5 czerwca 2021

Półinteligentny Projekt Darwin - Sezon 2 - Szmatologia endoskopowa

 

Kiedy w czasach wczesnej młodości marzyły mi się zabawy w lekarza, ze szkolnymi koleżankami, głównym rekwizytem na czasie był wtedy stetoskop.
Od tamtych dni, minęło ładnych paręnaście lat i urosło kilka drzew. Polskę udało się nam w tym czasie obrócić w ruinę, ale postep w medycynie parł do przodu - pomimo wszystkich przeciwności.
I kiedy niedawno, znowu przyszło na myśl w doktora się zabawić, wyobraźnię skierowałem już ku technikom medycznym odpowiadającym czasom współczesnym.  
Dane mi bowiem było wczuć się w pierwszoplanową rolę specjalisty, wykonującego skomplikowany zabieg laporoskopowy. Sprawa wyglądała poważnie, a przeprowadzona operacja obejmowała dość głęboką penetrację. 
Niestety, rzecz tym razem nie dotyczyła zabawy z kobietami. Ale może to i dobrze, bo jedyne co mi wtedy wylało to była ropa...

GŁĘBIEJ
SIĘ NIE DA


Zapewne wielu czytelników bloga doświadczyło wrażenia, że zakres upierdliwych i poniżających ludzką godność prac, na moim jachcie, zakończył się wraz z czyszczeniem i przebudową zbiornika wody. A tymczasem...

W jeszcze głębszych, zęzowych otchłaniach kadłuba modelu HR312 znajduje się spory zbiornik paliwa. Raz na jakiś czas wypadało do niego zajrzeć i ewentualnie wyczyścić. Ilekroć zaglądałem pod pokrywę zęzy w podłodze mesy, coś uparcie podpowiadało mi, że nie był on otwierany, odkąd zamknięto go 36 lat temu w stoczni.

Aby dobrać się do jego wnętrza, należało najpierw otworzyć umieszczone w podłodze, niepozorne piwniczne okienko na świat, do którego słońce zagląda nieczęsto. Mając wcześniejsze doświadczenia  (na poprzednim jachcie) z prawdziwą plagą paliwowych bakterii, mydliłem się w myślach aby nie okazało się ono oknem życia.


Dostępu do zbiornika broniło kłębowisko przewodów. To takie pępowiny łączące silnik ze zbiornikiem. Należało je, jeden po drugim, starannie zdemontować. Coś mniej więcej takiego wykonuje lekarz położnik odbierający poród przy ciąży mnogiej.

Usunięcie trzech przewodów wodnych odsłoniło denny widok. Między zbiornikiem paliwa a balastem i położonym nad nim zbiornikiem wody nie było dosłownie nic. To znaczy, widać było tam zupełne dno. Niżej już się sięgnąć, na tym jachcie, nie dało.


Do zbiornika diesla prowadzi łącznie pięć przewodów. Dwa przewody obsługujące bezpośrednio instalację paliwową w silniku, a oprócz tego wlew, odpowietrzenie i nieużywany zapas (na przykład, do podłączenia ogrzewania typu webasto).


Część gniazd śrub mocujących pokrywę była już mocno przez rdzę zeżarta i nie dawała się dobrowolnie wykręcić. Wymagało to rozwiercenia łbów - co też poczyniłem. 
Przy odkręcaniu pokrywy należało jeszcze uważać, aby nie utopić kołnierza mocującego.


Pokrywka nie była aż tak mocno zjedzona przez rdzę jak przypuszczałem. Zostało w niej jeszcze trochę "mięsa" do przeprowadzenia regeneracji. Odnowiona i odpowiednio zakonserwowana powinna przeżyć ten jacht - a na pewno jego obecnego właściciela.


Po kiludziesięciu minutach spędzonych na kolanach, udało się zdemontować cały zestaw. 

Rurki poboru z koszem filtrującym i przelewowa były w bardzo dobrym stanie. Opornościowy czujnik poziomu, obadany omomierzem, funkcjonował też bardzo dobrze, ale tylko jako generator liczb pseudolosowych. Trzeba było zajrzeć mu potem do środka, ale jego szansę na dalszą przyszłość na tej łódce znacznie zmalały.


100-litrowy zbiornik był prawie pełny. Poświeciłem latarką, by wstępnie oszacować jego stan. Nie wyglądało źle, ale być może tylko dlatego, że nie było za wiele widać. Przestałem się od tego czasu dziwić, dlaczego na niektóre badania należy koniecznie przychodzić na czczo.

Nic to - należało wypompować te niecałe 100 litrów paliwa i obejrzeć wnętrze "na sucho". Użyłem do tego pompki elektrycznej, służącej mi zazwyczaj do wymiany oleju silnikowego.


Musiałem też wcześniej pozbierać z okolicy wszystkie puste kanistry. Utrzymując rurkę ssawną tuż pod powierzchnią udało się odpompować ponad 80 litrów czystego paliwa. Jacht stał wcześniej dość długo nieruchomo, więc osad miał czas sie osadzić. Taka ropa to był skarb. Zatankowana była jeszcze przez poprzedniego właściciela w Danii i to w normie B0 (bez bio-dodatków).


TO
SSIE


Pompka, pomimo swoich dalekowschodnich podzespołów, pracowała nieprzerwanie... Im bliżej dna zbliżała się powierzchnia pozostającego w zbiorniku paliwa, tym bardziej robiło się ciemno.


Tak jak wszystkie dotychczasowe kanistry zawierały paliwo o nienagannej czystości, tak ostatni kanister okazał się bogatszy w szumowiny od Gdańskiego Jasnego Pełnego, z czasów poprzedniej RP.

Kiedy jednak wypompowałem paliwo do zera, z radością stwierdziłem, że jest całkiem dobrze. A jak już szmatą na kiju przetarłem dno z osadu, było jeszcze lepiej. Nierdzewka lśniła w świetle latarki, a brązowe były już tylko odbarwione strefy wpływu ciepła, przy spoinach.


Ale była to tylko jedna zbiornika część. Mniej więcej w połowie, przedzielała go bowiem pionowa gródź, zespawana do bocznych ścian w taki sposób, że u dołu i u góry między grodzią a "podłogą" i pomiędzy grodzią a "sufitem" pozostawały jedynie wąskie na około 2cm szczeliny. Pomysłowi konstruktorzy ze stoczni HR na pewno zapobiegli w ten sposób dynamicznym ruchom dużych mas paliwa podczas żeglugi na fali. Ale prawdopodobnie nikt nie zapytał ich wtedy o proces inspekcji i czyszczenia zbiornika, bez użycia specjalistycznej aparatury.

Aby nie stać bezradnie nad pacjentem, zasymulowałem wziernik endoskopowy. Zrobiłem to suwając telefon z obiektywam aparatu w górną szczelinę nad grodzią. Wtedy wykonałem zdjęcie, na które czekała cała ludzkość, znajdująca się akurat na jachcie. Ukazało ono ciemną stronę zbiornika.

Druga komora była w nieco gorszym stanie niż pierwsza. Osad na dnie nie budził trwogi, ale w najdalszym zakamarku widać było osadzoną jakąś smołowatą substancję. Trzeba było teraz jakoś tam sięgnąć, obadać ją i jak sie da, to usunąć. 


I choć z początku wydawało się to niemożliwe, to sięgnąłem. Niewielu na tym świecie zdaje sobie sprawę, że skarpetki są najbardziej niezbędną i zarazem wszechstronną częścią odzieży, jaką człowiek wynalazł. Nie tylko przydają sie w chwilach nagłego braku papieru toaletowego na wyjeździe, ale również przy przypadkowych pracach związanych z czyszczeniem paliwowych zbiorników jachtowych. 

Chyba pierwszy raz w życiu zadowolony byłem tak bardzo ze swojego rozmiaru stopy.


Ale nie od razu wpadłem na patent ze skarpetą. Początkowo myślałem zbyt trzeźwo próbując użyć  gąbki. Z trudem przechodziła przez dolną szczelinę i groziło jej nagłe zerwanie z mocowania i utknięcie w zbiorniku - pewnie na zawsze. Na szczęście, w porę - zanim doszło do tragedii - wycofałem się z tej amatorskiej strategii.


Smoła na dnie okazała się być zbyt gęsta aby uczynić jej usunięcie łatwym. Nie pozostawało mi nic innego jak wlanie kilku litrów paliwa i szorowanie na mokro.
Oczywiście, wgląd miałem tylko przez zdjecia robione cyklicznie i asynchronicznie względem sięgania dna domowej roboty skarpetoskopem szorującym. Nie byłem bowiem w stanie włożyć dwóch rąk jednocześnie w otwór zbiornika, a tym samym skutecznie nimi się potem posługiwać. Pracowałem więc w sumie na oślep, mogąc doglądać efektów swojej pracy tylko co pewien czas. 


Udało się jednak i po pewnym czasie paliwo w drugiej komorze mieniło się już tylko złotym kolorem.


Nie stało się to jednak prędko. Spędziłem prawie cały dzień na płukaniu, szorowaniu i wyciąganiu szlamu. Szczególnie ostatnia z tych czynności oprócz tego, że była niesamowicie czasochłonna, to nie była  wcale prosta w wykonaniu. Farfocle odrywane z dna zachowywały się nad wyraz inteligentnie i omijały wlot rurki zaciągającej paliwo do pompki, osiadając często na ścianach zbiornika. Ponieważ pracowałem pompką na ślepo, wraz z malejącą ilością farfocli zmniejszało się też prawdopodobieństwo na odniesienie sukcesu. Matematyka nas w życiu nie oszczędza. Jeden taki oporniak pozostał jako ostatni w zbiorniku i za nic nie dawał się złapać. Musiałem mu odpuścić.

Oczywiście, aby nie marnować ropy, filtrowałem ją przez pieluchę tetrową i używałem ponownie do płukania. W naszym klubie, na s/y Favorita  pojawiła się akurat niedawno mała Julka, więc miałem dobre źródło zaoptrzenia.


Z upływem czasu i moich sił witalnych, po kolejnych płukankach, osadu pozostawało coraz mniej.


Kiedy już wypompowałem ostatnią zmianę i osuszyłem dno zbiornika drugą suchą skarpetą, minął cały dzień, gdy znowu przypomniałem sobie o farfoclu, jaki pozozostał. 

Kto wcześniej uwierzył, że sobie go odpuściłem - ten trąba. Jako niepoprawny perfekcjonista i człowiek głęboko wierzący (w naukę) postanowiłem się niepoddawać. Wszak żyłem w kraju górnolotnych idei,  wspartych bezgranicznym i niezłomnym narodowym optymizmem. Chyba jedyni na świecie, potrafimy przecież energetyką węglową napędzać nawet geotermię. Jako obywatel takiego wspaniałego kraju byłem skazany na sukces. Nie chciałem więc uwierzyć, że nie jest możliwe oddessanie jednego farfocla ze zwykłego zbiornika paliwa.

Jednak pompka i paliwowe płukanki zdawały się być (w tym konkretnym przypadku) zbyt czasochłonne i nieefektywne. Nie dysponowałem niestety żadnym fachowym ssakiem medycznym, którym mógłbym podejść intruza. Ale może i całe szczęście, że go nie posiadałem, bo i tak nie miałem w pobliżu żadnej siostry, która mogła mi go fachowo (i dynamicznie, jak w filmowym dramacie) podać. 

Zrobiłem sobie za to narzędzie z tego, co miałem pod ręką. Odkurzacz warsztatowy z końcówką szczelinową przedłużony rurką z miękkiego PCV o średnicy ok. 12mm, drewniana listewka, oraz płaskownik aluminiowy (wygięty na kolanie). Do tego odrobina taśmy klejącej i kilka opasek zaciskowych. To pozwoliło stworzyć prawdziwego pogromcę zbiornikowych obcych.
Oczywiście, takiej sztuczki nie należy próbować w zbiorniku po benzynie. Szczególnie, gdy mokry i nadal mogą znajdować się w nim opary paliwa. Przy odrobinie pecha, można w ten sposób oczyścić nie tylko zbiornik, ale i zrobić sobie z jachtu wersję cabrio.


Maszynka zadziałała za drugim czy trzecim podejściem. Suchy już w tym czasie farfocel został zassany do worka odkurzacza i nie plamił już dłużej endoskopowego kadru.


Zewnętrzna część zbiornika, wymagająca uwagi była znacznie mniejsza. Przywrócenie jej do przyzwoitego stanu trwało zaledwie chwilę.


FARBA
NA ZŁOM


W miedzyczasie, pokrywa zbiornika została wypiaskowana i pomalowana proszkowo. Malarnię proszkową polecił mi kolega, ale ze względu na to, że nie zabezpieczyli otworów z gwintami (pomimo wyraźnej prośby w tym temacie), nie będę tej firmy polecał dalej.


Przy czyszczeniu gwintów z farby, w ostatnim otworze (przy którym byłem już zupełnie pewny siebie i wyluzowany) złamał mi się gwintownik, a jego część utknęła w nieprzelotowym otworze. W malarni proszkowej zaoszczędzono jakieś kilka minut, a proces usuwania twardej resztki żelastwa trwał prawie cała dniówkę i zakończył się koniecznością wykonania gwintu o rozmiar większego. Nie upośledzało to jednak funkcjonalności czegokolwiek.

Przy okazji gwintowej rozpierduchy, oczyściłem z farby powierzchnie pod uszczelki. 

Zostawiać farbę czy szlifować? Są na to dwie szkoły, ale ja nie chodziłem do żadnej z nich więc miałem prawo zrobienia po swojemu.


Do całego zestawu dołożyłem jeszcze, zamówioną lokalnie w firmie Oliwa s.c, uszczelkę z gumokorka.


Do montażu potrzebowałem trzeciej ręki, ale dzięki koleżeńskiej pomocy, obeszło się z użyciem jednej. Klubowi koledzy po fachu - Dawid i Bartek - ogarnęli wstępny montaż, a mnie pozostało tylko robienie zdjeć i późniejsze dokręcenie śrub w celu poprawnego dociśnięcia uszczelnień.

I tu mała podpowiedź dla wszystkich, którzy zamierzają robić podobne składanki - do wstępnego zamocowania dobrze jest zastosować długie, gwintowane szpilki i dopiero potem wymienić je na docelowe śruby. Oszczędza to montażyście sporo gimnastyki i redukuje ilośc potrzebych do pracy rąk.


Do zregenerowanej pokrywy dokupiłem, pod kolor, dedykowane dla paliw i olejów, nowe przewody.  Po ich montażu, należało jeszcze tylko zastąpić czymś korek zabezpieczajacy otwór czujnika.


Stary czujnik okazał się jednak zarobiony na śmierć z prawie zerową szansą na wskrzeszenie. Dotarłem do handlowca, który oferował taki sam fabrycznie nowy, ale cena była zaporowa.


Ponieważ jest to element łatwo wymienialny, postanowiłem zaryzykowac i pójść we współczesne standardowe rozwiązania. Potrzebowałem czegoś na długość 800mm i firma Zumarine dostarczyła mi dokładnie taki, jaki potrzebowałem, na indywidualne zamówienie.


Czujnik przeznaczony został do pracy w zakresie 0-180 Ohm, a ja nie miałem nic przeciwko.


Może trochę nie udało się dobrać wszystkiego pod kolor, ale i tak byłem zadowolony.


Można było już zamknąć okienko, żeby nie oślepiało blaskiem nowości.


Przy okazji całego zamieszania zrobiłem przegląd wlewu. To taki element rozpoczynający serię otworów. Paliwo przez otwór we wlewie, mocowanym w otworze w pokładzie, podłączonym przewodem do króćca, przechodząc przez otwór w pokrywie, zamykającej otwór w zbiorniku, wlewa się do zbiornika. Trochę to skomplikowanie brzmi, ale to proste jest. 

W każdym razie, dobrze że tam zajrzałem, bo wlew trzymał się na miejscu tylko podtrzymywany starym przewodem. Zaklajstrowałem wyrobione otwory po wkretach żywica epoksydową i przykręciłem kołnierz wlewu w innych miejscach, uszczelniając oczywiście wszystko siką.


Nowe obejmy zaciskowe i uszczelnienie sikaflexem weszło już do standardów.


BACK
DO BAKU


Przyszedł czas na przywrócenie płynów ustrojowych do obiegu.


Dokupiłem trochę ropy (nie - tam tylko siku), aby starczyło pod korek.


Łańcuszek przyczynowo-skutkowy i tym razem zadziałał. Po czyszczeniu zbiornika i przewodów, głupio przecież nie wymienić filtrów paliwa w silniku i odstojniku.


Zapach diesla powrócił na moment do mesy.


Ale najważniejsze, że po wszystkim serce jachtu znowu miało co tłoczyć. Pacjent przeżył i miał się dobrze!


Szczelność pokrywy i przyłączy została potwierdzona w późniejszym pełnomorskim rejsie po Bałtyku, który chętnie bym już opisał, ale... 

Najpierw obowiązek, a potem przyjemność. Został mi jeszcze jeden temat ze spraw remontowych tego sezonu, o którym chiałbym na blogu wspomnieć. Do zobaczenia więc w przyszłym równie remontowym odcinku! 

P.S. Albo na morzu! Nikt tak na prawdę nie wie co nastąpi wcześniej ;)



Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.