6 października 2018

Santa Pasta Zapierdalasta - 67 Błękitna Wstęga Zatoki Gdańskiej - s/y Santa Pasta - 5-7.10.2018


Znowu zgłosiłem się do regat.

Tak, wiem - nie wiem po co. Samochodu używam od lat ponad dwudziestu pięciu i nigdy przez myśl mi nawet nie przeszło, aby w wyścigach startować. A już na pewno nie autem kombi, którego używam na co dzień na dojazdy do pracy i wakacyjne z rodziną wyprawy.

Skąd więc ta okazyjna skłonność do udziałów w amatorskich regatach turystycznych jachtów kabinowych? W bezpośrednim przełożeniu na świat samochodów, imprezy takie podobne są raczej do kabaretowego wyścigu kamperów, niż poważnego pojedynku bolidów Formuły Raz.

Każdy żeglarz ma jednak swoje skryte marzenia, które spełnić może tylko podczas regat. I tak było również, w tym przypadku, ze mną...

W tratwie...
ZBIÓRKA!


Co zrobić, gdy jesień za pasem, a powodów do żeglowania brak. Szuka wtedy człowiek po ogłoszeniach drobnych jakichkolwiek imprez, które dałyby mu pretekst do odcumowania łódki i złapania wiatru w żagle.

67. Błękitna Wstęga Zatoki Gdańskiej jest właśnie takim wydarzeniem. Znany mi dobrze akwen Zatoki Gdańskiej i profil startujących jednostek zupełnie przypadkowy - jest szansa na dobra zabawę. Ale przede wszystkim doskonała okazja do wrzucenia do portowej ubikacji swojej bielizny osobistej.

Wyruszam z Górek Zachodnich dzień przed regatami, o godzinie 1500.


Popołudnie dzisiaj bardzo pogodne, z umiarkowanie wiejącym wiatrem zachodnim.

Trochę nieswojo czuję się jadąc na regaty ze zbiornikami pełnymi diesla i wody oraz dwoma rowerami w bakiście. Ale pewności siebie dodaje mi mijana właśnie jednostka.


Na imprezę rusza też s/y Endorphine. Ponieważ nie ścigamy się jeszcze o wstążkę, pozwalam się lekko wyprzedzić.


Inne, w tej chwili, sprawy kłębią mi się w głowie.


Do stu beczek marynowanych śledzi! Jadę na regaty, aby stać się bardziej gruboskórnym wilkiem morskim i trysnąć samczym testosteronem na mecie, a tu takie tkliwe widoczki mnie się pokazują.


Przez lornetkę wygląda to jeszcze bardziej miętko. Dobrze że płynę sam.


Aż mi się przez te ciepłe kolorki endorfina uwolniła.


No dobra - myślę sobie. Jeszcze ostatni raz spojrzę na ten malowniczy zachód... I potem już tylko będę zwarty i gotowy na wyścigową rywalizację.



Słońce gaśnie, ale gdzieś tam w oddali świeci się okno toalety, do której już niedługo wrzucę swoją bieliznę osobistą.


Po godzinie 1730 zgłaszam się na VHF do Mariny Gdynia i otrzymuję instrukcję zacumowania gdzieś przy Falochronie Wschodnim.

Przytulam się do pierwszego jachtu, odpowiadającego mniej więcej gabarytom Albin Vegi.


Gościnnym statkiem okazuje się zaprzyjaźniony s/y Mistral, powożony przez kolegę Adama.


Idę rozejrzeć się na keję.

Wygląda na to, że jestem pierwszy.


To mi dobrze zrobi na sen...


Procedura...
STARTOWA


Rankiem budzę się jak po dobrej imprezie. Jesteśmy w trójkę. W nocy, drogą lądową - na kołach, dołączył Bartek ze swoim Vertigo.


Udaję się do biura regat.

Na początek każą mi się odszukać na liście startowej...


Jest! Szkoda, że dali mi dopiero 89 miejsce na mecie. Myślałem, że mam większe szanse, ale widać sponsorzy ustawili stawkę po swojemu.


Trudno. Jak na pierwszy raz i tak dobrze, że nie jestem ostatni. No i fajnie, że puchar z numerem zajętego miejsca wręczają od razu.


W środku znajduję jakieś tajemnicze instrukcje o naklejaniu naklejek


Mapa? Czyli coś jak zabawa w poszukiwanie skarbu! Teraz to już mi się wszystko rozjaśnia - jak drzwi knajpy w dniu wypłaty.


Chyba farba na moich burtach nie wygląda tak źle, skoro proponują mi też zakup apartamentu. A może to przez błyszczące handrelingi z nierdzewki?


Yupii! Są i naklejki. Kiedyś to trzeba było pisać kartki do Lego albo Coca-Coli, żeby takie przysłali. A teraz wystarczy się na regaty zapisać. Świat bezsprzecznie zmienia się na lepsze.


Około godziny 0930 robi się poważnie. Ogłaszają różne mniej i bardziej ważne rzeczy. Mnie natomiast zastanawia, co w regatach symbolizuje rozstawiona drabina.



Gdzie ta boja, a przy niej ten...
START


Procedura startowa nie jest moją najmocniejszą stroną. Ale pracuję nad tym odkąd zacząłem na poważnie starty w regatach. Czyli od kilku minut.


Linię startu, według otrzymanej instrukcji żeglugi, wyznacza boja startowa i statek komisji. Nie mogę zlokalizować ani jednego ani drugiego. Te cholerne żagle mi zasłaniają.


Trudno. Chcą mnie ściskiem wykończyć już na starcie, ale ja ich wszystkich sprytem wezmę. Postanawiam robić to co wszyscy i tym sposobem przemknąć przez start, nie wiedząc nawet kiedy i gdzie.


Pływam sobie w tą i z powrotem. Robię zwroty. Unikam innych kadłubów, przypominając sobie na szybko prawo drogi z kursów żeglarskich.


Ktoś w końcu trąbi. Wzrost entropii w mojej okolicy zdaje się przyspieszać. Za jakiś czas znowu słychać róg przeciwmgłowy - dziwne, bo widoczność bardzo dobra - nie odpowiadam więc.

Nagle wszystkie zaczynają iść w głębokim przechyle do bajdewindu. Aha! Teraz będę uważny. Niestety część z nich idzie lewym, inne prawym halsem. Jak tu podążać moim planem podążania za innymi? Wybieram najbliższy statek i płynę tam gdzie on, mając nadzieję, że startuje w tych samych regatach co ja.


I chyba dobrze robię, bo to gwarantuje mi to fajne ujęcia.


Tak mija kilka minut i akwen wokoło przerzedza się. Kiedy już wydaje mi się, że przekroczyłem linię startu (jakieś 5 min po ostatnim sygnale dźwiękowym), postanawiam zagrać nieco bardziej samodzielnie. Robię zwrot i pędzę w głąb Zatoki.


Atmosfera jest super. Słońce, przechyły, prędkość. Szkoda tylko, że inne jachty z tego nie korzystają. Wszyscy gdzieś popłynęli.


Cykam sobie samojebkę, zanim woda zmyje naklejki. To też w razie gdybym zapomniał, który mam wpłynąć na metę. Dobrze, że ręce mam długie, ale na kolejne regaty koniecznie muszę się doposażyć w kijek do selfie.


Po kilku minutach morskiej radości przypominam sobie o mapie regat. Czas chyba przestać płynąć na Hel i skierować się gdzieś mniej więcej na Gdańsk.


Po zwrocie, udaje mi się w dogonić kilka jednostek. A może to one wyprzedzają mnie.  Ciężko to ocenić w tym całym zamieszaniu. Dla zdjęcia nie ma to jednak znaczenia.


Nie do końca umiem posługiwać się jeszcze celownikiem wantowym, ale staram się jak mogę.


Halsuję się, bo inaczej nie idzie płynąć według mapy. Nawiązuję też chyba bezpośrednią walkę z kilkoma jednostkami.


Tracę jednak co chwila prędkość, gdy fok idzie mi w łopot. Za dużo zajmuję się ustawieniami aparatu i kadrowaniem, a za mało trymem żagli.


Ale dzięki temu mogę te same jednostki fotografować również od rufy.


Na prawdę mi się podoba.


Turystycznie raczej rzadko się tak przechylam.


Gdzieś po drodze przecinamy nasze halsy z Vertigo. Dzielny maluch! Warunki dzisiaj trudne, dla takich gabarytów.


Zwiększająca się odległość od Gdyni przywołuje niepokój związany z szukaniem bojki nawrotnej w okolicach Sopotu.


O! W końcu chyba znalazłem statek komisji.


Mijają mnie kolejne jachty. Robią to tak sprawnie, że dziwię się, że dopiero teraz.


Gdzie ta cholerna bojka?! Obserwuję gdzie płyną inni.


Ale fajne ujęcie!


Czego to ja szukałem...? No tak... Gdzie ta bojka?


Już widać molo. Powinna gdzieś tu być. Robi się gęsto. Nie tylko ja jej wyglądam.


Czyżby te najszybsze jachty już wracały? Pomarańczowy, wielki latawiec odwraca moją uwagę.


Ups! Było blisko.


Tak. Wygląda na to, że niektórzy już wychodzą na ostatnią prostą, na metę.


W tej chwili bardzo zachciałem posiadać spinakera.


Jest molo! Gdzie boja?!


Jest!


No i gdzie się tak spieszycie? Grill jeszcze będzie zimny.


Objeżdżam bojkę dookoła i upewniam się, że to ta właściwa. Ruszam połówką do następnej.


Organizator, na ten etap regat przygotował pokaz spinakerów.




Teraz to zaczyna mi być wstyd, że spinakera przed regatami nie zakupiłem.


Kolejne wypełnione wiatrem balony zaczynają mnie już drażnić.


Nie wyrabiam z robieniem zdjęć - a raczej z utrzymaniem dokładnego kursu.


Powinni ograniczać ilość startujących jachtów, uwzględniając wielkości kart pamięci aparatów fotograficznych.


Takie tęczowe żagle mogą być już niedługo w Polsce zakazane. Robię pamiątkowe zdjęcie.


Ten, to już chyba ostatni. Uśmiech na drogę!


Są tacy, którym latanie nie służy. To chyba trzeba umieć. Może jeszcze wstrzymam się zakupem.


Płynę dalej w towarzystwie tych, którzy lubią bardziej przyrumienioną na grillu kiełbaskę.


Robię nieudokumentowaną rufę na zielonej stawie N7 i od tego momentu zaczynam zbliżać się już do mety.


Chwilę dane jest mi płynąć burta w burtę z żeglarską legendą.


Zdaje mi się, że taki już mnie dzisiaj raz wyprzedzał. Pomyliłem albo kadłuby, albo trasy.


W drugą stronę jest z górki. Szybko jakoś dopadam sopockiej bojki i wywijam do fordewindu.


Z braku latawca, stawiam się na motyla. Wiatr niestety słabnie.


Teraz jednak mam przewagę nad cięższymi, turystycznymi krążownikami.


Niestety, ze spinem motylkiem nie wygram.


Zaczyna się najbardziej monotonny i nudny etap regat.


Zdaje się, że miejsce na mecie mam już ustalone, więc luzuję atmosferę i robię sobie przegląd zdjęć w aparacie.


Wtem dostrzegam, zakradającą się podstępnie z prawej burty, sylwetkę s/y Amaris, który pod dowództwem kolegi Michała, próbuje zepchnąć mnie o jedno miejsce niżej.


Sprężam się, ale mogę co najwyżej puścić bąka. Wjechałem za blisko lądu i mam znacznie słabszy wicher. Po za tym nie mam tak cichego silnika elektrycznego, w jaki przed regatami doposażono s/y Amaris ;)


Dopływam do mety po godzinie 1300 - chyba tuż przed jej zamknięciem.



Grill i...
WYNIKI


Michał pragnie upokorzyć mnie do końca i zaprasza do swojej burty. W ten sposób kibice mogą od razu wnioskować kolejność jachtów na mecie. Michał pozuje tak publiczności, aż do ogłoszenia oficjalnych wyników.


Dopiero wtedy, gdy wszyscy mogą zobaczyć na piśmie, że Amaris jest o jedno miejsce wyżej niż Santa Pasta, daje się wyciągnąć na piwo z karkówką.


Jakby ktoś myślał, że regaty kończą się wraz z przejechaniem linii mety to się grubo myli. Prawdziwa walka zaczyna się w namiocie przy grillu.


Porcja keczupu, musztardy czy chrzanu to łatwizna, ale kawałek dobrze wypieczonego mięsa wymaga od zawodników nie lada wytrwałości i dobrego timingu


Po posiłku, organizatorzy wywieszają jakieś listy z wynikami. Nie do końca rozumiem, co oznacza moje 15. (ostatnie wśród zakwalifikowanych) miejsce na liście "Wyniki III".


Mój talent lepiej wizualizuje mi klasyfikacja generalna, w której Santa Pasta zajmuje 86. miejsce na 107 jachtów zgłoszonych,  103 startujące i 99, które wystartowały i ukończyły regaty. Pomyliłem się względem założonego wyniku organizatorów (89) tylko o 3 punkty. Może to dlatego, że patrzyłem na numer z pokładu. I tak niezły wynik jak na pierwszy taki poważny start.


W tym całym zamieszaniu prawie zupełnie zapomniałem, po co na te regaty przyjechałem.

Wracam szybko na łódkę, chwytam komplet bielizny osobistej i pędzę do portowej toalety wrzucić wszystko do kibla. Napięcie narasta z każdym krokiem, który zbliża mnie do publicznych sanitariatów. W końcu czeka się na to cały sezon!

Zdyszany dopadam budynku WC. Ledwo stoję na nogach, bo biegłem prawie 100 metrów. Ostatni raz przebiegałem tyle i w takim tempie na studniówce - do sklepu, po wódkę.
Zasapany, ostatnim tchem rzucam służbom ochrony sanitariatów hasło wstępu: "Regaty... Błękitna Wstęga... Jacht Santa Pasta...".
Jest zgoda - wpuszczają mnie do środka. Słaniam się na nogach, padnięty - ale szczęśliwy. Tuż za progiem, silna woń uryny od razu wchodzi mi głęboko w nozdrza i ustawia mnie do pionu. Orzeźwiony, kieruję się w stronę kabin. Dłoń, ściskająca bieliznę osobistą, poci się z emocji. Podniecenie sięga zenitu... Chcę wejść do kabiny i w końcu to zrobić!  Ale w ostatniej chwili dostrzegam na drzwiach kartkę...


Jak można zrobić coś takiego żeglarzowi na regatach?! Nieeee....!!!

Koniec dnia. Płynę z powrotem do Górek Zachodnich.


Siedzę sobie tak w kokpicie zamyślony i płynę. Nie martw się - mówię do lekko zmiętego, leżącego na drugiej burcie kompletu bielizny osobistej - kiedyś, na pewno będą jeszcze jakieś regaty. I wtedy popłyniemy!



Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.