"Aby pała ciągle stała!" - tak wołają, nabuzowani żeglarskim testosteronem, zwolennicy wyciągania jachtu na brzeg, bez składania masztu.
Po drugiej stronie mentalnej barykady, cała reszta zawstydzonych, podpływa pod żurawik do masztów i w milczeniu robi swoje.
Wyciągając jacht w jednym kawałku, jedyne co musimy zrobić, to poluzować i odpiąć achtersztag - i to tylko na krótki czas operacji dźwigowych. W ten sposób, oszczędzamy przynajmniej połowę dniówki "po" i drugie pół dniówki "przed" sezonem, na zabawie z masztem.
Ale nie tylko na czasie jest się do przodu. Unika się również dodatkowych opłat za pracę klubowego żurawia.
Istnieją również teorie, że nic tak nie szkodzi stałemu takielunkowi, jak jego cykliczne zdejmowanie i zakładanie. Zdawałoby się więc, że z takiego podejścia do tematu tylko zyskujemy. Ale jest też druga strona medalu.
Kładąc maszt, dajemy sobie szansę na komfortowe zapoznanie się ze stanem urządzeń zamontowanych na topie i dokładną kontrolę takielunku. Zdając maszt do klubowego kontenera, chronimy go również przed wpływem zimowych czynników zewnętrznych i dajemy odpocząć łożyskom, zamontowanego na topie, wiatromierza.
Jak więc należy z masztem postępować? Zdejmować, czy nie zdejmować? Oto jest pytanie.