21 grudnia 2016

"A Voyage to the Sea" Denis Gorman

Przyznam szczerze, że książkę Denisa Gormana  kupiłem, będąc zainteresowany jedynie jego doświadczeniami w żegludze na jachcie Albin Vega.

Książka reklamowana była na grupie miłośników tego szwedzkiego, oceanicznego mini-cruisera. Oprócz tego, miała tematyczną i zachęcająco wyglądającą okładkę. Autor napisał ją jednak zupełnie nie o tym, czego się spodziewałem. Zrobił to jednak w sposób, który nie pozwolił mi pożałować zakupu.

Książka Denisa Gormana to osobista i bardzo emocjonalna opowieść autora o swoim życiu. To historia nie tylko o żeglowaniu - pasji którą udało się autorowi zrealizować, dzięki niesamowitej pracowitości, wytrwałości i odrobinie szczęścia. W treści nie spodziewajmy się za to znaleźć zbyt wiele technicznych szczegółów.

Połowa stron zaledwie ociera się o temat żeglarstwa. Dając jednak w zamian dość ciekawą relację, z pierwszej ręki, wszystkim miłośnikom historii wojskowości, zainteresowanym w szczególności Wojną o Falklandy.

Gdy już dotrzemy do interesującego nas żeglarskiego sedna, zauważamy, że autor bardziej skupia się na relacjach międzyludzkich i uczuciach towarzyszących samotnej żegludze, niż na jej technicznym aspekcie. Czytając, stajemy się świadkami tego co dzieje się w głowie samotnego żeglarza. Od euforii poprzez zwykłe, dłużące się dni, po ciężkie chwile zwątpienia, prowadzące niemal do depresji.

Przeczytałem "A Voyage to the Sea" z przyjemnością, pomimo pozornego braku zainteresowania samotnym, regatowym żeglarstwem. Polecam!



Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i chcesz podziękować mi za czas spędzony przy jego tworzeniu, a także dać mi siłę do dalszej radosnej twórczości, która odbywa się zwykle w późnych godzinach wieczornych, możesz postawić mi kawę - będzie mi niezwykle miło :) Rafał.



2 października 2016

Rejs "Rejs z kolegą", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 30.09-02.10.2016


30.09.2016. Wszystko, co istotne tego dnia, zaczęło się po godzinie 1800.

Odcumowaliśmy z mariny AKM...

I od razu zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Po przesterowaniu manetki, diesel wchodził na wysokie obroty, ale jacht ledwo poruszał się do przodu.

Przypomniałem sobie, że podczas ostatniego, własnoręcznego przeglądu silnika, przestawiłem nieco kąt krzywki, odpowiadającej za napięcie cięgna. Chciałem poprawić - a najwidoczniej popsułem.

Poruszając się z prędkością maksymalną 2kn, zawróciliśmy do mariny. Korekta ustawienia krzywki, osadzonej na stożkowym wale i dociśniętej nakrętką, zajęła kilkanaście minut - z czego większość zajęło znalezienie, wyjęcie i schowanie narzędzi.

O godzinie 1900, drugi raz tego dnia, wychodziliśmy z Górek Zachodnich.
Schowaliśmy cumy i odbijacze i zdjęliśmy pokrowiec grota, który po poprzednim rejsie miał założone dwa refy. Nie rozbrajaliśmy ich. Rybacka prognoza pogody ostrzegała przed sztormem, a numeryczna też coś około 25kn pokazywała. Na sztag, zamiast genuy, zapięliśmy foka marszowego.

Wiało tego dnia z kierunku zachodniego, czyli od lądu.  Powodowało to, że w Górkach wiatr nie okazywał swojej prognozowanej siły. Zdjęliśmy więc refy i na foku i pełnym grocie ruszyliśmy na północ.

19 września 2016

Rejs "Wietrzny Weekend z Gromem", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 17-18.09.2016


Każdy żeglarz zakłada jakieś prawdopodobieństwo nieszczęść, jakie mogą go na morzu spotkać. Wszystko jednak można przetrwać - sztorm, dziurę w kadłubie, a nawet zapchany kibel. Ale jest coś, co pogrąży każdy morski statek - może to być źle dobrana, a już na pewno skłócona, załoga. I z reguły wystarczy jeden dupek, aby smród nieporozumienia rozniósł się po całym pokładzie, od topu masztu po dno zęzy.

Oczywiście - zakompleksieni maluczcy, rządni zemsty frustraci, chamy, idioci, prostaki i kretyni też chcą pływać - jest to jak najbardziej prawe i sprawiedliwe. Mimo, że wszyscy zmuszeni jesteśmy tolerować aktywność takich form bytu w żeglarskim świecie, jednak jakoś szczególnie nie tęsknimy za ich obecnością na naszym jachcie.

Naczytałem się wiele o przypadkach zepsutych rejsów, wyrzuconych pieniędzy i marzeń przemienionych w złudzenia. Mało jeszcze siedzę w branży aby się przechwalać, ale póki co niczego z takich przykrości nie doświadczyłem. Zdarzały się pojedyncze, drobne przypadki, ale były na tyle znośne, że z trudem potrafię je sobie dzisiaj przypomnieć. Na znacznej większość rejsów, które odbyłem, nie odnotowałem obecności jednostki destrukcyjnej. Hmm... No chyba, że sam nią byłem.

Szczęście było ze mną nawet wtedy, gdy nie miałem z kim pływać i posiłkowałem się anonsami. Wyłowieni z forum, przypadkowi załoganci zawsze dawali radę. Tak było i w przypadku tego weekendowego rejsu, który rozpoczął się rankiem 17. dnia września 2016 roku.

11 września 2016

Rejs "Piekielny Trójkąt", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 10-11.09.2016


Każdy raczej zna Trójkąt Bermudzki i słyszał o tajemniczych zniknięciach statków, które to wypłynęły w ten rejon po papierosy i nigdy już nie wróciły. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę z obecności, na naszym własnym podwórku, podobnego trójkąta. Sam nigdy o nim nie słyszałem i nie dałbym wiary w jego istnienie, gdyby nie ukazał mi się on osobiście.

Było to po pewnym wrześniowym rejsie na Zatoce Gdańskiej. Jak zwykle wizualizowałem sobie pozostawiony za łódką ślad, zapisany w GPSie, gdy nagle, przecierając oczy ze zdumienia, ujrzałem tajemnicze linie łączące Górki Zachodnie, Gdynię i... Łot da Hel!?

Od tamtego oświeconego dnia, minęło sporo czasu. Sam rejs, jak i wydarzenia jemu towarzyszące, w pamięci mojej zostały już pogrzebane. Jednak wobec panującej obecnie mody na rozgrzebywanie, poczułem się zobowiązany. W tej sytuacji, postanowiłem kilka wspomnień z mojej pamięci ekshumować, aby się z Wami nimi podzielić.

4 września 2016

Rejs "Do Sopot, na dziewczyny", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 03.09.2016


Wielokrotnie, w swojej krótkiej żeglarskiej karierze, przyszło mi opisywać rejsy ciekawe, udane i te niezapomniane. Ktoś, kto czyta i patrzy na to wszystko z boku, mógłby sobie pomyśleć, że to żeglarstwo całkiem fajne jest. Że może warto samemu spróbować... A po co nam kolejny żeglarz? Mały to mamy obecnie tłok w polskich marinach? Na szczęście, zdarzył mi się jeden taki rejs, co nie do końca wypalił...

25 sierpnia 2016

Rejs "Łódką do pracy", s/y Santa Pasta (Albin Vega 27), 23-24.08.2016


Jeździłem już do pracy pociągiem i rowerem. A nawet z buta kiedyś z roboty wróciłem, w odpowiedzi na opóźnienie SKM. Ale im wtedy pokazałem!
Niestety, coraz częściej, trasę dom-biuro odbębniam autem, przez co zwiększa się stale obciążenie na szwach mojego sztormiaka.

Przyszedł jednak dzień, gdy postanowiłem to zmienić. Zdecydowałem nie iść, ani nie jechać do pracy. Ale nie chodziło mi o dzień bez roweru, samochodu czy pociągu. Ani też o dzień bez pracy - choć takich świąt nigdy dosyć. Postanowiłem - tym razem, do roboty, to ja sobie popłynę.