Kiedy niedawno rozpoczynałem swoją przygodę z żeglarstwem i uczyłem się żeglarskiej terminologii, miałem wrażenie że już wtedy uczę się jakiegoś obcego języka. Większość terminów zapożyczona jest bowiem z języków ludów, które wieki temu parały się już morskimi włóczęgami.
W karierze każdego prawie żeglarza morskiego nadchodzi jednak moment, kiedy rusza w nieznane. Nie mam tu na myśli obszarów nie opisanych na mapach, bo takich już niestety nie ma. Myślę tu natomiast o wodach terytorialnych obcych państw, na których komunikacja w języku polskim, pomimo wielkiej liczby polskich emigrantów na całym świecie, nie zdaje egzaminu. I wtedy książka taka jak "Angielski dla żeglarzy" okazuje się bezcenna. Tłumaczeń tak niszowych przecież słów i wyrażeń jakimi posługuje się żeglarstwo, na próżno szukać w ogólnych słownikach.
Posiadanie książki nie zastąpi oczywiście całkowitego braku znajomości języka angielskiego. Dla osób władających jednak podstawami, umożliwia przygotowanie się do komunikacji na wiele różnych okoliczności. Począwszy od najważniejszej ze względów bezpieczeństwa żeglugi - obsługi radia VHF i zrozumienia komunikatów pogodowych, poprzez rozmowę z bosmanem obcej mariny, a skończywszy na umiejętności nazwania elementów jachtu i komunikacji z obcojęzyczną załogą - wszystko to obejmuje swoim zakresem książka Małgorzaty Czarnomskiej.
Rzecz niezbędna w rejsach zagranicznych, którą nie tyle należy przeczytać od deski do deski, co należy mieć zawsze przy sobie na jachcie - w razie problemów.
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.