje. Oczywiście, kwestią gustu, jak i odwiecznego sporu, pozostaje czy ładniejszy jest teak brązowy czy szary.
Ja osobiście szarości nie lubię - być może dlatego, że wychowałem się w PRL-owskiej ulic szarości.
Gdzieś w internetach znalazłem więc
SEMCO Teak Sealer - środek, który według producenta nie tylko konserwuje drewno, ale nadaje mu wybraną kolorystykę. Nie działa przy tym jak lakier - nie tworzy na powierzchni dodatkowej warstwy, ale wnika we włókna - bardziej jak bejca. Unika się w ten sposób w przyszłości obrzydliwie wyglądającego złuszczania starej powłoki. Niedoskonałością tego preparatu jest natomiast jego niska odporność na UV, po aplikacji. Producent zaleca pielęgnację teaku raz, lub w przypadku niektórych odmian kolorystycznych, nawet dwa razy w sezonie.
Bardziej niż na kolorze zależało mi, aby czymś ten nowy pokład zakonserwować na start. Dlatego zdecydowałem się na opcję Goldtone - wersję kolorystyczną zbliżoną do naturalnego (ale nowego) teaku. Pokład powinien wyglądać dłużej jakby był świeżo po wymianie. A jeżeli, za jakiś czas, znudzi mi się coroczne wcieranie tej bejcy w pokład, to po prostu dam sobie z tym spokój. Producent twierdzi, że w przypadku zaprzestania używania Semco, nie ma konieczności usuwania jego pozostałości. Drewno odbarwi się z czasem i powróci stopniowo to naturalnego koloru teaku - czyli zszarzeje. Jak na prawdę będzie - zobaczymy.
CO BYŁO PO
I CO Z TEGO WYNIKA
Nowy pokład potraktowany Semco wyglądał lepiej niż świetnie.
Byłem bardzo zadowolony nie tylko z efektu wizualnego, ale i z jakości wykonanej pracy.
Będący już w wieku emerytalnym, stolarz ze stoczni wykazał się wysokimi kwalifikacjami i znajomością tematu.
Gdyby tylko nie był popędzany przez szefa i miał do dyspozycji równie ogarniętych pomocników...
CO BYŁO JESZCZE
A BYĆ NIE POWINNO
O ile wybaczyć można pewne drobne niedociągnięcia wynikające z pośpiechu...
Czy być może braku zmysłu estetycznego...
O tyle brak szacunku dla własności klienta jest już dla mnie niezrozumiała i karygodna.
W każdym razie, kiedy po remoncie pokładu jacht wyjechał pod chmurkę, akurat zaczęło z tej chmurki padać. Tylko przez przypadek zerknąłem do hundki by stwierdzić, że cała deszczówka łapana przez pokład wlewała się odpływami wprost do wnętrza.
Nieco później, gdy chciałem zatankować wodę słodką do zbiornika, ze zdziwieniem stwierdziłem, że idzie jakoś trudniej niż zwykle.
Zanurkowałem i zdjąłem wąż z tulejki wlewu.
Nie bardzo rozumiem, w jaki sposób można wyprodukować taki pierścień wstydu.
Z ciekawości i troski zajrzałem do wlewu paliwa. Znowu nie mogłem uwierzyć w takie niechlujstwo prac wykonanych w stoczni jachtowej.
Stocznia Jabo oczywiście za wszystkie niedociągnięcia przeprosiła i co się dało od ręki poprawiła. Szkoda jednak, że takie niedociągnięcia zostawiają u zadowolonego klienta tak przykre wspomnienia.
CO JESZCZE BYŁO
BO MI CZASU NIE STARCZYŁO
Prace z pokładem przeciągnęły się do późnej wiosny. Ponieważ nie miałem możliwości samodzielnego przygotowania kadłuba do wodowania, zleciłem stoczni kilka dodatkowych zadań.
Dno zostało pomalowane antyporostem.
Burty porządnie umyte i wypolerowane.
A śruba napędowa doprowadzona do połysku.
10.06.2022 sy Darwin wyjechał z hangaru.
Jedyne, co musiałem w tym sezonie zrobić samodzielnie przed wodowaniem, to nakleić nowe naklejki.
Na dźwigu odbyło się jeszcze drobne uzupełnienie makijażu.
Potem przelot nad głowami fanów.
I jacht miękko wylądował na wodzie, gdzie dołożono mu maszt.
Wyglądał na prawdę dostojnie.
Dopóki nie rozszerzyłem kadru ;)
Pracownicy stoczni zamontowali jeszcze kosz dziobowy i poprawioną nieco konstrukcję bramki rufowej. Usunięta została (zbędna moim zdaniem) stalowa ramka na solar.
W międzyczasie przywiozłem na łódkę i założyłem żagle. A kiedy mogłem już zapiąć linki relingów, ruszyłem w drogę do AKM - sprawdzić czy mnie tam jeszcze pamiętają.
Miejsce jednak na mnie czekało. Czego należało się w sumie spodziewać, skoro opłacałem je przez cały czas swojej nieobecności.
Był 24.06.2022 - wiosenne pływanie szlak trafił, ale najważniejsze, że zdążyłem na początek lata. I na najdłuższy dotychczas rejs w moim życiu - ale o tym już niedługo.
CZY WARTO BYŁO
I CO SIĘ ZMIENIŁO
Szukając w myślach wniosków podsumowujących moją szaloną decyzję, muszę jej przeciwnikom kilka racji przyznać...
Prace odkrywkowe przy usuwaniu starego teaku ujawniły, że pokład laminatowy był w idealnej kondycji i w związku z tym wymiana teaku nie była konieczna.
Zastosowanie materiału naturalnego znacznie podwyższyło cenę względem teaku sztucznego. Konieczność konserwacji i pielęgnacji teaku naturalnego może też być argumentem przeciw.
Dodatkowo, ze względu na wysoką cenę materiału i usługi, opłacalność ewentualnej sprzedaży jachtu znacznie się obniżyła.
Ale patrząc nieco pozytywnie na to co się w ostatnich miesiącach wydarzyło...
Pokład wygląda bardzo wyjściowo. Najbardziej cieszy mnie jednak to, że nieco szersze od oryginału, "dzikiej jakości", klepki teakowe mają aż 11mm grubości i nie są już przykręcane do pokładu. Szacunkowo ujmując to jakieś pięćdziesiąt, a może i więcej, lat pływania. Kolejnej wymiany pokładu na tym jachcie prawdopodobnie nie dożyję.
A co do samego drewna naturalnego...
Materiał to szlachetny i na jachcie pożądany - ciepły i przyjemny w dotyku. A co do obowiązku pielęgnacji - nie istnieją przyjemności, które nic nie kosztują.
Co jednak najważniejsze z tego całego zamieszania, to uzyskany przez mnie spokój wewnętrzny. Koniec mokrych snów ;) Nie śnię już po nocach koszmaru, gdzie wystające z teakowych klepek łby wkrętów uśmiechają się szyderczo, a woda przecieka po ich nieczułych gwintach wprost w przekładkę.
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.